Rozdział 22; Koniec po raz drugi

611 26 6
                                    

Lucy chyba nigdy nie była tak zaskoczona, jak teraz.
- Co? Zależy ci na niej?
- Nawet nie wiesz, jak bardzo.
Lekko odepchnął ją od siebie i wszedł do pokoju Kendry. Zamknął drzwi na klucz.

Paprot podszedł do Kendry. Siedziała na podłodze że spuszczoną głową.
- To wszystko moja wina - szepnęła.
- Oczywiście, że nie. - Usiadł obok niej i przytulił. - Przecież nie masz na nią wpływu.
- No wiem, ale...
- Nie ma żadnego ale. Nie próbuj sobie wmawiać, że to przez ciebie, bo wcale tak nie jest.
Wyrwała mu się i z trudem wstała. Wyjrzała przez okno i chciała podejść do łóżka, ale nie udało jej się. Byłaby uderzyła w ziemię, gdyby Paprot jej nie złapał.
- Nie udawaj, że nic się nie stało.
- Kiedy to nic takiego.
- Widzę przecież.
Westchnęła i rozluźniła się. Paprot zastanowił się chwilę, nim podniósł ją i posadził na łóżku. Usiadł obok niej. Jego wzrok przykuła dłoń dziewczyny. Mimo, że chwycił ją delikatnie, syknęła z bólu i cofnęła rękę.
- Zostaw.
- Proszę cię, nie możesz dłużej ukrywać kolejnych rzeczy. Co tu się wydarzyło?
Patrzył jej w oczy z niesamowitym spokojem. Nie było sensu przed nim tego kryć.
- Rzuciła mi jakiś papier. Niewielki. Wybuchający papier. To wystarczyło.
- Nie znam czegoś takiego - zastanowił się. - Ale ona jest pewnie bardziej doświadczona niż ja.
- Jesteś od niej sporo starszy.
- Aha, i zwiedziłem cały świat. Na pewno.
Kendrze wydawało się, jakby nikt jej nie rozumiał. Wiedziała, że tak nie jest, ale przecież każdy może się trochę nad sobą poużalać, prawda? Do oczu napłynęły jej łzy. Cała ta podróż jest okropna. Tu Celebrant, tam Ronodin, jeszcze gdzie indziej trucizny. Dlaczego nie mogło być normalnie? Chciała wrócić do Basnioboru i tam wieść zwykle, nieco tylko magiczne życie. Wszystko i wszyscy chcieli im zaszkodzić. Złączyła dłonie i przycisnęła je do oczu. A potem się otwarcie rozpłakała.
Powrót nie mógł patrzeć na to, jak dziewczynę coś boli. Przysunął się bliżej i objął w ten sposób, żeby oparła się o niego. Zewnętrzne ciało Kendry było nie do złamania. Potrafiła dać z siebie wszystko, była zdecydowana i rozsądna. Ale w środku, głęboko w sercu była delikatna, miękka i urocza. Nie dało się jej nie kochać, no po prostu było to niemożliwe.
Rozległo się pukanie.
- Można wejść! - zawołała Kendra i szybko otarła łzy.
Do pokoju wsunął się jakiś chłopak, około osiemnastoletni. Miał ciemną karnację i brązowe włosy. Paprot musiał przyznać, że był przystojny.
Kendra, zamiast zdziwić się, kto to jest, zerwała się na nogi.
- Co ty tu robisz?! - krzyknęła.
Jednorożec wstał. Wnioskując po jej tonie głosu, niezbyt się lubili.
- Stoję w twoim pokoju - odparł chłopak z uśmiechem. - A co, nie cieszysz się, że znów mnie widzisz?
- Nie - odparowała.
Nieznajomy zmierzył Paprota wzrokiem.
- Serio, Kendro? Wybrałaś kogoś zamiast mnie? Ryzykowne posunięcie.
- Masz coś przeciwko temu? - wtrącił Paprot.
- Nie, niczego - odpowiedział ironicznie chłopak. - Jasne, że mam. Zabrałeś mi dziewczynę.
- Nie jestem twoją dziewczyną - warknęła Kendra.
- Byłaś.
- Chyba w snach.
- To też, w moich i twoich - przytaknął.
- Koszmary to też sny.
Nieznajomy nie spodziewał się takiego obrotu.
- Powoli. - Uniósł dłonie, jakby chciał pokazać, że niczego w nich nie trzyma. - Dopiero się spotkaliśmy.
- Jak tu wszedłeś?
- Po kryjomu. Domyślam się przecież, że twoi towarzysze nie ucieszyli by się z mojego widoku.
- Zostaw mnie w spokoju.
- O nie, nie po to tu przyszedłem, żeby cię teraz zostawiać.
Podszedł do Kendry i spróbował pocałować, ale ona wysunęła się i z płaczem wybiegła z pokoju.
- Kim ty w ogóle jesteś? - zapytał Paprot.
- Jej facetem - odparł nieznajomy i podążył za dziewczyną.
Paprot zupełnie nic nie rozumiał, ale na wszelki wypadek pobiegł za nimi.
Kendra przebiegła przez główną salę ignorując zdziwione wołania, spojrzenia przyjaciół i wybiegła na dwór. Za nią, już nie próbując się kryć, wyszedł ten dziwny ktoś. Paprot zatrzymał się, ale tylko na moment, żeby w skrócie wyjaśnić sytuację, ale zaraz wznowił pogoń.
Kendrę znalazł przyciśniętą do muru. Przed nią zagradzał jej drogę ucieczki ten chłopak i już ewidentnie było widać, że ma złe zamiary. Można to było ocenić po długim mieczu przytkniętym do szyi dziewczyny. Szeptał coś, a na jego twarzy widniał złośliwy, zwycięski uśmiech. Jednorożec nie zastanawiał się ani chwili. Złapał za swój drugi róg, przeistoczył go w miecz i uderzył. Gdyby nie to, że chłopak zobaczył go, cios byłby śmiertelny. Ale zadziałało - oddalił się od Kendry. Ta osunęła się na ziemię.
Nieznajomy zaśmiał się. Już nie udawał, że jest przyjazny. Ku zaskoczeniu jednorożca, wypuścił miecz z dłoni. Po chwili wiedział dlaczego.
Jak by go można nazwać? Mężczyzna nadal nie poznał jego imienia. Tak czy inaczej, przemienił się. Wystarczyło zaczekać moment, a przed Paprotem stał na czterech łapach olbrzymi czarny smok z oczami tak pomarańczowymi, że wręcz płonącymi. Wzbił się w powietrze.
- Navarog? - jęknął jednorożec. - Tutaj?
Wiedział, że nie miał szans ze smokiem. W bramie pojawili się kolejno Lucy, Warren, Seth, Eva oraz zaniepokojeni Scott i Marla.
- Znowu? - spytał w przestrzeń Seth patrząc na wielkiego smoka. Przeniósł wzrok na leżącą, ale przytomną siostrę. - I drugie znowu.
Rodzice wpatrywali się w oszołomieniu w Navaroga. Był wielkości Celebranta, a może nawet większy.
- Skąd on się tu wziął? - zapytał Seth siostry, pomagając jej usiąść.
- Nie mam pojęcia. Przyszedł do mnie do pokoju i zaczął przedstawienie.
- Czyli mamy spory problem - podsumował Warren. - Nic tu po mieczach.
- Nic tu po niczym - westchnął Paprot i schował swój róg.
Navarog wypuścił z paszczy strumień lawy.
- Kendra...? - zawołał chłopiec.
Dziewczyna pozbierała się i szybko wytworzyła jakieś jasne pole siłowe, które objęło wszystkich.
Paprot zerknął na nią.
- Nie męczy cię to?
- Bardzo, ale coś musimy zrobić.
- Na przykład jakoś się go pozbyć?
- Na przykład.
Sety nagle poczuł się dziwnie. Dziwnie dobrze. Zachwiał się i oparł na Evie, która spojrzała na niego zdziwiona. Spojrzał na swoje dłonie. Skóra była chropowata.
- Jestem gotowy na cokolwiek, co się teraz wydarzy - szepnął.
I musiał. Nagle zaczął rosnąć, odcień skóry zmienił się na czarny, wyrosły mu skrzydła i ogon. Niedługo trwało, nim dotknął pola siostry. Naciągnął je, żeby móc dalej rosnąć.
- Nie, Seth, przestań! - krzyknęła Kendra. Złapała się za głowę, prawie przewróciła. Ruchem dłoni roztrzaskała ochronne pole. Nikt nie zwrócił na to uwagi, bo wszyscy z otwartymi ustami obserwowali transformację Setha.
Zakończył przemianę. Stał się teraz czarnym smokiem z ogromnymi skrzydłami, dużymi, niebieskimi oczami oraz długim ogonem. Na próbę zamachał skrzydłami, wzbił się w powietrze i, zadowolony, ruszył na Navaroga.
Był mniejszy, ale zwinniejszy. Zaczął latać dookoła niego i raz po raz strzelać jakimś gorącym czymś. Przeciwnik był zdumiony nagłą transformacją, co dało mu kilka punktów przewagi na samym początku. Navarog ciągle obrywał to ogonem, to czymś w rodzaju lawy, to ciałem Setha. Nie trwało długo, zanim stracił siły.
Kendra podjęła niespodziewaną decyzję.
- A może by tak...
Wycofała się trochę, żeby wziąć rozpęd, i zaczęła biec. Wyjęła Paprotowi z dłoni jego róg.
- Co ty robisz? - zawołał zaskoczony. Pobiegł za nią.
Szybko przymocowała róg do swojego berła.
- Teraz albo nigdy - odetchnęła i najmocniej jak potrafiła rzuciła berłem w Navaroga. Gdyby rzuciła sekundę później, Paprot przejąłby swoją własność.
Berło poleciało znacznie dalej, niż gdyby rzucała je zwykła nastolatka. Przeleciało ponad siedemdziesiąt metrów i odbiło się od ciała Navaroga. Róg go dotknął.
Coś błysnęło, a po chwili w oddali dostrzegli stojącego, trzymającego w dłoni Navaroga w ludzkiej postaci.
Kendra oraz pozostali zaczęli tam biec. Berło wyrwało się chłopakowi z ręki i przyfrunęło do dziewczyny. Zatrzymała się dziesięć metrów od niego.
- Koniec po raz drugi, Gavinie - powiedziała, widząc nadlatującego brata.
Kilka sekund później Gavina już nie było. Znów nie było.
Seth wylądował. Zaczął zmieniać się z powrotem w człowieka. Podbiegł do nich.
- To była najfajniejsza chwila w moim życiu! - zawołał. - Jestem smokiem!
Kendra go przytuliła.
- Uwielbiam szczęśliwe zakończenia - westchnął teatralnie Warren i udał, że ociera łzę.
Roześmiali się.
- Wszystko w porządku? - zapytał Paprot Kendry, kiedy wracali do zamku.
Pokręciła głową, ale się uśmiechała.
- Niestety.
Szła z niewielkim trudem, bo wciąż bolało ją udo. Miała rozcięcie na szyi, na które jednak nie zwracała uwagi.
Uśmiechnął się i objął ją ramieniem, ignorując krzywe spojrzenie Lucy.
- Ja też cię kocham - powiedziała cicho Kendra, oddając mu róg.
Wszyscy gratulowali i podziwiali Setha.

Hejka!
Mega wam dziękuję za ponad 1000 wyświetleń!
Zamierzam zrobić drugą serię, ale nie powiem na razie, na czym będzie polegała.
Przesyłam pozdrowionka!

Baśniobór; Wszystko Może BolećOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz