Pozostawiona z zimnem

578 33 5
                                    

Wśliznął się do domu, cichutko zamykając za sobą drzwi. Powiódł nieobecnym spojrzeniem po mieszkaniu i na moment się zawahał. Co robić? Co dalej? Nie miał pojęcia, ale jakaś niewidzialna siła pchnęła go w kierunku krzesła. Opadł na nie bezwładnie. Tam zatopił twarz w dłoniach, starając się uciszyć budzące się sumienie. Myśli były coraz wyraźniejsze, wspomnienia nabierały kształtów. Dudnienie serca, wciąż równie podnieconego co przerażonego, nie pozwalało mu nawet na chwilę błogiej nieświadomości. Wszystko wewnątrz bulgotało, chciało wypełznąć na wierzch, a on kurczowo bronił się przed tym. To się nie zdarzyło, szeptał, choć sam nie wierzył w swoje słowa. Śnię, śnię, śnię – powtarzał niczym mantrę.

Umysł topił się, przemieniał w breję, która przeciskała się przez palce, chcące za wszelką cenę utrzymać go w całości. Nie potrafiwszy wysiedzieć, wstał i podszedł do lustra. Ujrzał wystraszonego mężczyznę, trzęsącego się, z bezwyrazową twarzą. W głębi siebie wiedział, że za tymi ciemnymi niczym noc i obrzydliwymi jak kłębowisko wijących się larw oczami kryje się sekret. Obślizgły, cierpki sekret.

– Nie jesteś mną – rzekł. – Nie zrobiłbym czegoś takiego. Nie tymi rękoma.

Zaczął oglądać swoje dłonie. Przywołały one wspomnienie dotykania jej ud. Delikatnego, z początku niewinnego muskania jej pośladków. Aż wreszcie ściskania nadgarstków. Wykręcania ich. I wtedy tamy pękły, brzemię winy spadło na niego niczym szatańska gilotyna, zamiast szybkiej śmierci oferująca godziny agonii i wewnętrznego gnicia. Jego twarz wykręcił grymas niewypowiedzianego bólu. Z ledwo rozwartych oczu wypłynęły łzy, palce zamieniły się w szpony, pokutnie rozdrapujące ciało. Przez gardło wywlókł się żałosny skowyt. Padł na kolana, nie mogąc już wytrzymać. Wezbrał w nim wstręt, tak odpychający, że aż rodzący pragnienie wyzbycia się kierowanej żądzami fizycznej powłoki. Mężczyzna odpełzł pod ścianę. Jego ciało jednak za nim podążyło, więc próbował je zedrzeć paznokciami. Gdy jednak i to nie przyniosło rezultatu, zmuszony był poszukać innej drogi. Pozwolił dojść do głosu swojej najbardziej przeżartej zepsuciem części charakteru. Uderzył pięścią w podłogę, wyszczerzył obłąkańczo zęby i syknął:

– Sama tego chciałaś!

Poczuł napływ sił, przyszło jego zbawienie w postaci wymówki. Wyliczał kolejno, jakby chcąc dowieść niewinności przed sądem:

– Twoje ubranie, zgrabne nóżki, to cholerne spojrzenie...

Poderwał się z powrotem na nogi. Łaził tam i z powrotem, coraz to bardziej wyzbywając się sumienia.

– Dotykała mnie, pocałowała... Chciałaś tego, ja to wiem, już nie udawaj takiej niewinnej...

Chwycił lustro wiszące na ścianie. Znów ujrzał tam strach, lecz tym razem nie pozwolił mu przepłynąć z odbicia do jego własnego umysłu. Wręcz przeciwnie, miał zamiar go stamtąd całkowicie wypędzić.

– Chciała cię przelecieć, kretynie! Chciała, weź się wreszcie w garść!

– Nie! – odkrzyknęło mu niespodziewanie odbicie.

Cała jego siła pod wpływem tego jednego słowa obróciła się przeciwko niemu.

– Chryste, co ja narobiłem! – wrzasnął bezradnie.

Znów musiał uciekać. Dopadł do krzesła, chciał się w nim, za nim, na nim, gdziekolwiek schować. Ale nie mógł, bo wiedziony gniewem je odepchnął, czując, że nie zasługuje na choć chwilę krycia się przed karą. W jego głowie panował chaos. Poczucie winy mieszało się z chorą dumą, rozpacz z gniewem. Gdy już wszystko miało eksplodować, jeden zgrabny cios, wymierzony sobie w policzek, uciszył całą wrzawę. Padł na plecy, ledwie przytomny.

CreepypastyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz