Przejazd

200 9 1
                                    

-Jezu, jaki ziąb - mruknąłem, włażąc do samochodu od strony pasażera.

Beton siedział w środku, słuchając jakiegoś umca-umca.

W samochodzie był straszny syf - na dywanikach walały się bilety parkingowe, reklamówki, ulotki i kilka toreb po żarciu z Maca. Mój przyjaciel nie miał w zwyczaju sprzątania samochodu - po prostu od czasu do czasu wykopywał śmieci na zewnątrz.

Podaliśmy sobie ręce. Beton był wyraźnie wczorajszy. Miał wory pod przekrwionymi oczami i kilkudniową szczecinę na twarzy.

Z jego ponad stu dwudziestoma kilo wyglądało to dość odstraszająco.

- Masz? - spytałem.

Kiwnął głową. Podał mi małą, owiniętą sreberkiem kulkę, którą szybko schowałem do kieszeni.

Dałem mu odliczoną wcześniej kwotę.

- Co to w ogóle za miejscówka? Horrorów za dużo?

- Bezpieczna - mruknął pod nosem.

Faktycznie, mało kto chciałby tutaj przychodzić w środku nocy.

Umówiliśmy się przy 'dzikim' przejeździe kolejowym - niecałe półtora kilometra od 'prawdziwych' rogatek.

Znajdowało się na tyle blisko sklepu i okolicznych domów, że było regularnie używane przez chcących sobie skrócić drogę autochtonów. Dodatkowo sama droga przebiegała przez niewielki młodnik, skutkiem czego samochody tam wjeżdżające były praktycznie niewidoczne z zewnątrz.

Potwierdzały to walające się przy dróżce puszki i opakowania po prezerwatywach.

Młody lasek był ciemny i gęsty, nie ukrywam, że idąc tu pieszo, czułem lekki niepokój.

- Taki film widziałem, podobnie było - zarechotał Beton – gość w masce plastikowej chodził i szlachtował ludzi maczetą. Jak kibic Cracovii czy jak... Taką wielką. W sumie też wyglądał jakby na sterolach jechał, bo szafa stary... szafa – rozłożył szeroko łapy.

- Oglądałem – odwinąłem pakuneczek, wąchając zielsko. Towar pierwsza klasa. Jak zawsze.

Beton był może dresiarzem, którzy rzucił szkołę w wieku piętnastu lat, ale temat miał zawsze pierwsza klasa. Poznał chyba kogoś w pierdlu, kto miał opcję na zielone prosto z Holandii. Bez żadnych syfów, domestosów i innego gówna.

- Co jest? Zły bukiet? - zaniepokoił się

- Idealnie, jak zawsze.

- No przeca... stałemu klientowi, nie będę chrzcił.

Przez chwilę milczeliśmy, słuchając umca umca. Beton nie przyswajał innej muzyki.

- Przyjaramy?

- Przyjaramy – sięgnął do schowka po fifkę.

Mój kolega nie uznawał jointów ani jakiegokolwiek rozrabiania zielonego. Palił czyste. Zawsze. Papierosy brał bez filtra, a wódkę ładował bez przepojki. Mówił kiedyś coś o swoim autorskim dawkowaniu sterydów, ale byłem nie w temacie.

Nabiliśmy, zapaliliśmy.

Chmura była tak solidna, że w samochodzie momentalnie zrobiło się siwo.

- O... kurwa... - zakrztusił się Beton. - Zara będzie chiński zwiad.

- Ta... - powoli zaczynało kręcić mi się w głowie.

Beton przez chwile wpatrywał się w coś za oknem.

Wytężyłem wzrok - spomiędzy drzew, gdzieniegdzie widać było światła miasteczka. Blask zegarów w samochodzie był za słaby, żeby cokolwiek oświetlić.

CreepypastyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz