Nie za bardzo wiem od czego zacząć, choć specjalnie przeczytałem kilkadziesiąt takich historii. Z tego co się zorientowałem w temacie, w mojej sytuacji, nawet najbujniejsze, wygładzone kłamstwo nie zapewni mi tego, co sama szorstka prawda.
Daruje sobie wmawianie w was, że to wszystko prawda, daruje sobie też wszystkie ozdobniki jakie mogłyby zasugerować wam, że kłamię. To co przeczytacie jest zapisem moich własnych słów, nagranych specjalnie po to, by je spisać. Starałem się ująć to wszystko tak, byście czytając dotrwali do końca tego tekstu. Zależy mi na tym.
Czemu? Bo gdy skończycie czytać, staniemy się sobie bliżsi niż jacykolwiek inni ludzie na świecie.
Mam czterdzieści pięć lat, ale geneza tego wszystkiego ukrywa się w czeluściach przeszłości. W roku 1973, gdy miałem siedem wiosen. PRL trzymał się jeszcze całkiem nieźle, ludzie dopiero dojrzewali do buntu przeciwko władzy... Ale nas to nie obchodziło.
Ja i moi koledzy z podwórka byliśmy zgraną paczką. Trzy piaskownice, metalowa huśtawka, wyasfaltowany placyk służący nam za boisko (to nawet zabawne, graliśmy akurat tam, gdzie było najbardziej nierówno i najłatwiej było sobie zedrzeć kolana, ale jaką mieliśmy z tego uciechę!) i obowiązkowy trzepak – to wszystko wystarczyło nam w zupełności. To było nasze królestwo w którym byliśmy rycerzami, miasto którego broniliśmy jako milicjanci i preria, po której galopowaliśmy jak postaci z bonanzy.
Tak jak dziś, tak i wtedy co jakiś czas panowały „bziki" na różnego rodzaju zabawki i gadżety, wtedy jeszcze często „importowane" przez krewnych z NRD lub po prostu z Peweksu. Raz były to klocki, innym razem resoraki (w sklepach nazywano je Matchbox, ale myśmy wiedzieli swoje). Jeszcze niedawno dzieci podobnie wariowały na punkcie „kapsli" z chipsów, pistoletów na plastikowe kulki czy naklejek z piłkarzami.
Owego pamiętnego lata 1973 ojciec Marka Kowalesiuka przywiózł „z kontraktu" duży worek szklanych kulek. Marek nauczył się od niego gry „w kulki" i tak przygotowany wyszedł do nas na podwórko.
Wymienił lwią część swojego prezentu za resoraki, naklejki, finkę i dwie puszki po perfumach i tylko ja zastałem bez kulek. Wtedy, w naszym domu, był trudny okres – mój wujek brał udział w protestach Grudnia 70', przez co ojciec i matka systematycznie pozbawiani byli premii. Dopiero wychodziliśmy na prostą przez co nie miałem wielu rzeczy na wymianę. Tak naprawdę, jak teraz o tym myślę, nie miałem niczego co mogłoby wtedy zainteresować moich kolegów.
Pamiętam z jaką wściekłością przyjąłem ich odmowę podzielenia się ze mną kulkami. Krzyczałem na nich, wypominałem te wszystkie razy, gdy ja się z nimi dzieliłem, odwoływałem się do ich lojalności i współczucia. Nic nie pomagało i niepyszny wróciłem do domu parę minut po wyjściu młodego Kowalesiuka.
Wiecie? Wtedy byłem pewien, że gdybym miał kulkę „na rozdanie" i „zbijacza" , ograłbym ich wszystkich. Po prostu wiedziałem, że mając dwie szklane kulki w ciągu jednego dnia zdobędę je wszystkie. Niemal słyszałem ich prośby o podzielenie się skarbem, którego do niedawna sami mi bronili...
To było to samo uczucie, które pojawia się zawsze gdy człowiek ma świadomość, że wielka okazja przechodzi mu koło nosa. Parszywa sprawa, wiecie o tym, prawda? Każdy choć raz w życiu odczuł coś takiego.
Tamtego dnia, teraz pamiętam, że to było 17 czerwca, przez dwie godziny siedziałem obrażony na cały świat we wspólnym pokoju, moim i mojej pięcioletniej wtedy siostry Marty. Mruczałem tylko pod nosem, że „jeszcze mnie popamiętają" i co jakiś czas rzucałem nienawistne spojrzenia na okno wychodzące na podwórko.
Mogłem sobie na to pozwolić, bo rodzice wyszli z Martą do parku na spacer. Miesiąc wcześniej, z wielkimi oporami, dali mi moje pierwsze w życiu, własne klucze i mogłem wracać do domu kiedy tylko chciałem.
CZYTASZ
Creepypasty
Horror( NIE JESTEM AUTOREM ŻADNEJ HISTORII KTÓRA SIĘ TUTAJ ZNAJDUJĘ, SĄ ONE BRANE Z INTERNETU!) Najwyższe miejsce w rankingu: #1 w straszne 14.12.2020 #1 w historie 22.04.2021 #1 w legendy 14.03.2021 #2 w horror 13.05.2021 #2 w creepypasta 01.06.2021 #2 w...