Gdy zgasną światła

392 24 8
                                    

To koniec - pękł pasek klinowy i akumulator zaraz się wyczerpie, wtedy będzie ciemno. A z ciemnością przyjdzie on.

Wszystko zaczęło się od wspólnej wyprawy w góry. Po wycieczce poszliśmy do baru na piwo. Tuż obok nas usiadła grupa przedstawiająca się jako "Poszukiwacze zjawisk paranormalny", z której to nie omieszkaliśmy stroić sobie żartów. Wkrótce do naszego stolika podszedł rozeźlony barman i powiedział

- Nie śmiejcie się, oni próbują nam pomóc!

Zdziwiło mnie to, gdyż ciężko mi było sobie wyobrazić, w jaki sposób ta banda świrusów mogłaby nam pomóc. Zapytałem więc o co tu chodzi.

- Widzicie - powiedział cicho barman - istnieje pewna legenda, jakoby w naszych górach czaiła się istota, polująca w ciemności na ludzi. Nie wierzycie mi, prawda? No cóż, ja też na początku byłem dość sceptycznie nastawiony, dopóki nie zginął pierwszy mieszkaniec naszej wioski. Od tamtej pory zginęło już ok. 20 ludzi, a drugie tyle wyjechało. Dlatego właśnie sprowadziliśmy ich - wskazał palcem na "Poszukiwaczy" - Niestety, od pewnego czasu dochodzą do nas wieści, że osoby, które stąd uciekły nadal umierają w niewyjaśnionych okolicznościach - dodał jeszcze ciszej i odszedł od naszego stolika.

Po wypiciu browarów odjechaliśmy. Przez całą drogę do domu towarzyszyła nam martwa cisza i dziwne uczucie zagrożenia.

- Chłopaki, jak myślicie - zagaił rozmowę Marek - ten facet w barze mówił na serio?

- Weź się nie wydurniaj, oczywiście, że nie - odpowiedziałem, choć w głębi serca wcale nie byłem tego taki pewien.

Po dojechaniu na miejsce wróciliśmy do swoich mieszkań. Minął tydzień, mój urlop się skończył, więc był najwyższy czas aby wrócić do roboty. Gdy dotarłem do budynku w którym pracuję, poszedł do mnie kolega, z którym pojechałem tamtego dnia na wycieczkę i drżącym głosem powiedział:

- Wiesz......dowiedziałem się......że.....Marek....NIE ŻYJE!

Byłem cały roztrzęsiony. Marek był moim najlepszym przyjacielem. Na początku nie skojarzyłem faktu zjawy z wycieczki z tym zgonem.

Na tym etapie opowieści muszę jeszcze wspomnieć, że miałem w zwyczaju spać z zapaloną lampką przy łóżku. Heh, dziecinada, nie? Może, ale to właśnie ten nawyk uratował mi życie...

Gdy siedziałem w swym lokum pogrążony w smutku zadzwonił telefon od innego mojego kolegi:

- Boję się.....Mateusz....został zamordowany.....najpierw Marek teraz Mateusz.......kto następny?

- Spokojnie.....pewnie da się to jakoś wytłumaczyć...

I wtedy mnie tchnęło i powiązałem zjawę z śmiercią moich kolegów.

- Słuchaj, a może to ta zjawa, o której opowiadał nam tamten barman?

Zadzwoń do reszty znajomych, którzy wtedy z nami byli, niech pozapalają wszystkie światła, za 5 min wszyscy u mnie

- Andrzej... ja rozumiem, że to dla ciebie ogromny stres...żałoba....ale czy ty aby nie przesadzasz?

- Nie gadaj tyle, tylko rób co mówię! - prawie wykrzyczałem w telefon.

- Dobrze - odpowiedział, zdziwiony moim wybuchem.

Gdy wszyscy już dotarli na miejsce, ruszyliśmy do tej wioski w górach, szukać u nich pomocy. Nagle coś pękło w samochodzie - to był pasek klinowy.

Jedziemy na resztkach akumulatora - nie możemy wyłączyć światła bo on nas dorwie. Wszyscy wiemy, że nie dojedziemy tam, wiemy, że to koniec.

Światła zgasły.

CreepypastyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz