Worek

780 59 14
                                    

Targanie czarnego, plastikowego worka w środku nocy z ósmego piętra nie należało do najlepszych pomysłów. Szczególnie, jeśli brać pod uwagę fakt, że jestem potencjalnym kandydatem na podejrzanego w sprawie zaginięcia pięciu studentek. Od dwóch miesięcy całe miasto sparaliżował strach przed mordercą nazwanym „Rzeźnikiem" - ochrzczonym tak przez gazety od pierwszej ofiary, którą znaleziono z obciętymi kończynami nieopodal nieczynnej rzeźni. Dwa tygodnie później w tej samej okolicy znaleziono drugie ciało i teraz wszyscy szepczą po kątach, że pozostałe trzy zaginione dziewczyny spotkał ten sam los. Wszystkie ostatni raz widziano na naszym osiedlu i teraz sąsiedzi patrzą na mnie z odrazą i przerażeniem - jakby lubowanie się w horrorach i muzyce blackmetalowej z góry wyrokowało, że ktoś jest seryjnym mordercą.

No właśnie, wracając do mieszkańców mojego piętra - jeśli myślicie, że o pierwszej w nocy śpią sobie spokojnie w swoich łóżkach, to jesteście w błędzie. Nawet wtedy, kiedy ktoś pokroju Rzeźnika pojawiał się tylko w najgorszych koszmarach, zawsze lubili znać każdy szczegół życia sąsiadów. W sumie nie ma się czemu dziwić - skoro w mieście każdy jest anonimowym lokatorem anonimowej betonowej klatki, dobrze jest chociaż karmić się tym, co dzieje się za ścianą. Taki Wielki Brat dla ubogich, lepsze niż telenowela. Zważywszy na to, wcale nie byłbym zdziwiony, gdyby i teraz, jakaś para uszu, lub może dwie, przysłuchiwały się moim ciężkim i miarowo stawianym krokom - stopień po stopniu w dół ciemnej klatki schodowej.

Gdy schodziłem do garaży, worek mocno już ciążył mi na plecach. Z trudem dobrnąłem do mojego volkswagena kombi, otworzyłem bagażnik i cisnąłem do środka cały ten balast. Rąbnął głucho obok szpadla i piły, które umieściłem tam wcześniej. Nagle kątem oka zauważyłem postać, skrytą w cieniu filara. No tak, jak na nieszczęście był to mój sąsiad. Patrzył na mnie wytrzeszczonymi z przerażenia oczyma i byłem pewien, że widział, jak wkładałem worek wraz z zawartością do samochodu. Odwróciłem się w jego stronę: - Miłej nocy - powiedziałem spokojnie, a on tylko skinął głową i szybkim krokiem udał się do wyjścia. Zatrzasnąłem klapę, otworzyłem drzwi i szybko wsunąłem się do środka. Jeszcze tylko rzut oka we wsteczne lusterko - pusto, cisza jak makiem zasiał. „Pewnie siedzi już zamknięty w swoim mieszkaniu, z telefonem w ręce i rozważa, czy dobrym posunięciem będzie wykręcić numer 997, nie mając jakiejkolwiek pewności, co tak naprawdę widział" - pomyślałem sobie. Na rozwój wypadków trzeba będzie jeszcze poczekać, póki co muszę się spieszyć. Nie zwlekając, przekręciłem kluczyk w stacyjce.

Piętnaście minut i byłem na miejscu. Uwielbiam miasto i wszystko co z nim związane, ale bliska odległość dużych połaci drzew może niekiedy być bardzo przydatna. Zaparkowałem na wąskiej leśnej drodze, otworzyłem bagażnik i wytaszczyłem z niego ciężki pakunek. Cholera, przeciekał! Duża ciemnoczerwona plama widniała na wykładzinie - po powrocie będę musiał ją zmyć. Zabrałem szpadel i ruszyłem w głąb lasu, w kierunku małej polanki. Przedzieranie się pomiędzy konarami drzew nie było przyjemne. Smagające po twarzy gałęzie nie pomagały bynajmniej w doniesieniu ciężkiego ładunku na miejsce. No wreszcie! Zrzuciłem worek z pleców, wziąłem głęboki oddech i chwyciłem za szpadel. Ziemia była twarda, przemrożona odchodzącą powoli zimą, ale nie na tyle, bym nie mógł sobie z nią poradzić. Nie to jednak okazało się najgorszym problemem

Ledwie zdołałem wbić ostrze łopaty, głośny warkot silników dobiegł mych uszu. Szybko ucichł, zastąpiony przez stłumione głosy i trzask łamanych gałęzi. Wkrótce potem oślepiło mnie światło. „Na ziemię!" usłyszałem, ale nawet nie zdołałem zareagować, gdyż w tej samej chwili ktoś ciężkim ciosem pomógł mi wykonać polecenie. W jednej chwili znalazłem się na rozkopywanej właśnie ziemi, przygnieciony przez dwóch zamaskowanych policjantów. Kilku innych otoczyło teren, a jeden podbiegł do worka, który z takim trudem przytaszczyłem. Chwilę się zawahał... po czym szybkim ruchem uchylił folię.

„Musieli się czuć jak skończeni idioci" - pomyślałem, odstawiając samochód na miejsce. Trochę papierów po produktach spożywczych, przeciekająca butelka ketchupu i zepsuty telewizor to chyba nie to, co spodziewali się znaleźć. W efekcie dostałem tylko mandat za zakopywanie śmieci w lesie i słowne upomnienie od kipiącego ze złości szefa naszej komendy. Biedaczysko, musiał być bardzo rozdrażniony, gdy okazało się, że nie ujął psychopaty, który kilka dni temu porwał jego siostrzenicę Olę - póki co, ostatnią zaginioną studentkę. Właściwie to wcale mu się nie dziwię, w jego sytuacji też reagowałbym bardzo emocjonalnie.

A Ola? Ola leży teraz spokojnie w mojej zamrażarce. Nie, nie zakopię jej w lesie. Starannie obetnę jej kończyny, a potem podrzucę na teren rzeźni, dokładnie tak, jak to zrobiłem poprzednio. Ale to za jakiś tydzień, no może dwa. Na razie nie chcę się wychylać. Zresztą nie muszę przecież zapewniać nowego materiału dziennikarzom codziennie.

CreepypastyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz