Dowód na istnienie Boga

304 8 23
                                    

Moja siostra miała na imię Alicja. Została adoptowana przez moich rodziców, kiedy dowiedzieli się, że z przyczyn zdrowotnych nie mogą mieć kolejnego dziecka. Mieliśmy wtedy po siedem lat. Odkąd pamiętam tworzyliśmy duet najlepszych przyjaciół. Nazywaliśmy się bliźniakami, choć różniliśmy się na właściwie wszystkich płaszczyznach: Alicja była filigranową brunetką, ja jasnowłosym chłopcem z lekką nadwagą; ona lubiła melancholijną muzykę, ja uwielbiam hard rocka; ona w wolnym czasie czytała poezję, ja wolałem ślęczeć nad równaniami i odkrywać sekrety świata fizyki.

W wakacje przed rozpoczęciem przez nas szkoły średniej rodzice zginęli w wypadku. Zaopiekowała się nami siostra mamy – stara, bezdzietna panna o surowych zasadach. Nie było mowy o chodzeniu na imprezy czy siedzeniu nocami przy komputerze. Ciotka wprowadziła okrutny system kar za najdrobniejsze przewinienia: tygodniowy szlaban na wychodzenie z domu za trójkę z polskiego, wyrzucenie do śmietnika nowej bluzki za niewłożenie jej do szafki etc. Pamiętam, jak stara jędza spaliła moją kolekcję „Feynmanna wykładów z fizyki", kiedy nauczycielka od historii doniosła jej, że spisywałem pracę domową. Do tej pory kojarzy mi się to z głośną wówczas sprawą „troskliwej matki", która swojego synka za przejście przez jezdnię na czerwonym świetle zakatowała na śmierć.

Po otrzymaniu świadectwa dojrzałości oboje z Alicją uciekliśmy spod twardej ręki ciotki. Ja zacząłem studia na akademii technicznej i zamieszkałem w akademiku, Alicja poszła do zakonu. Nie rozumiałem jej decyzji – młoda, piękna dziewczyna postanowiła poświęcić życie modleniu się do Boga, który odebrał jej rodziców i radość najlepszych lat życia.

Nastawienie do religii było kolejnym dowodem, jak bardzo się różniliśmy. Alicja widziała w Bogu sposób na ucieczkę przed codziennymi zmartwieniami i o nic go nie obwiniała – uważała, że miał w śmierci rodziców jakiś cel. Ja też Go nie obwiniałem. Po prostu stwierdziłem, że nie istnieje.

Na studiach żyłem pełnią życia. Większość rzeczy, których powinienem się uczyć, miałem dawno w głowie, więc zamiast spędzać godziny na siedzeniu za książkami nadrabiałem zaległości w imprezowaniu i damsko-męskich namiętnościach.

Alicję denerwował mój tryb życia. W rozmowach przez telefon pouczała mnie i prawiła o idealnym świecie, który oferuje Pan w zamian za postępowanie zgodne z kodeksem kościoła.

- Jakie plany na dzisiaj? – spytała mnie pewnego popołudnia.

- Wybieramy się do klubu z chłopakami, ma być darmowa wejściówka dla kobiet, więc pewnie będzie ich sporo.

- Tylko proszę, nie rób głupot.

- Jakich głupot?

- Nie zgrywaj się. Znasz moje nastawienie do seksu przed ślubem.

- A ty znasz moje. Nikomu nie robię krzywdy, wręcz przeciwnie. To korzyść dla obu stron. Gdybyś spróbowała, też by ci się spodobało.

- Oj, przestań! To niemoralne i niezgodne z wolą Bożą.

- Chyba wolą kościoła. Seks przed ślubem to zło, in vitro to zło, antykoncepcja to zło... No chyba, że metodą kalendarzyka. Zabijanie plemników jest grzechem, ale komórka jajowa to już inna sprawa.

- Będę się modlić za twoje nawrócenie.

Wybuchnąłem śmiechem.

- Mówisz, jakbym był jakimś seryjnym mordercą. A ja nikomu nie robię krzywdy. Nikogo nie zabiłem, nie okradłem, brzydzę się kłamstwem i nie zdradziłbym nigdy żadnej kobiety. Nie potrzeba Boga, żeby postępować moralnie.

- Ale potrzeba Boga, żeby być szczęśliwym.

- Niestety w świecie, którym rządzą prawa fizyki nie ma miejsca dla Boga. Wyprali ci mózg w tym zakonie.

CreepypastyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz