*
„Co cię nie zabije, to cię wzmocni. Staniesz się odważniejsza. […] Co cię nie zabije, uczyni cię wojowniczką, jeszcze bardziej pełną życia”.
— Kelly Clarkson, „Stronger (What doesn’t kill you)”
*
Z dolin paskudnych koszmarów wyrwał ją cholerny ból, który nawiedzał jej sny. Otworzyła oczy i poruszyła niespokojnie nogami, chcąc przywrócić prawidłowe krążenie. Ni to sapnęła, ni to jęknęła, gdy między udami poczuła okropne — wręcz nie do zniesienia — pulsowanie oraz szczypanie. Każdy najmniejszy ruch czy minimalistyczne napięcie mięśni paliło ją żywym ogniem, wysyłając łzy do oczu. Kiedy pierwsza kropla spłynęła po policzku, syknęła, gdyż zapiekła ją skóra na twarzy — dokładnie tak, jakby była tam poraniona. Oddychała ciężko, czując niewytłumaczalny ciężar na piersi. Miała wrażenie, że płonie, a ból odbiera jej dech.
Przykładając dłoń do klatki piersiowej, rozejrzała się załzawionymi oczami po pomieszczeniu. Z zaskoczeniem zauważyła, że znajduje się w szpitalu i leży w szpitalnym łóżku. Jedynym źródłem światła była mała lampeczka stojąca na szafce. Zerknęła na okno, by zobaczyć, że wciąż panowała noc, ale widnokrąg zaczął się rozjaśniać na wschodniej stronie nieba, przełamując ciemną, granatową barwę nocy pomarańczoworóżową poświatą poranka. Mimo iż cierpiała, musiała przyznać, że ten widok ją uspokajał i wypełniał bezwarunkowym szczęściem, którego jej brakowało. Nowy dzień witał wszystkich pięknem.
Powróciła spojrzeniem do siebie. Ręką, w której znajdował się wenflon, uniosła okrycie. Miała na sobie jedną ze szpitalnych piżam w paskudnym, szarym kolorze. Zerknęła w górę, śledząc bieg plastikowego wężyka z dłoni i zobaczyła pustą kroplówkę smętnie zwisającą z metalowego stojaka, której skończenie się najpewniej było przyczyną powrotu bólu. Czuła, że gardło miała zdarte, a usta suche, choć nie przypominała sobie, z jakiego powodu. I nagle spłynęło na nią zrozumienie, którego jej brakowało, gdy próbowała zrozumieć, dlaczego czuła się tak, jakby stratowało ją stado spłoszonych, dzikich zwierząt. Zrozumiała, przypomniała sobie, a mdłości stanęły w gardle. Przyłożyła dłoń do ust, hamując odruch wymiotny, ale się nie udało. Zerwała się z łóżka, ignorując ból oraz to, że wyrwała wenflon ze skóry i krew pociekła po palcach, i pobiegła w stronę przypokojowej łazienki. Praktycznie wleciała na drzwi. Sekundę później wisiała nad muszlą klozetową, zwracając nikłą zawartość swojego żołądka. Głównie wodę oraz kwasy. Podrażniła sobie gardło jeszcze bardziej.
Osunęła się na podłogę, opierając przedramię na krawędzi muszli i zwiesiła głowę, głęboko oddychając. Czuła krew kapiącą z ręki na kafelki. Szkarłat był piękny na śnieżnobiałym tle. Pociągnęła nosem i zamknęła oczy, pozwalając łzom płynąć po poranionej skórze. Pod powiekami pojawił się obraz ciemnego, zatęchłego zaułka, a wraz z nim ciemność, zimno i okropne uczucie bycia śledzoną. Przypomniała sobie tę panikę, która zalała ją, kiedy znikąd pojawiło się za nią dwóch szemranych typów. Doskonale pamiętała adrenalinę krzyczącą, żeby brać nogi za pas i spierdalać, ale było za późno. Nie zdążyła. W następnej sekundzie leżała na chodniku przyciskana do niego przez nogi jednego z nich. Przed oczami zamajaczył wyraz twarzy tego „pierwszego”. Wyrażało ono chore uwielbienie i nienormalną satysfakcję czerpaną z bólu oraz cierpienia, które jej zadawał. I uczucie jego lodowatych dłoni na ciele, na piersiach. To, jak dociskał jej biodra do płyt chodnikowych, pchając coraz mocniej, szybciej. Pamiętała, dokładnie pamiętała dotyk ich palców na swojej skórze, gorące oddechy odbijające się na uchu czy policzku. Oraz to, w jaki sposób napierali na nią całym ciężarem. Czuła dotyk obcych dłoni. Czuła się brudna. Brudna w najgorszym tego słowa znaczeniu.
CZYTASZ
Bezcenni Przyjaciele • S.M
FanfictionSavannah Henderson to siedemnastoletnia uczennica liceum, która, mogłoby sie wydawać, że ma wszystko - cudownego chłopaka, zwariowaną przyjaciółkę, popularność, pasję i kochającą rodzinę. Jednak ona wie, że do pełni szczęścia czegoś jej brakuje. D...