XXX

220 18 1
                                    

*„Bóg wiedział, że nie ma znaczenia, w jaki sposób Twoje dzieci dostaną się do Twojej rodziny

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

*
„Bóg wiedział, że nie ma znaczenia, w jaki sposób Twoje dzieci dostaną się do Twojej rodziny. Ma tylko znaczenie, że tam dotarli”.

— Kira Morstenson

*

     — Kurwa.

     Takimi słowami powitał nowy dzień, gdy słońce niemiłosiernie wpadało przez okno do pokoju. Głowa go napierdalała, w ustach miał kompletną pustynię, a ciało bolało tak, jakby przez całą noc tańczył, grał w wygibajtusa i uprawiał namiętny, dziki seks — wszystko jednocześnie. Miał wrażenie, że zrzyga się na ładny dywan, gdy tylko oderwie twarz od poduszki. Nic, kurwa, nie pamiętał i nie miał pieprzonego pojęcia, jakim cudem wylądował w domu. Nieswoim, oczywiście, ale przynajmniej nie leżał w rowie cały ujebany własnymi rzygami. Chwała niebiosom. Poza tym ten ładny dywan naprawdę przyciągał spojrzenie.

     Zaraz, chwila.

     Dywan, kurwa?

     Dlaczego, do jasnej cholery, leżał na dywanie? I to na takim, którego na pewno nie miał u siebie w domu. Gdzie on był? Jęknął, gdy ból głowy rozsadzał go od środka, kiedy próbował wstać.

     — Dzień dobry, śpiąca królewno.

     Słysząc słabo rozpoznawalny, męski głos, przekręcił się na plecy z jękiem boleści i skierował wzrok na fotel. Siedział na nim szatyn z szerokim, niezdrowo zadowolonym uśmiechem na ustach, trzymając w dłoni kubek z kawą. Theodore zmarszczył brwi, kompletnie nie rozpoznając swojego towarzysza. Coś, gdzieś mu dzwoniło, ale nie wiedział, w którym kościele. Uniósł się na łokciach do pozycji półleżącej, a potem do siedzącej, korzystając z pomocy kanapy obok siebie. Przelotnie zobaczył kogoś śpiącego na niej, zanim znów spojrzał na chłopaka. Poprawka, młodego mężczyznę.

     — Nic, kurwa, nie pamiętam — wymamrotał Theo ciężko, przykładając dłoń do twarzy. — Czuję się, jakby ktoś mnie staranował. Gdzie ja jestem? — spytał, patrząc na szatyna.

     — Witamy w rezydencji Evansów — odparł. — Jak się czujemy?

     Przyglądał się chłopakowi i po długich sekundach milczenia rozpoznał w nim brata Henderson. Cóż, widział tego człowieka kilka razy na oczy, nic dziwnego, że na kacu po zjeździe narkotykowym nie był w stanie go poznać.

     — Paskudnie — odpowiedział szczerze po chwili. — Dlaczego tu jestem? I dlaczego spałem na podłodze?

     Skrzywił się, gdy w uszach rozbrzmiał mu głośny, wesoły śmiech Liama, który z rozbawieniem przyglądał się jego mękom. Miał ochotę go rzucić czymś ciężkim, byle zamknął ryj. Łeb go bolał tak, że nie potrafił myśleć, a śmiech Hendersona nie pomagał.

Bezcenni Przyjaciele • S.MOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz