Rozdział 31

215 6 18
                                    

Stałem na korytarzu czekając na moją wychowawczynię. Dzisiaj był już piątek. Czekałem na nią, by zaproponować wspólny wypad do restauracji, jednak ona długo nie nadchodziła, lecz moje piwne oczy napotkały osobę, na której widok chciało mi się rzygać. Ernest Socha wychodzący z klasy rozmawiający jakby nigdy nic z kumplami. Nie kalkulując podszedłem do niego jak w transie. Gdy mnie wreszcie zauważył cały się napiął i zdębiał.

- Alek, co tam u ciebie? – zapytał luźnym tonem jakby totalnie nic się nie wydarzyło.

Długo patrzyłem w jego zdradzieckie oczy, a gdy na drugim końcu korytarza zobaczyłem przechadzającą się Justynę z Edytą coś we mnie pękło. Zamachnąłem się i z całej siły uderzyłem Ernesta prosto w mordę. Kilkakrotnie powtórzyłem uderzenie, obijając jego twarz. Chłopak nie miał szans na obronę i nawet jeżeli coś tam ćwiczył, to nie miał ze mną najmniejszych szans. Wpadłem w trans. Okładałem go, kopałem wszędzie, po głowie, brzuchu, nogach, rękach. Po chwili poczułem dotyk dziewczyny i jej krzyki, była to Edzia, jednak ja jakbym nie słyszał jej słów, interesował mnie tylko cel, a nim był Ernest. Chciałem dać mu nauczkę, chciałem, by cierpiał, chciałem, by poczuł ból istnienia i żeby ten jego uśmieszek w końcu zniknął.

- Aleksy! – wciąż darła się Edi.

W końcu do mnie dopadł Przemo wraz z innymi chłopakami. Miałem ich w dupie, wciąż okładałem pięściami młodszego od siebie chłopaka. Dopiero ona, Domaniewska, podeszła tak blisko, że byle uderzenie mogłoby ją trafić. Patrzyła mi w oczy z wyraźnym przerażeniem. Dobrze wiedziałem co tam widzi. Czarne jak noc tęczówki z tylko jednym celem – zabicia. Nie no, śmieje się tylko, celem było tak jak już wcześniej wspomniałem, danie nauczki Ernestowi.

- Alek – szepnęła, ledwo ją słyszałem przez krzyki dzieciaków.

Patrzyła na mnie z przerażeniem, nie znała mnie takiego wcześniej. Niestety miałem kilka twarzy, a tę ukrywałem najbardziej jak się tylko dało, lecz jak widać – bezskutecznie. Prawda i tak zawsze wyjdzie na jaw, a prawda była taka, że jest ze mnie brutal. Czasami wolę siedzieć cicho i trzymać ręce w kieszeniach, by ich nie użyć. Wiem, że przemoc nic nie daje, ale wtedy czuję się panem istnienia, czuje się wolny.

Spojrzałem na ledwie żywego Ernesta i powoli zacząłem się cofać. W końcu ostatni raz zerknąłem na nauczycielkę i odwróciłem się na pięcie powolnym krokiem wychodząc ze szkoły. Cholera, co ja zrobiłem? Wychodząc czułem te wszystkie spojrzenia skierowane w moją osobę, widziałem niewyraźny wzrok Edyty i Justyny, widziałem Przema, który ledwo dowierzał w to co zrobiłem. A przede wszystkim widziałem bezsilność i przerażenie Domy.

Poszedłem za szkołę, nie mogłem teraz prowadzić, byłem zdenerwowany, ale nie zdarzeniem czy reakcją innych, a tym co o mnie pomyśli Małgorzata.

Siedziałem przez krótką chwilę sam. Dołączyła do mnie Edyta.

- Alek – szepnęła. – Co się stało? – zapytała zmartwiona.

- Nie wiem – sapnąłem. – Samo tak jakoś wyszło – dodałem spokojnie.

- Prawie go zabiłeś – spojrzała na mnie, a w jej oczach widziałem strach.

- Nie bój się mnie – powiedziałem. – To się nie powtórzy.

- Alek, nie boję się ciebie, ale tak dawno tego nie było, tak na siebie uważałeś, a teraz? – spytała.

- A teraz coś pękło – szepnąłem. – Sam nie wiem co – dodałem.

- Nie było jak z Kornelem – odezwała się po chwili ciszy. – Wtedy miałeś jakiś powód, teraz jego brak.

NauczycielkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz