Rozdział 71

90 9 2
                                    

Justyna leżała bokiem na szpitalnym łóżku wpatrując się w bezruchu na widok za oknem.

Podszedłem do jej łóżka i przysiadłem na stojącym obok krześle.

Starałem się wypaść dość pewnie, choć nie arogancko.

Przez jakiś czas czekałem aż coś powie, ale tak jak mogłem się spodziewać, na próżno.

Dziewczyna ani razu nawet nie zamrugała, nie poruszyła się, ani nie zerknęła w inną stronę.

Otworzyłem usta chcąc coś powiedzieć, jednak słowa ugrzęzły mi w gardle.

Tak naprawdę dopiero teraz do mnie dotarło, że nie wiem nawet co powiedzieć.

- Ładny widok – rzuciłem po namyśle, zerkając za okno, w które tak się wpatrywała. – Chociaż znam lepsze – dodałem blado się uśmiechając.

Żaden mięsień nawet nie drgnął na jej twarzy.

Niech mnie pierdolnie jebany chuj!

Miałem wrażenie, że jakiekolwiek słowa dodadzą jej jedynie dodatkowy ból, a tego nie chciałem.

Cholera, przecież muszę się czegoś dowiedzieć, czegokolwiek.

Tylko jak?

Ostatecznie sięgnąłem po inną komunikację, która w tym wypadku wydawała się najgorszą z możliwych.

Nie wiedziałem, czy ujęcie jej dłoni byłoby dobrym wyjściem, czy nie odskoczy ode mnie jak poparzona.

I ku mojemu zdziwieniu od razu ścisnęła moją rękę, a ja w tym silnym uścisku poczułem cały ból, który musiała dźwigać.

Przeraźliwy dreszcz przeszedł mnie po plecach.

Justyna w końcu na mnie spojrzała, a z jej oczu wypłynęła pojedyncza łza.

Nicość.

Kompletna nicość.

Tyle mogłem dostrzec, kiedy na mnie spojrzała.

Jakaś dziwna siła kazała mi zejść z krzesła i ukucnąć bliżej niej.

Znowu uchyliłem usta, ale i tym razem żadne słowo nie zdołało wyjść mi z gardła. Czułem, że nie poznam własnego głosu, że załamie się i nigdy nie wróci do odpowiedniego brzmienia.

Patrzyła mi w oczy i trzymała moją dłoń jakby była jedynym ratunkiem.

Być może tak właśnie było w jej głowie.

Przecież była we mnie zakochana jeszcze nie tak dawno temu, a osoba, która wydawałoby się, że obdarzyła ją tym samym uczuciem mogła sprowadzić na nią tę osobistą tragedię.

- Musisz mi pomóc – szepnąłem.

Gdybyśmy nie byli tak blisko siebie z pewnością nie zdołałaby mnie usłyszeć. Ledwo sam siebie rozumiałem.

- Dobrze?

Dopytałem odnosząc wrażenie, że lekko skinęła głową.

- Muszę go znaleźć – wyznałem spokojnie.

Drgnęła nerwowo, a ja mocniej uścisnąłem jej dłoń. Zdawało się, że pomogło, bo przyspieszony oddech nieco się uspokoił.

- Wiesz gdzie on jest? – spytałem z nadzieją, że jakoś odpowie.

Że da jakikolwiek znak, jakiś sygnał, cokolwiek.

- To był Ernest? – spytałem spodziewając się wybuchu paniki na samo wypowiedzenie imienia.

NauczycielkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz