Rozdział 67

144 9 7
                                    

Stałem jak wryty nie mogąc zrozumieć jakim chujem to się dzieje naprawdę.

Kobieta, która wyszła z gabinetu również stanęła jak rażona piorunem na mój i Gosi widok.

Anastazja Wojcieszonek wbijała wzrok raz we mnie, a raz w Gośkę zapewne nie mogąc zrozumieć jakim cudem razem się tu znaleźliśmy.

Ja pierdole, ja pierdole co robić!?

Milion myśli przebiegło mi przez głowę, ale żadna nie dawała nam solidnej wymówki.

To koniec.

Anastazja doda dwa do dwóch, doniesie o wszystkim dyrektorowi, a on wywali Gośkę z pracy nie omieszkując wystawić jej wilczego biletu, po którym nie znajdzie już pracy jako nauczycielka w całym mieście.

Nie, to nie tak, dyrektor nic nie może. Prawnie przecież nic jej nie grozi.

Jasna cholera, ale to nie zmienia faktu, że zostałaby wyjebana ze szkoły.

Nie, nie, nie! Myśl zakuty łbie, co robić!?

- No nie wierzę, to niemożliwe – wyparowała roześmiana Doma. – To już za wiele, nawet jak dla mnie – dodała patrząc to na mnie to na biolożkę. – Co tu robisz? – spytała patrząc przyjaźnie na nadal nic nie rozumiejącą Anastazję.

- A wy? – wypaliła wbijając we mnie wzrok.

Miałem ochotę przełknąć głośno ślinę, ale powstrzymałem się nie poruszając ani jednym mięśniem twarzy.

- Dzisiaj sądny dzień – roześmiała się Doma, gładząc swój brzuch. – I naprawdę nie sądziłam, że spotkam tu waszą dwójkę – dodała spoglądając z rozbawieniem to na mnie to na kobietę.

- Przepraszam, ale naprawdę muszę już lecieć do Edyty – wtrąciłem pozorując zdenerwowanie.

Po prawdzie w ogóle nie musiałem niczego udawać. Byłem cały spanikowany.

Doma kiwnęła głową pozorując tym pełne wsparcie i troskę o jej byłą uczennicę.

- Co się stało? – spytała oszołomiona biolożka.

Spojrzałem wymownie w głąb korytarza, ale ona wciąż wyczekująco się we mnie wpatrywała.

Ja jebie, myśl, myśl! Ten jeden, jebany raz wymyśl coś człowieku!

- Nie wiem za wiele, jej siostra dzwoniła, że Edyta trafiła do szpitala z podejrzeniem zatrucia – oznajmiłem nieco spanikowany.

- O Boże – jęknęła z przerażeniem.

- Przepraszam, już naprawdę muszę iść – oznajmiłem z prośbą w głosie.

- Tak, Boże, tak, idź. Oby wszystko było dobrze – wyznała zaniepokojona.

Posłałem jej wdzięczne spojrzenie, zerknąłem jeszcze na Gośkę przekazując jej wszystko co niewypowiedziane, po czym biegiem pognałem w głąb szpitala.

Nie obejrzałem się nawet za siebie.

Ja pierdole...

Po prostu poczułem jak ogromna siła rozdziera mi serce na strzępy.

Ta pierdolona Anastazja...

Dlaczego teraz, dlaczego dzisiaj!?

Boże, tak niewiele brakowało.

Zresztą, czy ona to kupi? Czy naprawdę uwierzy w tak duży zbieg okoliczności?

Nie ma chuja, nie ma takiej opcji.

Przecież nim Doma zaczęła mówić nie byłem w takiej panice w jakiej powinienem być gdyby Edycie faktycznie coś było.

Nie, nieprawda. Byłem cały w nerwach na widok Wojcieszonek.

Tak naprawdę teraz wszystko zależy od Domy i tego co powie.

Spojrzałem na telefon i natychmiast wybrałem numer Edyty.

Odebrała po trzech sygnałach.

- Potrzebuję twojej pomocy – wyznałem pomijając jakiekolwiek przywitania.

- Dobra, w czym? – powiedziała bez zastanowienia.

Żadnego, nawet najmniejszego zawahania w głosie. Była gotowa pomóc mi w czymkolwiek słysząc tylko mój ton.

Taka przyjaciółka to skarb.

Ale o tym później.

Szybko opowiedziałem w co ją wplątałem i jaka sytuacja miała przed chwilą miejsce.

Po chwilowym milczeniu w końcu zapytała:

- Okej, w takim razie co mam zrobić?

Już nabierałem tchu, by odpowiedzieć, ale naraz uświadomiłem sobie, że przecież sam nie wiem co powinna. Co niby miała? Zadzwonić do Anastazji i przekazać jej, że była w szpitalu?

Przecież to wszystko bez sensu...

- Dobra – rzuciła po chwili. – Mam pewien pomysł.

Kamień spadł mi z serca kiedy zaczęła mi przestawiać swój plan, który właściwie był prosty, ale sensowny.

Opierał się na tym, by za kilka godzin wstawiła na relacji fotę, która miałaby jasno pokazywać, że jest w szpitalu, ale... No właśnie ale. Będzie to jasne tylko dla osób, które o tym wiedzą, bo nie wstawi jakiejś foty z wenflonem, czy zdjęcie kroplówki.

Poza tym Edyta była w stu procentach przekonana, że Anastazja zobaczy tę relację, ponieważ od jakiegoś czasu biolożka regularnie wyświetla jej posty i story.

- Boże, naprawdę nie wiem co bym bez ciebie zrobił – mruknąłem opadając ciężko na krzesło. – Dziękuję.

- Żaden problem, naprawdę – odparła z tym swoim zwyczajowym ciepłem w głosie. – Ej Alek?

- No?

- Co z Domą? Nie powinieneś tam wrócić?

Westchnąłem cicho próbując poskładać myśli.

- Powinienem, ale nie mam pewności, że tej baby już tam nie będzie.

- Cholera – mruknęła. – Racja. Istnieje też możliwość, że zacznie cię szukać, by dowiedzieć się co ze mną – dodała zamyślona.

- Faktycznie... Ja pierdole.

- Spokojnie. Po prostu przeczekaj gdzieś, gdzie na pewno cię nie znajdzie.

- Ale może przecież znaleźć odpowiedni odział i o ciebie zapytać.

Edyta przez chwilę się namyślała, ale ostatecznie wzięła głęboki oddech, który bynajmniej nie zwiastował załamania, a wręcz przeciwnie, jakąś nadzieję.

Od razu się wyprostowałem wierząc w to jak w nic innego.

A może to po prostu myślenie życzeniowe? Może już sobie wmawiam?

- Alek – zaczęła z lekkim rozbawieniem.

Rozbawieniem?

- Po pierwsze, ta baba ma wyjebane nawet jak ktoś na jej lekcji wbije sobie cyrkiel w rękę. Po drugie, nawet jak jakimś chujem wspaniałomyślnie będzie chciała się czegokolwiek dowiedzieć, to nikt z personelu szpitala nic jej nie powie, bo przecież nie jest z rodziny. A po trzecie i najważniejsze, ta kobieta ma wysrane w kogokolwiek.

- Myślisz?

- No oczywiście, że tak.

- No dobra, może i masz rację, ale co jeżeli jednak będzie chciała się czegoś dowiedzieć i, dajmy na to, będzie czekać przed wejściem.

- Jeżeli jakimś cudem tak by się stało to wciśnij jej jakąś zwięzłą bajeczkę o tym jak to zatrułam się jakimś przeterminowanym jogurtem i zrobili mi jakieś płukanie żołądka, czy coś.

- Po jogurcie?

- No, chuj wie co mogło być w środku, skoro rzygałam jak kot – odparła żartobliwe.

- Dzięki.

- Spoko, a teraz idź do Domaniewskiej, na pewno jest cała zdenerwowana.

- Jasne, dzięki, zadzwonię później.

Edzia się pożegnała i rozłączyła zanim w ogóle zdążyłem zapytać o to, czy wie dlaczego chwilę wcześniej dzwoniła do mnie jej siostra.

Zapytam o to później, teraz nie ma to żadnego znaczenia.

Odczekałem jeszcze chwilę i wyszedłem ze szpitala drugim wyjściem, po czym pognałem na drugą stronę, by wrócić do budynku i upewnić się, że nauczycielki biologii już nie ma.

Co prawda na parkingu nigdzie nie dostrzegłem jej auta, ale... Nie, przecież ona nie ma auta.

Niech to chuj.

Wszedłem niepewnie po schodach i zamarłem.

Stała, oparta o murek i paliła papierosa.

- Nadal tu pani jest? – spytałem udając strapionego.

Podszedłem do niej i wbiłem wzrok przed siebie.

- Próbowałam cię znaleźć – oznajmiła zaciągając się głęboko. – Co z Edytą? – spytała patrząc na mnie z ukosa.

- Cóż – westchnąłem ciężko. – Robią jej właśnie płukanie żołądka.

- Boże, czym ona musiała się struć – mruknęła strzepując popiół o murek.

- Niewiele wiem, ale z tego co udało mi się ustalić, to zjadła coś przeterminowanego.

Kobieta pokręciła bezsilnie głową, zdusiła peta o mur i rzuciła nim przed siebie.

- Muszę już jechać, ale koniecznie daj mi znać co z nią.

- Dobrze.

Anastazja spojrzała na mnie z dziwnym błyskiem w oku i nie odrywała go ode mnie na tyle długo, bym poczuł się wystarczająco niezręcznie, by odwrócić wzrok.

Mimo to zmusiłem się, by wytrzymać jej spojrzenie, ostatecznie żegnając ją lekkim skinieniem głowy i życząc miłego dnia.

Jeszcze przez chwilę stałem przed wejściem upewniając się, że już na pewno jej nie ma, a gdy tak się stało w końcu wypuściłem ciężko powietrze.

- Ja pierdole – mruknąłem pod nosem.

Jakaś starsza kobieta posłała mi współczujące spojrzenie zapewne myśląc, że ktoś mi bliski walczy tu o życie.

Odwzajemniłem się bladym uśmiechem i wszedłem z nią do budynku.

Natychmiast skierowałem się przed gabinet ginekologiczny i nie mogąc zrobić niczego innego usiadłem na krześle czekając aż Gosia opuści pomieszczenie.

Owszem, mógłbym tam wejść, ale lekarz na bank słyszał choć fragment rozmowy, która odbyła się przed jego drzwiami, a Gosia z pewnością nie dała po sobie poznać, że to ja jestem ojcem jej dziecka. A przecież Anastazja wróci do tego gościa za jakiś czas i na pewno nie omieszka zapytać o... Właściwie to o co? O ostatnią dziwną sytuację?

Być może tak.

Boże.

Ten dzień miał być zupełnie inny.

Zerknąłem na zegarek w telefonie i przekląłem.

Minęło już dwadzieścia minut, a z tego co czytałem i słyszałem takie wizyty mogą trwać nawet godzinę, czy jakoś tak.

Ja pierdole!!! Pierdolona Anastazja!

Przymknąłem powieki i głęboko odetchnąłem powtarzając tę czynność kilkukrotnie. Dopiero po dłużej chwili się uspokoiłem, a wewnętrzna wściekłość w końcu ustała.

Zerknąłem na telefon, a ten nagle rozbrzmiał.

Znowu Justyna.

Westchnąłem ciężko i biłem się z myślami.

Nie powinienem, naprawdę czegokolwiek chciałaby ta dziewczyna, nie przyniosłoby to niczego dobrego.

A już na pewno nie powinienem odbierać.

- Halo? – spytałem przeklinając się w duchu za swoją durnowatość.

Cisza.

- Justyna, jesteś tam? – dopytałem, ale ponownie usłyszałem jedynie ciszę. – Halo...?

Nadal nic. To było dziwne, nawet bardzo dziwne.

- Odezwij się – rzuciłem nazbyt ostro.

- Alek? – wydusiła cichym, niepewnym i słabym głosikiem.

Kurna.

Natychmiast podniosłem się z miejsca czując jak dziwny niepokój ogarnia mój organizm.

- Co się dzieje? – wypaliłem natychmiast karcąc się za ostrość w głosie.

- Ja... – zaczęła, ale nie była w stanie dokończyć.

Kurna, kurna, kurna!

- Gdzie jesteś? – wypaliłem zdenerwowany.

Nabrałem mocno powietrza, a kiedy je wypuściłem nerwy trochę ustały.

- Gdzie jesteś? – powtórzyłem łagodniej. – W domu?

- Nie – wydusiła słabo.

- To gdzie?

- U... Boże – jęknęła cicho.

- Gdzie jesteś?

Znowu cisza. Tym razem jednak zwiastowała zakończenie połączenia.

Ja pierdole.

Natychmiast wybrałem jej numer, ale nie odbierała.

Szybko znalazłem kontakt do Edzi i zadzwoniłem. Odebrała od razu.

- Co jest tępaku?

- Gdzie jest Justyna? – spytałem robiąc wszystko, by nie krzyczeć.

- Co?

- Gdzie ona jest?! – podniosłem głos i natychmiast się uspokoiłem.

- Wyszła kilka godzin temu do szkoły – wyjaśniła, a w jej głosie była już tylko powaga i niepewność.

- Już powinna skończyć – rzuciłem zdenerwowany. – Miała gdzieś iść?

- Pewnie poszła do chłopaka – szybko oznajmiła. – Aleksy, o co chodzi?

Do chłopaka?

No jasne, Ernest Socha, ale... Co miałoby się jej u niego stać? Przecież zarzekał się, że nigdy by jej nie skrzywdził i tak dalej.

A co jeżeli nie myliłem się co do niego? Co jeżeli faktycznie zrobił jej krzywdę?

- Aleksy! – krzyknęła Edyta, a ja wróciłem na ziemię.

- Dzwoniła do mnie jakoś pół godziny temu, ale nie mogłem odebrać. Przed chwilą zadzwoniła jeszcze raz i... Naprawdę dziwnie brzmiała. Jakby zaraz miała, nie wiem, zemdleć. Jakby coś się stało. Nie powiedziała za wiele, właściwie to nic – wytłumaczyłem naprędce. – I w pewnym momencie się rozłączyła i już nie odebrała.

- Ale... – wydusiła jedynie, a panika w jej głosie była aż nadto słyszalna. – Jezu – jęknęła przerażona.

- Spokojnie, przecież...

- Co przecież?! – krzyknęła i coś trzasnęło w słuchawce. – Ja... Nawet nie wiem gdzie on mieszka – powiedziała po chwili.

- Zaraz się dowiem – oznajmiłem uspokajająco. – Zaraz po ciebie będę – dodałem i się rozłączyłem.

Spojrzałem na drzwi od gabinetu wahając się tylko przez chwilę.

Ze szpitala wybiegłem z tak wielkim poczuciem winy jakiego nigdy wcześniej nie czułem, ale byłem pewien, że postąpiłem tak jak powinienem.

Gosia na pewno wszystko zrozumie...


Hej, hej, dajcie znać co myślicie o zachowaniu Alka i o tym co mogło przydarzyć się Justynie...
PS. Sorki, za to 19-minutowe spóźnienie publikacji (to przez nowy projekt, który wciągnął mnie jak niegdyś potrafiła tylko Nauczycielka)
Do zobaczenia w przyszłym tygodniu Misiaki!

NauczycielkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz