Rozdział 52

153 6 8
                                    

Musiałem zrobić przerwę od odzywania się do was podczas trwania matur. Powiem wam, że wcale nie było tak źle. Co prawda mózg mi ostro paruje, ale jestem zadowolony z efektów. Nie liczę na nie wiadomo jakie wyniki, ale lipy nie będzie. Matma poszło zajebiście, rozszerzenie trochę gorzej, ale nadal dobrze. Z angielskim też nie miałem jakiegoś problemu, rozszerzenie było w miarę do przyjęcia i liczę, że ostatecznie wyjdzie dobrze. No i to tyle, prawda...? Nie no, wiem, wiem, ten polski. Cóż, z nim nie było jakoś powalająco, ale narzekać też nie mam co. Patrząc na to, że praktycznie zacząłem uczyć się tego gówna na tydzień przed maturą, to na pewno nie będzie źle. Jestem pewien, że zdam wszytko. A i była jeszcze rozszerzona fizyka, cóż, myślę, że wyniki będą mnie zadowalać, a przynajmniej mam taką nadzieję.

Dzisiaj umówiłem się z ludźmi na świętowanie i nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że to będzie jedna z moich ostatnich imprez na ostatnie kilka lat, a na pewno miesięcy. Chociaż tak szczerze wam mówiąc kompletnie nie chcę mi się nigdzie iść. Wolałbym ten wieczór spędzić z Gośką, tylko, że ona ma inne plany. Odkąd jej o tym powiedziałem wykopuje mnie rękami i nogami bylebym tam poszedł. Twierdzi, że nie chce mi odbierać młodości. Oczywiście wytłumaczyłem jej, że to ona jest całym moim szczęściem i... takie tam. W każdym razie właśnie ubieram coś w miarę wygodnego na swoją dupę i wychodzę z mieszkania. Wyjątkowo w końcu zawitałem do swojego „domu”. W ogóle nie zdziwił mnie widok matki schlanej na podłodze w kuchni, naprawdę już to na mnie nie robiło wrażenia.

Czym prędzej opuściłem to miejsce zostawiając jej dwie stówy na żarcie, o ile kupi za to jedzenie. Pojechałem do domu Edyty, gdzie odbywała się cała imprezka. Serio wręcz zmusiłem się, by tam pójść... Naprawdę już mi się nie chcę. Zostanę dwie/trzy godzinki i spierdalam stąd. Nie chcę pić, jak na razie nie czuję takiej potrzeby i póki co mi to odpowiada.

- Alek! – dobiegł mnie wesoły głos mojej przyjaciółki. – Już myślałam, że jednak olejesz imprezę.

- Nie no, nie mógłbym.

- Chodź, Tytus dorwał się do moich zapasów wódki.

Zastanawiało mnie, czy będzie Przemek. Po maturze od razu mówił, że jako pierwszy się stawi i będzie chlał za wszystkie czasy, ale... jakoś tego nie widzę.

- Edi – mruknąłem łapiąc ją za dłoń nim jeszcze weszliśmy do domu. – Będzie Przemo?

Dziewczyna posłała mi blady uśmiech i trwała tak przez chwilę szukając odpowiednich słów.

- Słodkie jest to wasze wzajemne martwienie się o siebie – powiedziała, a ja uniosłem niepewnie brwi.

- W sensie?

- W sensie – przedrzeźniła mnie. – To, że za każdym razem gdy słyszę się z tym kretynem to wypytuje mnie o ciebie, jakby nie mógł sam zadzwonić i się spytać – wyjaśniła z uśmieszkiem. – Jego, jak i w sumie twoja wymówka, brzmią identycznie „ma swoje problemy”.

Prychnąłem pod nosem i w końcu weszliśmy do środka. I był, sam on, siedział jak pan i władca na wielkiej kanapie w salonie. Od razu mnie zauważył. Wnet do mnie podbiegł.

- No, no, myślałem, że skapitulujesz – zaczął patrząc mi dziwnie tajemniczo w oczy.

- Co ty.

I się zaczęło. Wszyscy pili co nie miara świętując napisanie matur. Żeby nie było też się cieszyłem, ale naprawdę nie chciałem tu być. Chyba po raz pierwszy nie miałem ochoty na alkohol, dziwne uczucie swoją drogą. Czas mi się dłużył, od kilku godzin wskazówka na zegarku przesunęła się o jakieś dwadzieścia minut. Oprócz mnie nie pił też Przemo, zdziwił mnie ten widok, ale zaraz zrozumiałem, że w ogóle nie powinienem być zaskoczony. Podszedłem do niego i usiadłem obok na kanapie.

- Chyba nasza pierwsza impreza, na której obaj jesteśmy trzeźwi – odparłem blado się uśmiechając.

- Brzmi fatalnie – mruknął krzywiąc się do tego.

- Nie chcę tu być – odezwałem się po chwili.

Przemek spojrzał na mnie ze zrozumieniem i skinął głową. Ta, on też nie chciał tu być. Oboje wolelibyśmy być teraz przy osobach, które kochamy. Znaczy... W sensie, rozumiecie? Kocham też Edi, ale no wiecie o co buja. Dobra, bo już pierdolę głupoty.

- Zawijajmy stąd – powiedział, jakby czytał mi w myślach.

Od razu się zgodziłem i ruszyliśmy do Edzi, by jej wszystko wyjaśnić. Kompletnie nie zdziwiła mnie jej reakcja. Przytuliła nas i kazała na siebie uważać oraz dać jej jutro znać co z nami. Boże, jak ja ją uwielbiam, takiej przyjaciółki jak ona ze świecą trzeba szukać.

Po około godzinie dojechałem do mieszkania Domy i czekałem aż mi otworzy.

- A co ty tu robisz? – spytała zaskoczona. – Nie miałeś czasem oblewać matury?

- Miałem – westchnąłem wchodząc do środka. – Ale wolę ten czas spędzić z tobą – dodałem przytulając ją do siebie.

- Ty to jesteś dziwny – mruknęła podśmiechując się pod nosem.

- Wolę określenie zakochany – poprawiłem odsuwając ją lekko od siebie.

Kobieta posłała mi lekki uśmiech i trwała tak przez chwilę dopóty dopóki jej nie pocałowałem. Chwilę później usiedliśmy w salonie i oglądaliśmy standardowo wiadomości.

- Jutro szkoła – westchnęła Gośka. – Z jednej strony z chęcią tam pójdę, a z drugiej – zawiesiła głos i już nie dokończyła.

- Wiem, wiem, chciałabyś być ze mną dwadzieścia cztery na siedem – powiedziałem z udawaną powagą, na co Doma puknęła mnie w ramię.

- Nie skromnisiu, po prostu... sama nie wiem, ciężko mi to określić.

- Może powinniśmy częściej wychodzić na miasto? W sumie cały czas siedzisz w domu, a wiadomo, że w końcu można zwariować i nawet wyjście do pracy sprawi ci trudność.

Doma spojrzała na mnie z uniesioną brwią, otworzyła lekko usta, ale jakby w ostatniej chwili się zawahała. Ostatecznie nabrała głęboko tchu i wbiła we mnie te swoje zielone oczy.

- Od kiedy z ciebie taki znawca, hm?

- Dobre pytanie – mruknąłem pod nosem.

- Dobrze, to chodźmy – odparła i wstała z kanapy.

- hm?

- Przejdźmy się.

- Teraz? Jest już późno, a ty powinnaś...

- Boże, Aleksy, nie ględź jak moja matka – przerwała posyłając mi zadziorne spojrzenie.

Teraz to ja uniosłem brwi i wpatrywałem się w nią szukając jakiejś niezgodności. Cóż, niczego nie zaobserwowałem. Ostatecznie szybko ruszyłem się z kanapy i nim się obejrzałem szliśmy parkiem.

- Wiesz co? - spytała łapiąc mnie za dłoń. Zerknąłem w jej oczy i czekałem na rozwinięcie. – Muszę powiedzieć ci coś ważnego – dodała dziwnie tajemniczo. Zmrużyłem niepewnie oczy i trwałem tak czując jakieś dziwne ukłucie w klatce. – Tylko się nie denerwuj – dodała znęcając się nade mną.

- Zazwyczaj jak pada to stwierdzenie, to... nieważne, o co chodzi?

- Po prostu... nie wiem jak to powiedzieć – mąciła, jakoś dziwnie jak nie ona. Musiało chodzić o coś grubego inaczej jak zwykle postawiłaby kawę na ławę i nie owijała w bawełnę. – Posłuchaj – nagle stanęła łapiąc mnie za obie dłonie. Wbijała we mnie dziwne spojrzenie i trzymała mnie w tej chorej niepewności. – Zjadłabym lody – powiedziała i parsknęła śmiechem.

- Boże! – zaśmiałem się spuszczając głowę w dół. – Musiałaś?

- Nie mogłam się powstrzymać – wyjaśniła wciąż się podśmiechując. – Ale mówiłam serio, zjadłabym.

- Zaraz coś na to poradzimy – mruknąłem zamyślony szukając w głowie lokalizacji jakiejś najbliższej lodziarni. Rozejrzałem się po parku i nagle dostrzegłem drewnianą budkę, w której już kiedyś chyba byliśmy. – Tam – wskazałem palcem.

- Aleksy – warknęła przeciągle.

Eee, o co mogło chodzić? Może tam jej ostatnio nie smakowało...

- Ile ty masz lat, by pokazywać palcem? – dodała z udawaną powagą, ale od razu cicho się zaśmiała.

- Wariatka – szepnąłem uśmiechając się do tego.

- Słyszałam.

- To dobrze, tak będę cię od dzisiaj nazywać – dodałem ruszając w stronę lodziarni biorąc ją za rękę.

- Nie ma nawet takiej opcji.

- Czyżby?

- Stuknij się w ten łeb sam, bo ja nie dosięgnę.

Prychnąłem pod nosem i chwilę później staliśmy przed szyldem lodziarni. Mieliśmy farta, bo za jakieś dziesięć minut ta byłaby już zamknięta.

Doma wzięła lody waniliowe, a ja postawiłem na smak ciasteczkowy. Dopiero gdy spojrzałem na moją piękność zrozumiałem dlaczego sprzedawca jakoś krzywo się na nas spojrzał. Dwie wielkie gałki dla tak drobniutkiej kobiety musiały sprawiać dosyć zaskakujące wrażenie.

- Ostatnio szukałam różnych rupieci do nowego pokoju. Już nawet wiem jaka farba będzie na ścianach – odezwała się akurat gdy nie zajadała się lodami.

- Nowego pokoju?

- Oczywiście, no nie myśl sobie, że ten mały grzdyl będzie z nami spał do jedenastego roku życia.

- Ten mały grzdyl jeszcze będzie przez samą ciebie brany do łóżka – zauważyłem z uśmiechem. – Bardzo dobrze wiem jak to będzie wyglądać i z góry mówię; nie zgadzam się.

- Naprawdę nie wiem o co ci chodzi, Aleksy – stwierdziła z udawanym niezrozumieniem.

- Już widzę jak maluch zabierze moje miejsce w naszym łóżku.

- W takim razie trzeba będzie coś na to zaradzić – powiedziała z zamyśleniem i pewną nutką kpiny w głosie. Spojrzałem na nią pytająco nie mogąc powstrzymać się od lekkiego uśmieszku.

- Kupimy większe łóżko?

- Nie, kupimy wygodniejszą kanapę – odparła z szerokim, zwycięskim uśmiechem.

Rzuciłem jej skwaszoną minę, po czym objąłem ramieniem i tak szliśmy parkiem prosto do mieszkania. Tam po prosu leżeliśmy na tej niewygodnej kanapie i oglądaliśmy nic innego jak Milionerów.

- Myślałaś nad imieniem? – spytałem po jakimś czasie.

Kobieta uniosła głowę z moich kolan i się wyprostowała patrząc mi wyczekująco w oczy.

- Już? – mruknęła niepewnie. – Nawet nie wiemy czy to grzdyl czy grzdylica.

- Ustaliliśmy, że grzdylica – odpowiedziałem z pewną rezerwą do tej nazwy. – Co to za określenie – dodałem krzywiąc się lekko.

- Jak każde inne, poza tym jak mogę inaczej je nazwać skoro jak na razie mam same problemy z tym  darmozjadem, które bezkarnie anektuje sobie teren prywatny.

Już chciałem jakoś odpowiedzieć, jednak zbyt duża zwłoka spowodowała kontynuowanie tematu przez polonistkę.

- Nie dość, że najchętniej to bym cały czas spała, co chwilę mam rewolucję żołądkową i bliskie spotkania z kiblem to na domiar złego przytyłam!

- No chyba w uszach – odparłem bezwiednie.

Przytyła? Niezły nonsens, jak dla mnie ciągle jest tak samo szczupła i drobna, a to że już widać brzuszek i jest lekko okrąglejsza dodaje jej tylko uroku. No ale może nie będę jej tego mówić, bo już teraz spędzę noc na tej cholernej kanapie.

- Proszę cię, ten mały karaluch sprawia, że wpierniczam wszystko jak leci. Ostatnio zjadłam lody z ogórkiem! Rozumiesz to? A wiesz co w tym wszystkim jest najgorsze? Że mi smakowały!

Na te słowa naprawdę już nie mogłem pohamować wybuchu śmiechu.

- I z czego się śmiejesz, ciesz się, że ten chory świat ubzdurał sobie, że to kobiety mają rodzić dzieci – bąknęła posyłając mi naburmuszone spojrzenie. – Wy i ten wasz ból istnienia to nic w porównaniu z okresem, czy...

- Skarbie – przerwałem najdelikatniej jak potrafiłem.

- Co? – spytała niewinnie.

- Są też plusy ciąży.

- Dobre – prychnęła pod nosem. – Oświeć mnie.

- Wiesz no, piersi ci urosły – odparłem na co Doma zareagowała głośnym śmiechem.

- Patrzcie go jaki spostrzegawczy się zrobił.

Zaśmiałem się na jej słowa i przysunąłem do siebie szczelnie obejmując. Po chwili nieznacznie ją od siebie odsunąłem i spojrzałem głęboko w oczy ciekaw tego jak zareaguje.

- Kocham cię – szepnęła po chwili wpatrywania się w moje ślepia.

- Ja ciebie bardziej, wariatko – odparłem szczerząc zęby.

- Czyżby, świnio?

- Świnio?

- Mhm, tylko piersi ci w głowie – dodała z pozorowaną powagą.

- Niee, nieprawda. Tylko ty mi w głowie

- I moje...

- Tak, one też.

Przez chwilę patrzyliśmy sobie w oczy aż w końcu to Gośka odpuściła i na powrót ułożyła się tak, by jej głowa spoczywała na moich kolanach. Uśmiechnąłem się tylko i jak to miałem w zwyczaju gładziłem ją po włosach co po prostu uwielbiała. Jak zabrałem dłoń, by spojrzeć na coś w telefonie Doma od razu ręką szukała przyczyny odebrania jej swojej przyjemności.

Ostatecznie, gdy wciąż szukałem czegoś w necie, obróciła się na plecy i uparcie wgapiała się we mnie wywiercając we mnie dziurę!

- Jeżeli faktycznie będzie to grzdylica – zaczęła co przykuło moją uwagę. – To jakie imię ci się podoba?

Dobre pytanie, na dobrą sprawę nawet się nad tym nie zastanawiałem. Tak tylko rzuciłem pytaniem nie wiadomo skąd, ale w sumie naprawdę interesowała mnie odpowiedź Gosi.

- Gosia – odparłem lekko się uśmiechając i na złość wciąż patrząc w telefon.

- A może coś bardziej oryginalnego?

W końcu szturchnęła mnie tak, że musiałem odłożyć fona obok i wbić w nią swój wzrok, co totalnie mi odpowiadało. Wbijałem spojrzenie w najpiękniejsze zielone oczy i szukałem w głowie imienia, które faktycznie współgrałoby z naszymi upodobaniami.

- Laura? – zaproponowałem.

- Ładne, Laura Domaniewska.

Ta... Piękne. Zaraz, czekaj, Domaniewska? Chyba coś mnie ominęło i to dość sporo.

- Nie skarbie, Laura Dawidowicz.

- Skarbie – przedrzeźniła mnie. – Karaluch dostanie nazwisko po matce.

- Po matce, która nazywa je karaluchem? – spytałem z powątpiewaniem i niekrytym śmiechem w głosie.

- No raczej nie po ojcu, który największą uwagę zwraca na cycki matki – bąknęła posyłając mi przebiegły uśmieszek.

Chciałem dodać coś jeszcze, pewną uwagę, po której już nic nie byłoby takie same, jednak w ostatniej chwili powstrzymałem się od wszelkiego komentarza i jedynie kpiąco się uśmiechnąłem.

- Faceci jednak są prości.

- Kobiety za to krzywe.

- To na pewno, zresztą wy faceci...

- Może jednak nie rozwijaj tego wątku.

- Dlaczego? Jest ważny i... ważny.

- Tak, to oczywiste, ale odkąd jesteś w ciąży masz różne, dziwne przemyślenia, których raczej byś nie wystosowała gdyby nie obecność małej w organizmie. Coś mi się wydaje, że wyrośnie z niej feministka.

Kobieta wbijała we mnie nic niemówiące spojrzenie i trwała tak przez dłuższą chwilę, a ja w tym czasie analizowałem zdanie, które wypłynęło z moich ust, czy aby na pewno niczym jej nie uraziłem. W pewnym momencie moje myśli przerwała drobna dłoń na moim policzku, a później gwałtowne przyciągnięcie mojej twarzy do mojej ukochanej.

- Wiesz co – powiedziała zmysłowym głosem. – Nasze dziecko będzie wielkim szczęściarzem.

- Oh, to pewn...

- Cii... – przerwała przykładając mi palec do ust. – Wiesz dlaczego? – spytała, jednak nie czekała na moją odpowiedź. – Bo będzie miało ciebie, świnko.
Zmrużyłem niepewnie oczy i czekałem aż coś doda. Nie bardzo wiedziałem co miała na myśli. Jestem pewien, że to ona będzie najlepszą mamą na świecie i nie rozumiem dlaczego akurat to zdanie wypłynęło z jej ust.

- Doma...

- Poczekaj – znów nie pozwoliła mi się odezwać. – Jestem pewna, że dasz naszemu dziecku najwięcej jak tylko się da. A wiesz skąd to wiem? Ponieważ codziennie dajesz mi swoją miłość kompletnie bezinteresownie nie oczekując niczego w zamian. Mam pewność, że dasz jej, jemu, nieważne, dasz miłość, która przezwycięży absolutnie wszystko.

- Gosiu, jestem pewien, że to ty sprawisz, że ten mały...

- Kochanie, proszę, daj mi skończyć. Wiem, jak minął nam ten czas i wiem jak się w tym wszystkim zachowywałam. Nigdy nie byłam osobą pokazującą swoje uczucia, emocje i widziałam, że nigdy ci ich tak naprawdę nie okazywałam. Być może jest to spowodowane przeszłością, w której nigdy nie było miejsca na czułości i uczucia... Nie mam zamiaru się oszukiwać, wiem, że nie będę tak dobrą matką, jakim ty ojcem.

- Doma – uciąłem pewnym głosem tym razem nie dając sobie przerwać. – Po pierwsze nie będziesz dobrą matką, bo będzie najlepszą mamą. Mamą, nie matką. Po prostu...

- To miłe, jednak nie chcę cię oszukiwać. W moim domu nie było miejsca na miłość, troskę, wsparcie, miłe słowo i jakąkolwiek czułość. Kiedyś, dawno temu postanowiłam, że nigdy nie będę mieć dzieci. Nie chciałam, by musiało przeżywać to co ja będąc na jego miejscu. Nie mam złudzeń, że sprostam zadaniu i nagle stanę się matką... mamą roku. – zakończyła i wzięła głęboki wdech. – Tak naprawdę bardzo się boję. Tak ciężko jest mi powiedzieć nawet do ciebie jakieś czułe słowo, a gdy pojawi się dziecko będę do tego zmuszona...

Słuchałem i nie mogłem uwierzyć w to co tu się dzieje. Stwierdziłem, że cierpliwie poczekam i dam jej skończyć po kolei układając sobie wszystko w głowie.

- Jak byłam mała, miałam jakieś dziesięć lat, zapytałem matkę dlaczego rodzice innych dzieci nazywają je misiem, słoneczkiem, serduszkiem... Spytałam dlaczego ona tak do mnie nie mówi. Powiedziała mi wtedy, żebym nie zajmowała się bzdurami i lepiej zajęła się lekcjami. Wiesz, byłam mała i zastanawiało mnie co jest ze mną nie tak, że do mnie nikt tak nie mówi, więc postanowiłam nie rezygnować z tematu i... nazajutrz wieczorem zadałam to samo pytanie ojcu. Powiedział, że tak nazywa się osoby, które się kocha – powiedziała z lekkim zawahaniem, ale i kompletnym wyzuciem z uczuć. – Może właśnie dlatego te słowa sprawiają mi tyle trudu. Kochałam ich, byli moimi rodzicami, a jednak okazało się, że ta miłość była jednostronna i nieodwzajemniona.

Jedyne co zrobiłem to mocno ścisnąłem jej dłoń. Kurna, nigdy nie sądziłem, że spotkało ją takie coś. W sumie to czasami zastanawiało mnie dlaczego zazwyczaj zwraca się do mnie tak oficjalnie, ale teraz... wszystko się rozjaśniło.

- Dlatego może teraz tak ciężko jest mi zrozumieć, że ktoś może mnie kochać. Kochać tak po prostu, bezinteresownie, prawdziwie... Wiesz, ojciec kilka razy mówił do mnie motylku. Mówił tak tylko jak był mocno napity i gdy czegoś chciał. Najczęściej chodziło o pieniądze, albo o alkohol. – i tu głos się jej lekko załamał. – Czasami zmuszał mnie do picia tłumacząc, że nie będzie chlał sam, jak ostatni pijak. Pierwszy raz gdy miałam dwanaście lat. Tylko raz się sprzeciwiłam. Pierwszy i ostatni raz. Uderzył mnie tak mocno, że ułamał mi się ząb, a ślad utrzymywał się przez naprawdę długi czas, tyle że to z czasem było na porządku dziennym. Najgorszym co robił to zamykanie w małym pokoju, bez jedzenia, bez picia... Kiedyś trzymał mnie tak przez dwa dni – wydusiła tłumiąc łzy. – Matka nie reagowała, wiedziała, że gdyby się sprzeciwiła, to nie wiadomo, czy dożyłaby jutra. Alek, ja przez długi czas bałam się mężczyzn – nerwowo się zaśmiała, ale zaraz pojedyncza łza spłynęła po jej policzku. – Ojciec śnił mi się przez naprawdę wiele lat. Nie wiem co to znaczy rodzina, nie wiem jak się ją tworzy i nie wiem, czy będę potrafiła się w tym odnaleźć.
Ciężko mi było w ogóle dobyć głosu, ledwo zrozumiałem to co mi przedstawiła. Też nie miałem kolorowo w domu, ale do cholery, zamykanie w pokoju bez picia, jedzenia? Ja pierdole, przecież to nienormalne, to kompletnie pojebane.

Chciałem w jakikolwiek sposób zareagować, ale ciężko było mi złożyć porządnie myśli. W głowie miałem obraz małej dziewczynki, głodnej, zmęczonej, przestraszonej, zdanej tylko na siebie i kaprys jednego pojeba.

- Gosiu...

- Nie, proszę, nic nie mów, nie współczuj, nie pytaj. Po prostu przyjmij to do wiadomości i spróbuj mnie zrozumieć.

- Zaczekaj – powiedziałem patrząc jej w oczy. – Zawsze cię rozumiałem i nigdy nie miałem ci niczego za złe. Dziękuję, że podzieliłaś się ze mną swoją przeszłością i...

- Nie kończ, proszę – ucięła poważnie.
Wiedziałem, że nie szuka współczucia i nie po to mi mówiła, jednak chciałem dać jej poczucie takiego... Wiecie, poczucie wsparcia i tego, że zawsze może na mnie liczyć.

- Jestem pewien, że nasze dziecko będzie miało cudowną mamę. Wiem to, bo przez trzy lata widziałem, jak opiekujesz się nami wszystkimi.

- To chyba jednak beznadziejne porównanie – mruknęła niepewnie na co zmrużyłem niezrozumiale brwi. – Nienawidziliście mnie.

- Bzdura, ja cię kochałem.

- Czas przeszły?

- Czas prze-tera-szły – odparłem od razu. – Poza tym założę się, że to ciebie wszyscy będą wspominać latami jako najlepszą nauczycielkę i kobietę z tej szkoły.

- Bredzisz, bredzisz – mówiła podnosząc się z kanapy. – I to prosto w oczy, świnio – dodała patrząc na mnie z góry.

- Hej, wariatko – zadarłem głowę w górę patrząc na nią z uśmiechem.

- Słuchaj no.

- Słucham – odparłem podnosząc się z siedzenia. – Albo nie, mam inny plan.

Powiedziałem i bez słowa ruszyłem do sypialni, z której coś wziąłem. Później przez chwilę szukałem czegoś w kuchni i gdy w końcu miałem wszystko co chciałem umieściłem zadowolone spojrzenie w oczach Gośki, która z niedowierzaniem siedziała przy stole czekając aż w końcu wyjaśnię jej to wszystko.

- Chodź – podszedłem do niej i podałem jej dłoń.

- Gdzie?

- Zobaczysz.

- Jest ósma, już jest ciemno i...

- Chodź, wariatko – uciąłem ciągnąc ją za rękę w stronę wyjścia.

W korytarzu stał mój plecak z całą zawartością, którą elegancko przygotowałem w rekordowo szybkim czasie i gdy Gosia go dostrzegła zmrużyła niepewnie brwi.

- Ale masz świadomość, że jutro mam pracę?

- Serio? – mruknąłem sarkastycznie, po czym słodko się do niej uśmiechnąłem. – Chodźmy – powiedziałem i wyszliśmy z mieszkania.




Heej, wrzucam rozdział kilka dni wcześniej :))
Nigdy o to nie pytałam, ale w sumie jak myślicie, jak potoczą się losy naszej aż za bardzo romantycznej pary?
I w ogóle jak potoczą się losy naszych bohaterów? Jakieś wizje/przewidywania??

Miłego dzionka kochani!

NauczycielkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz