Wbijanie sobie do głowy słów, które Gosia powiedziała mi kilka godzin po śmierci Malwiny, wydawało się nie mieć końca. Gdyby nie to, już dawno postradałbym zmysły tak jak mój przyjaciel, który do dnia pogrzebu nie wyszedł ze swojego mieszkania.
Byłem u niego kilka razy, ale za każdym wynajdywał wymówkę, by mnie spławić. Czasami udawał, że go nie ma, a jeszcze indziej zapewniał, że zaraz będzie u niego Edyta.
Była z nim tak długo jak tylko mogła, ale miała też własne życie, z którym musiała się codziennie mierzyć. Zapewniałem ją, że powinniśmy się zmieniać i trwać przy Przemku na przemian, jednak ona upierała się przy swoim, bym zajął się Gosią i sobą.
Pomagałem jak mogłem.
Póki Przemek ledwo kodował co się wokół niego dzieje, Edyta nie miała problemu z przychodzeniem do niego i dbaniem o to, by nie skończył ze sobą którejś nocy.
Istniało takie niebezpieczeństwo. Wspominała mi, że nieraz Przemo coś na ten temat przebąkiwał. Była jednak pewna, że zagrożenie nie istnieje, a to typowe gadanie, by gadać.
Nie do końca się z nią zgadzałem bowiem zakochany człowiek jest zdolny do wszystkiego, nawet do największej głupoty.
Niestety z dnia na dzień kontakt z Przemkiem był coraz gorszy, zamknął się w czterech ścianach i tylko zdarzało się, że wpuścił do siebie Edytę.
Na pogrzebie robił wszystko, by trzymać pion, ale stojąc obok czułem, że byle podmuch wiatru jest w stanie go zdmuchnąć z powierzchni ziemi.
Ceremonia nie była długa i przesadnie nudna, ksiądz, który prowadził msze sprawił, że emocje mogły znaleźć ujście w postaci łez. Przynajmniej niektórzy z tej możliwości skorzystali, inni stali mocno wyprostowani sprawiając wrażenie ludzi, którym nic nie jest w stanie zagrozić.
Wszystko to pozory. Sam zaliczałem się do tej grupy, tyle że u mnie wszystko co się działo odbywało się w środku. Nie wiem co czuli inni, ale ja wiedziałem, że nie mogę cisnąć tych emocji w nieskończoność. Wszystko za sprawą Gosi.
Gosi, która również znalazła się w kościele, ale trzymała się bardziej z tyłu. Chociaż Bóg mi świadkiem, że nie raz i nie dwa chciałem do niej dołączyć.
A to co działo się później pamiętam jak przez mgłę. Płacz, krzyki, płacz... Wiem, że nigdy nie wyrzucę z głowy tych dźwięków i tego widoku.
A teraz gdy minął już dobry tydzień mogłem jedynie starać się żyć normalnie. Nie jakby nic się nie stało, ale mam świadomość, że życie toczy się dalej i świat mimo wszystko się nie zatrzymał.
Ja to wiem, ale Przemek... Dla niego świat się skończył.
Teraz już nikogo do siebie nie dopuszcza i siedzi w mieszkaniu nie dając nikomu znać co się z nim dzieje.
- Aleksy! – dobiegło mnie z kuchni.
Podniosłem się z kanapy i pojawiłem przy Gośce. Spojrzała na mnie tak samo jak przez ostatni tydzień. Próbowała wybadać czy zachodzi jakaś poprawa.
Jest lepiej, to na pewno, ale sami wiecie, że już nigdy nie będzie jak kiedyś.
- Dzwoniłeś do niego? – spytała wyciągając blaszkę z piekarnika.
- Hm?
- Do Przemka, mówiłeś, że nie odbierał.
- Dzwoniłem – rzuciłem bezwiednie.
Zbliżyłem się do kobiety i pomogłem ze zdjęciem mrożonej pizzy z gorącej blachy.
- I?
- Bez zmian, nadal nie odbiera.
- W takim razie może mógłbyś do niego pojechać?
- Jechałem, wczoraj. Kretyn udaje, że go nie ma.
Doma wzruszyła ciężko ramionami i zabrawszy talerz poszła do stołu.
Zabrałem szklankę z sokiem i do niej dołączyłem.
- Pamiętasz, że jutro mamy wizytę u lekarza? – spytała z pełną buzią.
- Tak, o 16 – odparłem nie mogąc powstrzymać lekkiego uśmiechu.
- No co?
- Nic.
Uniosłem powoli dłoń i delikatnie przejechałem opuszkami palców obok jej ust, by zgarnąć pomarańczowy brudek od pizzy.
- Miało być na później – zauważyła podśmiechując się cicho.
Uniosłem z powątpieniem brwi i pociągnąłem łyk ze szklanki Gośki.
Obrzuciła mnie jedynie nienawistnym spojrzeniem, na całe szczęście powstrzymując się od komentarza.
- Na którą dzisiaj masz? – spytałem spoglądając na zegarek na ścianie.
- Na 11, na całe szczęście tylko dwie lekcje. Po tym jak odeszliście ze szkoły ubyło mi masę godzin.
No tak, maturzystów nie ma w szkole, to zostały trzy roczniki. W sensie... Ej, nawet nie wiem czy ogarniacie, ale mój rocznik kończył jeszcze trzyletnie liceum i byliśmy ostatni, więc teraz będą cztery roczniki. Strasznie pojebane, no nie?
- Przyjechać po ciebie? – spytałem po chwili.
- Mógłbyś, podjedziemy od razu po zakupy.
Mruknąłem coś pod nosem i sięgnąłem po telefon.
Wciąż żadnego esemesa od Przemka.
Owszem, mam klucze do jego mieszkania, ale z drugiej strony nie wiem czy powinienem tak działać. Edzia jak już przez kilka dni nie mogła się do niego dodzwonić to wparowała do środka na pełnej bombie, a Przemo... Cóż, spodziewałem się, że będzie zapity, a on po prostu leżał w łóżku nawet nie fatygują się by podnieść dupę, aby sprawdzić czy to nie żaden włamywacz.
Czy mogę mu się dziwić? Pewnie nie, na jego miejscu już nieraz sięgnąłbym po to i owo.
- Zaprosiłam Olkę.
Oderwałem wzrok od ekranu telefonu i spojrzałem niepewnie na Domę.
- Hm?
- Sam mówiłeś bym się z nią w końcu spotkała, więc zaprosiłam ją dzisiaj.
- To dobrze – odparłem z uśmiechem, któremu chyba zabrakło wesołości. – O której mam się zwinąć?
- He?
- No o której przyjdzie.
- Na szesnastą, ale gdzie chcesz zwijać?
- Pójdę gdzieś, nie chcę wam...
- O czym ty mówisz? – wtrąciła odkładając pizzę na talerz. – Ola bardzo chce cię poznać, zresztą mnie również na tym zależy.
- Naprawdę?
- Oczywiście.
Sam nie wiem, trochę się tego obawiam. Tak naprawdę Gosia nigdy nic mi o niej nie mówiła i nie bardzo wiem jak do tego podejść.
- Ola to świetna babka, myślę, że przypadnie ci do gustu.
Doma wróciła do pałaszowania swojej ostatnio ulubionej mrożonej pizzy z szynką i pieczarkami, a ja zdążyłem napisać do Edyty, czy ma jakieś info od Przema.
Odpowiedź była negatywna.
Jasny chuj!
Nim się obejrzałem Gośka zakładała buty do wyjścia.
- Hej! Już wychodzisz? – spytałem wbiegając do korytarza.
- Mhm, czas ma to do siebie, że...
- Zapierdala – dokończyłem mimochodem.
Niestety to spotkało się z pełnym dezaprobaty spojrzeniem Gosi.
- Daj mi pięć minut i jestem gotowy – rzuciłem pospiesznie.
Ogarnąłem się nawet w trzy i już chwilę później jechaliśmy moim autem w stronę szkoły.
- Czyli mam dwie godziny spokoju? – spytałem uśmiechnięty od ucha do ucha.
I nie sądziłem, że ten drobny gest będzie wymagał ode mnie tak dużo siły.
- Spokoju od swojego największego szczęścia, które nie wiedzieć czemu jeszcze cię nie nauczyło gotować? – odparowała, a ja nie mogłem powstrzymać prychnięcia.
- Z ust mi to wyjęłaś.
- Wiem, wiem, jestem najlepszym co cię w życiu spotkało – dodała.
Spojrzałem na nią, bo chyba nie spodziewałem się tak daleko idących deklaracji z jej strony.
- Coś nie tak? – spytała udając kompletne niewiniątko.
- Wszystko tak.
- Świetnie, więc nie dziwi cię fakt, że bodaj po raz pierwszy mówię o sobie jak o... – zawahała się ewidentnie szukając odpowiedniego określenia.
- Jak o moim największym szczęściu? – pomogłem, a ona rezolutnie pokiwała głową. – Trochę dziwi, ale zrzucam to na karb ciąży.
- Słusznie.
- Chociaż...
- Ani słowa więcej – ucięła natychmiast.
Jechaliśmy przez chwilę w milczeniu, aż Gośka sięgnęła do radia i włączyła Spotify, gdzie od razu rozbrzmiał głos Conana Gray’a i jego Movies.
- Spodobało ci się – bardziej stwierdziłem niż spytałem.
- Całkiem niezłe. Po prawdzie spodziewałam się, że usłyszę tu jakiś polski rap, czy inny hip-hop, od których raczej stronię.
- Jak dobrze, już myślałem, że zasypiesz mnie różnymi ciekawostkami na temat Pezeta, czy Białasa.
- Kogo, czego, co? – rzuciła ewidentnie się przekomarzając.
- Zawsze mogło paść na Bedoesa, czy White’a, chociaż po tobie bym się bardziej spodziewał czegoś od, bo ja wiem, Questego?
- O czym ty do mnie mówisz?
- W sumie Questy może by ci się spodobał – mruknąłem bardziej do siebie niż do niej. – Ale czy chcę się przekonywać? Raczej nie.
- Prowadzisz bardzo dziwny monolog, może chciałbyś mnie do niego wprowadzić?
Zaśmiałem się cicho i przelotnie na nią zerknąłem, od razu dostrzegając lekki uśmieszek na jej twarzy.
- Na pewno znasz takie klasyki jak Jesteś ładniejsza niż na zdjęciach, albo California, lub 100 dni do matury. Tego obecnie się słucha.
- Matury?
Ale robiła mnie w wała... Przecież bardzo dobrze wiem, że chociażby kojarzy każdy z tych kawałków. Inna kwestia, że się do tego nie przyznaje. Czy się dziwię? Cóż, na niektóre pytania nie ma dobrej odpowiedzi.
- Słuchaj, bo zrobię coś czego żadna dziewczyna nie wytrzyma psychicznie – oznajmiłem zerkając na nią ostrzegawczo.
- To znaczy?
- Zabiorę się na randkę i puszczę Bedoesa podczas gdy będziemy siedzieć na kocu, a nad nami ułożą się gwiazdy, a jedna z nich nagle spadnie, a my wtedy pomyślimy życzenie, a nim oczywiście będzie byśmy żyli długo i szczęśliwie. No i oczywiście nie zapomnimy o tym, że w tle leci Jesteś ładniejsza niż na zdjęciach – perorowałem, a utrzymanie powagi przychodziło mi z coraz większym trudem.
- Dobra, dobra wygrałeś. Tego bym nie zniosła – rzuciła podśmiechując się cicho.
Tego nikt by nie zniósł! Jeżeli jest tu jakiś facet, to błagam! Nie popełniajcie takiego błędu!
- Czyli jednak orientujesz się co nieco w tym co słucha większość społeczeństwa?
- Czy większość, to nie wiem, ale będąc nauczycielką raczej przydałaby się ta wiedza.
- A tobie się kiedyś przydała?
- Jakoś nie bardzo.
- No tak, na pewno bym zapamiętał, gdyby Małgorzata Domaniewska rzuciła jakimś tekstem od Maty, czy innego rapera. Myślę, że wtedy miałabyś niezły rozgłos.
- Nie idźmy tą drogą – zaśmiała się i wsłuchała w kolejny utwór jaki rozbrzmiał z głośników samochodu.
Zastanawia mnie czasami jakim cudem jestem w stanie zapamiętać tytuły piosenek i wykonawców oraz po kilku nutach je rozpoznać, a na przykład takich ważnych dat jak rozpoczęcie i zakończenie drugiej wojny światowej przyszło mi z takim trudem.
Tym razem było identycznie, bo od razu po usłyszeniu pierwszego wersu piosenki autorstwa Lorda Hurona Love Like Ghost aż się uśmiechnąłem. Wyzwala we mnie jakieś dziwne, przyjemne uczucie, którego nie jestem w stanie opisać.
- Trochę smutne – stwierdziła Gośka, kiedy utwór dobiegł końca.
- Trochę tak, ale co teraz takie nie jest.
- Kwestia podejścia. Masz coś jeszcze od tego...
- Lord Huron – dodałem szybko. – Mam, wejdź i sama zobacz. Spróbuj najpierw jego album z dwa tysiące piętnastego.
- Strange Trails?
- Dokładnie.
Until the Night Turns ledwo rozbrzmiało, a my znaleźliśmy się pod szkołą, gdzie jak zwykle było pełno ludzi. Oczywiście podjechałem kawałek dalej, by nikt nas nie zobaczył.
- Gotowa?
- Jak zawsze.
- Zadzwoń jakby...
- Jasne – rzuciła z uśmiechem i sięgnęła do drzwi.
Jednak jeszcze zanim zdążyła wysiąść ująłem jej drobną dłoń i przyciągnąłem do siebie.
Bardzo dobrze wiedziałem co ryzykuję, ale nie umiałem się powstrzymać.
- Przyjadę za dwie godziny – oznajmiłem patrząc jej głęboko w oczy.
- No ja myślę – zaśmiała się w ten swój jedyny i niepowtarzalny sposób.
Pocałowała mnie, a kiedy w końcu uznałem, że dłużej nie mogę jej tu trzymać, puściłem i z uśmiechem obserwowałem jak idzie w stronę wejścia do tej budy.
Naraz uśmiech znikł mi z twarzy, a ciężar ostatnich dni spadł mi na barki z jeszcze większą siłą.
Chwilę mi zajęło pozbieranie myśli, ale w końcu ruszyłem w ostatnio bardzo dobrze znanym mi kierunku.
Pod mieszkaniem Przemka byłem kilka minut później. Nie łudziłem się nawet, że mnie wpuści, tyle że tym razem nie zamierzałem nawet pukać.
Wyjąłem z kieszeni pęk kluczy i kiedy w końcu znalazłem odpowiedni, wszedłem do mieszkania.
I ku mojemu zaskoczeniu nie poczułem nawet smrodu papierosów, który zawsze się tu unosił.
- Przemo?
Wszedłem do salonu, ale chłopaka próżno było tu szukać. Dopiero w sypialni go zastałem leżącego na boku i wgapiającego się ślepo w jakiś punkt przed sobą.
- Hej – rzuciłem przysiadając na skraju łóżka.
- Hej – mruknął głosem kompletnie wyzutym z jakichkolwiek emocji.
- Nie odbierasz.
- Po co – bąknął podnosząc się do pozycji siedzącej.
- Wszyscy się o ciebie martwimy.
- Niepotrzebnie.
Puściłem te uwagę mimo uszu i rozejrzałem się po pokoju.
Dziwnie czysto, nawet aż za czysto.
- Wychodzisz stąd czasem? – spytałem patrząc na jego trupiobladą twarz.
- Po co?
- Chociażby, by coś zjeść.
- Nie jestem głodny.
- A kiedy ostatnio coś miałeś w mordzie?
- Nie wiem, wczoraj może.
- A jest dzisiaj. Chodź, ogarnę ci coś.
- Serio nie...
- Zamknij się i chodź.
Podniosłem się, a chłopak z chwilowym zawahaniem zrobił to samo. Chyba zrozumiał, że i tak nie dam mu spokoju.
- Masz tu jakieś, nie wiem, parówki, czy coś?
- Nie wiem, Edyta wczoraj coś przyniosła.
- Była u ciebie?
- Mhm.
Mogła mi napisać, przecież pytałem. Może miała jakiś powód, by mi nie mówić? Ale jaki?
- Mówiła, że jutro dowiesz się o płci dziecka – dodał matowym głosem, ale przebijała się gdzieś nutka życia w tym co mówił.
- Tak, chociaż coś mi mówi, że będzie dziewczynka.
- Kiedy ma termin? - spytał po chwili, kiedy zebrał wystarczające pokłady siły.
- Wrzesień.
Odnosiłem wrażenie, że chciał gadać byle gadać. Byle zająć czymś myśli.
- Mamy już nawet imię – odparłem blado się uśmiechając.
- Zosia? – rzucił starając się zabrzmieć w miarę żartobliwie.
Wyszło odwrotnie, ale totalnie się nie dziwiłem.
- Czemu Zosia?
- Żona Tadeusza, nie? A Doma ma jobla na punkcie Mickiewicza, no nie?
- Zgadza się, ale... Nie, na szczęście nie poszła tą drogą – wyjaśniłem zabierając talerz z parówkami na niewielki stolik w salonie. – Blanka, takie wymyśliła.
- Ładne.
- Mówiła, że jej się przyśniło – dodałem siadając obok. – Jedz.
Temat się urwał, a Przemek mozolnie jadł parówki, które jakimś cudem udało mi się zrobić.
Po około pół godzinie Przemek się podniósł i odłożył talerz. Odniosłem wrażenie, że zaraz sięgnie po jakieś piwo, czy inne alko, ale wrócił do salonu i ciężko padł na kanapę.
- Gadałem z nią – rzucił po chwili.
- Z kim?
- Z Domaniewską.
Mimowolnie uniosłem brwi, ale się nie odezwałem czekając cierpliwie aż rozwinie.
- Była tu dwa dni temu. Powiedziała, że powinienem wspominać Malwi i nadal z nią żyć – powiedział ślepo patrząc przed siebie. – Ma rację, tyle że nie umiem tego zrobić.
Przełknąłem z trudem ślinę lekko przybliżając się do chłopaka, który nawet tego nie odnotował.
- Powinienem to przetrawić, przemyśleć i pogodzić się z tym, że... – zamilkł pociągając nosem. – Już dawno bym do niej dołączył – dodał prostując się i oparł ręce na kolanach. – Ale złożyłem obietnicę, że będę silny – mówił, a jego oczy wyraźnie się zaszkliły. – Umarła na moich oczach, rozumiesz? Trzymałem ją za rękę do ostatniej chwili – ciągnął, a łzy powoli zaczęły wypływać.
Zbliżyłem się jeszcze trochę i położyłem mu rękę na plecach.
- Nie wiem czy cieszy czy dobija mnie to, że na chwilę przed tym powiedziała mi, że... Że spotkamy się w lepszym miejscu. Ale nie wcześniej niż za sto lat – dopowiedział, a wierzchem dłoni otarł łzy. – Wcześniej mówiła, że będzie przy mnie do końca życia i że... Mam nadal być tym samym gościem, którym jestem.
Nie mógł już powstrzymać płaczu, schował głowę w dłoniach i wywalał z siebie to co tak długo w nim siedziało.
- Dałem słowo – wydusił załamany. – Pieprzone słowo, że ułożę sobie życie.
Mocno wypuścił powietrze prostując się jak struna.
- Musiała zaznaczyć, że drugiej takiej nie znajdę, ale...
Zawahał się, a śmiech przez łzy sprawiły, że jego dłonie zaczęły mocno się trząść.
- Ale mam próbować – dokończył opadając ciężko na poduszki.
- I miała rację – rzuciłem klepiąc go po kolanie. – Do ciebie należy wybór, czy spełnisz jej prośbę.
- Wiem, wszystko to wiem.
Przemek ewidentnie miał coś na końcu języka, ale z jakiegoś powodu nie chciał tego powiedzieć, albo może potrzebował więcej czasu.
Siedziałem z nim jeszcze przez niecałą godzinę i musiałem jechać po Domę, jednak w momencie, w którym miałem wychodzić nabrał głęboko tchu i powiedział:
- Domaniewska powiedziała mi jeszcze, że nikt nie wymaga ode mnie, bym za tydzień był znowu pogodny. Mówiła, że żałoba powinna trwać tyle ile ja uważam za słuszne.
Spojrzałem na niego niepewnie, ale naraz się zmitygowałem i przybrałem neutralny wyraz twarzy.
- Miała rację.
- Tak i wiem też, że żałoba nie musi trwać całe życie. Zresztą to też mi powiedziała – dodał podnosząc się z kanapy.
Pożegnałem się z nim jeszcze i niespiesznie opuściłem mieszkanie. Miałem jednak dziwne wrażenie, że już nigdy nie wrócę do tego samego miejsca.
Kwadrans później parkowałem w tym samym miejscu, w którym zostawiłem Domę i czekałem aż się zjawi.
Sięgnąłem po telefon i włączyłem Spotify, by znaleźć pewien album jednego z wykonawców, których zdarzało mi się słuchać.
Dobra, może nie że zdarzało, a dosyć często leciało w tym aucie...
Album The Head And The Heart z dwa tysiące jedenastego roku jakimś cudem mi się napatoczył na moją muzyczną ścieżkę i od tamtego czasu lubię go sobie czasami włączyć. Zresztą to był ich pierwszy album, a to zawsze dodaje pewnego smaczku, zwłaszcza, że mi siadł.
- Halo, halo!
Naraz uniosłem głowę i wbiłem wzrok prosto w uśmiechniętą nauczycielkę polskiego stukającą w szybę od strony pasażera.
Mimowolnie kąciki ust poszybowały mi w górę, a Doma szybko wsiadła do auta.
- No hej – odparłem całując ją na powitanie.
- Widzieliśmy się raptem dwie godziny temu – zauważyła zapinając pas.
- Przecież to cała wieczność.
- Dobra, plan jest prosty. Jedziemy na zakupy, ogarniamy mieszkanie, robimy coś do jedzenia i czekamy na Olkę. Wszystko jasne i klarowne?
- Mhm, ale mam rozumieć, że liczba mnoga w kwestii robienia jedzenia jest zwykłym przejęzyczeniem, prawda?
Doma pokręciła z niedowierzaniem głową, ale powstrzymała się od udzielenia odpowiedzi. Za to na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech, kiedy usłyszała co leci z głośników.
- Nie znam, a wydaje się być dobre – oznajmiła sięgając po mój telefon. – Honey Come Home od... The Head And The Heart – przeczytała, po czym lekko się skrzywiła. – Widzę, że nazwa albumu naprawdę pomysłowa.
- Może po prostu lubią swoją nazwę – zaśmiałem się skręcając do Lidla.
Po dosyć ekspresowych zakupach przyjechaliśmy do domu, gdzie ja ogarnąłem porządek w mieszkaniu, a Gośka zajęła się przyrządzaniem jakiejś zapiekanki, z których mam wrażenie, że już słynie.
Do przyjścia jej przyjaciółki zostało kilkadziesiąt minut, a my uwinęliśmy się ze wszystkim dosyć sprawnie.
- Gośka – zacząłem wchodząc do kuchni, gdzie kobieta przyglądała się jak zapiekanka rośnie w piekarniku.
- Hm?
- Dlaczego nie powiedziałaś mi, że byłaś u Przemka? – spytałem nie chcąc pozostawiać jakichś dziwnych niedopowiedzeń.
Doma jednak wyraźnie się tego nie spodziewała, bo aż zamarła słysząc to pytanie.Hej, hej, hej, wróciłam z wyjazdu, więc następny rozdział pojawi się już normalnie w przyszły weekend.
Dajcie znaka jak spodobał Wam się ten rozdział Miśki!
Buźka!!!
CZYTASZ
Nauczycielka
DragosteOn - Uczeń Ona - Nauczycielka Zakazana miłość smakuje najlepiej, jednak czy ona w ogóle ma jakąkolwiek przyszłość? Czy ona ma prawo przetrwać? Ale one - zielone oczy. To jest nagroda, dla której On mógłby oddać własne życie - to przewyższa każde uc...