Epilog

235 9 5
                                    

Mała dziewczynka leżąca na kanapie nieustannie próbowała wyprowadzić swoją mamę z równowagi. Co chwilę zabierała jej ważne dokumenty rwąc je na strzępy, a siedząca obok kobieta robiła wszystko, by nie dać po sobie znać, że powoli zaczyna ją to przerastać. Tak pewnie stwierdziłby postronny obserwator, natomiast cierpliwa blondynka dzielnie znosiła zaczepki swojej córki. W pewnej chwili nawet zaprzestała swoich czynności wpatrując się w swoją wierną kopię, która tym razem mazała bohomazy na jednej z kartek.

Kobieta obserwowała wszystko z coraz szerszym uśmiechem wciąż nie mogąc uwierzyć w to jakie szczęście ją spotkało dostając od życia największy dar.

- Kochanie, to bardzo ważne dokumenty – w końcu zareagowała otrząsając się z chwilowego stanu szczęścia.

Dziewczynka spojrzała na nią z uśmiechem, po czym rozdzieliła trzymaną kartkę na dwie części.

- Z całą pewnością wdałaś się w tatusia – oznajmiła patrząc przelotnie w stronę kuchni.

Blondynka nie mogła sobie pozwolić na zniszczenie prac, które od kilkunastu dni zalegały w jej mieszkaniu. Dlatego też podsuwała swojej córce stare, niepotrzebne zapiski, z których i tak nikt nie będzie korzystał. Dzięki temu mała blondynka miała zajęcie, a jej mama mogła w spokoju sprawdzać kartkówki, które i tak powinny być już dawno oddane właścicielom.

Dziecko leżące na kanapie szybko znudziło się uprzykrzaniem mamie życia. Rozejrzało się po salonie szukając ciekawszego zadania, po czym wbiło wzrok w przejście do kuchni.

- Twoja córka chyba woli twoje towarzystwo – oznajmiła blondynka patrząc z uśmiechem w tę samą stronę co mała.

- No co ty, myślę, że znajomość treści Makbeta jest dużo ciekawsza.

- To na pewno – rzuciła zadzierając głowę, by spojrzeć w oczy swojego partnera.

- Zwłaszcza dla mnie.

- Ah tak? A nie dostałeś z tego czasem jedynki?

Już miała paść odpowiednia riposta, jednak niepohamowany śmiech małej dziewczynki okazał się idealnym zwieńczeniem krótkiej wymiany zdań.

Spojrzałem wprost na moją córeczkę nie mogąc zrozumieć tego, że los zadecydował, by nam ją dać.

- Nie przypominam sobie – odparłem przykucając przy malutkiej. – Za to twoja mamusia wszystko pamięta - powiedziałem szczerząc się do córeczki.

Małgorzata Domaniewska siedziała wpatrując się we mnie z niewypowiedzianą prośbą, bym zajął się naszą Blanką.

- Chodź maluchu – rzuciłem biorąc dziewczynkę na ręce. – Damy mamie popracować.

Blanka roześmiała się głośno, a Gośka posłała mi wdzięczny uśmiech. Zabrałem moją księżniczkę do kuchni, gdzie usiłowałem wykuć co nieco na zbliżający się egzamin.

Położyłem małą w jej ulubionym krzesełku i już tylko czekałem aż zaoponuje krzykiem, bym wziął ją z powrotem na ręce.

Na całe szczęście obyło się bez tego.

- Pomożesz tacie?

Spojrzała na mnie zdziwiona mrużąc uroczo oczka. Wziąłem do ręki swój zeszyt i zacząłem czytać to co udało mi się zapisać na ostatnim wykładzie.

- Myślisz, że mam szansę zostać najlepszym matematykiem? – spytałem patrząc na uśmiechniętą Blankę. – Będę pracować z twoją mamą. Oczywiście jak wszystko zdam – ciągnąłem chwilowo zapominając o nauce. – Damy radę?

- Tak! – zawołała uradowana.

Zawsze była taka uśmiechnięta i radosna. Pewnie nie wszystko rozumiała i bardziej reagowała na ton mojego głosu, ale mnie to wystarczało.

- Kiedy masz egzamin? – dobiegło mnie zza pleców.

- Za dwa tygodnie, szmat czasu – oznajmiłem patrząc na moją Gosię.

Kobieta podeszła do mnie i spojrzała na naszą córeczkę. Automatycznie objąłem ją ramieniem przyciągając do siebie.

- Naprawdę muszę sprawdzić te prace – oznajmiła przepraszająco. – Daj mi godzinę i się nią zajmę.

- Mogę dać ci i cały dzień – odparłem uśmiechając się do niej. – Oboje mamy obowiązki i mieliśmy się dzielić opieką, tak? Teraz moja kolej.

- Tak, ale...

- Spokojnie i tak większość tego zapamiętałem z wykładów.

- Mówisz tak, by mnie uspokoić – zauważyła obracając się do mnie.

- W życiu – zaśmiałem się patrząc jej głęboko w oczy. – No dobra, może trochę, ale dla mnie to nie problem.

- Jesteś beznadziejnym przypadkiem – mruknęła sarkastycznie. – Jeżeli chodzi o pomoc.

- Po prostu chcę ci pomóc – wyznałem patrząc na Blankę.

- Pomagasz, ale nie możesz ciągle mnie odciążać kosztem studiów.

- Nie robię tego.

- Robisz.

Westchnąłem ciężko ostatecznie patrząc Domie głęboko w oczy.

- Obiecuję poprawę – oznajmiłem z głupim uśmiechem.

- Mówię poważnie.

- To tak jak ja.

- Alek – westchnęła ciężko. – Naprawdę te studia otworzą ci drogę do...

- Kochanie – uciąłem delikatnie, ujmując jej dłonie. – Wszystko mam pod kontrolą. Mam prosty plan, a przecież wiesz, że jak sobie coś postanowię to do tego doprowadzę.

- A ten plan to...? – zawiesiła głos.

- Skończyć naprzeciwko sali szesnaście, czyli w siedemnastce.

- I uprzykrzać mi życie? – dopowiedziała uśmiechając się zadziornie.

- Dokładnie, wszystko wypali, mówię ci.

- Tatuś! – zawołała dziewczynka uderzając mocno piąstkami o niewielki stoliczek przed sobą.

- Co jest maluchu?

Blanka nie odpowiadając uśmiechnęła się jedynie, a iskierki w jej pięknych, zielonych oczach jasno sugerowały, że domagała się uwagi.

- Co powiesz na przygodę z ciocią Edytą? – zwróciłem się do córki przykucając przed nią.

- Taak!

- O czym mówisz? – spytała Gośka.

- Załatwiłem nam na dzisiaj Edytę, a właściwie to sama się załatwiła – wyjaśniłem zgodnie z prawdą. – Po prostu wczoraj mi oznajmiła, że porywa małą na cały wieczór.

- I zapomniałeś mnie o tym fakcie powiadomić, tak?

- Właściwie to tak. Wyleciało mi z głowy.

Gośka zmrużyła oczy ostatecznie kręcąc z rezygnacją głową i odchodząc w stronę salonu.

- Wyleciało mi też, by przekazać pewnej urokliwej pani, że dzisiaj ją gdzieś porywam – dodałem robiąc kilka kroków za nią.

Doma w jednej chwili zamarła, po czym obróciła się na pięcie i posłała mi pytające spojrzenie.

- Mogłabyś jej przekazać, że o dziewiętnastej jest zbiórka przed drzwiami?

- Żartujesz – bardziej stwierdziła niż zapytała.

- Nie, wydaję mi się, że nie.

W odpowiedzi Gośka uniosła wysoko brwi, a delikatny uśmieszek zawitał na jej zmęczonej twarzy. Potem wróciła do swoich obowiązków, a ja zająłem się nauką i Blanką, która skutecznie sprawiała, że ta „nauka” bardziej stwarzała pozory. Można powiedzieć, że taki powrót do licealnych lat.

- Dobra, został nam ostatni temat – zwróciłem się do córeczki. – Prawdopodobieństwo – dodałem dla porządku. – Jak myślisz, jakie jest prawdopodobieństwo, że mama zgodzi się... – uciąłem nie chcąc, by siedząca w drugim pokoju Gosia, coś usłyszała.

Zamiast tego wyjąłem z kieszeni granatowe pudełeczko pokazując Blance co jest w środku.

Zielone oczka od razu jej się zaświeciły widząc piękny, złoty pierścionek, który dzisiejszego wieczora może należeć do jej mamy.

Tak, to dzisiaj. Dzisiaj mam zamiar zapytać Gosię, czy zostanie moją żoną.

Czas najwyższy. Przeżyliśmy razem piękne lata, przechodząc razem naprawdę wiele.

- To jak? Zakładamy się? – spytałem przykucając przy małej. – Ja mówię, że się zgodzi.

Blanka głośno zachichotała, co uznałem za odpowiedź twierdzącą. Złożyłem całusa na jej drobnym czółku i schowałem pudełeczko do kieszeni.

- To jak wygrasz, tata da ci coś przepysznego!

Dziewczynka znowu uraczyła mnie słodkim chichotem, od którego przysięgam, że miękną nawet najbardziej skamieniałe serca, a potem faktycznie skupiłem się na ostatnim temacie z zeszytu.

- Warunkowa wartość oczekiwania w przypadku zmiennych losowych dyskretnych i zmiennych o łącznym rozkładzie ciągłym – przeczytałem, na co od razu usłyszałem płacz. – Nie płacz, skarbie – powiedziałem przykucając obok. – To ja tu powinienem ryczeć – dodałem z głupim uśmiechem. – Ale wbrew pozorom ten temat wcale nie jest taki zły – ciągnąłem, a łkanie Blanki stopniowo malało. – Po prostu musisz znać niektóre wzory i nie zwariować.

- Tatuś już zasypuje cię nikomu niepotrzebną do życia wiedzą? – dobiegł nas głos Gośki, której dłonie od razu spoczęły na moich plecach wtulając się we mnie.

- Powiedz skarbie, że wolisz taką, niż treść Makbeta – szepnąłem do małej.

- Nie, nie, nie, taką znajomością czasami możesz komuś zaimponować – wtrąciła Gośka.

- Ciekawe komu – prychnąłem sarkastycznie.

Mogę się założyć, że na twarzy Domy zawitał szeroki uśmiech!

- Mnie – odparła dając mi całusa w polik.

Gosia głośno nabrała powietrza nosem i uwiesiła się na mnie, mocno obejmując za szyję.

- Mama zaraz mnie udusi – roześmiałem się, teatralnie udając, że brak mi tchu.

- Skończyłam pracę, więc możesz się spokojnie uczyć – szepnęła mi do ucha.

- Właściwie to prawie skończyłem. Z Blanką świetnie daliśmy sobie radę. Tylko ostatni temat doprowadził ją do łez, prawda skrzacie?

Malutka zmrużyła zabawnie brwi krzywiąc się mocno.

- Chyba ma cię już dość – stwierdziła rozbawiona Gośka.

- Nie... No co ty?

Doma odsunęła się ode mnie i wyjęła Blankę z siedziska.

- Pomachaj tacie – szepnęła do małej. – Pa tatuś – dodała imitując słodki głosik Blanki.

Chryste najsłodsza wersja Gosi to właśnie ta, w której zajmuje się naszym dzieckiem.

Moje dziewczyny wyszły z kuchni, a mnie nie pozostało nic innego, jak nauka ostatniego z tematów. Ostatecznie uporałem się z tym na godzinę przed umówioną zbiórką z Gośką. W międzyczasie po Blankę przyszła Edyta z Borysem, a Doma od przeszło pół godziny nie wychodziła z sypialni dobierając odpowiednią kreację do wyjścia.

Wielki dzień... Z pewnością jeden z ważniejszych w moim życiu. W jej z pewnością też.

Równo punkt dziewiętnasta oboje znaleźliśmy się w korytarzu ubierając się adekwatnie do chłodnej pogody.

Uśmiech gościł mi na twarzy widząc jak moja Gosia szykuje się do wyjścia. Ubrała się najpiękniej jak potrafiła, choć moim zdaniem nawet w obdartych spodniach i w mojej o kilka rozmiarów za dużej koszulce, wyglądałaby najpiękniej na świecie.

Wielki dzień, dzień oświadczyn. Chciałbym, by kobieta mojego życia została moją żoną, chciałbym spędzić z nią wszystkie kolejne dni.

- Gotowy? – spytała poprawiając ogromny szal na swojej szyi – Halo... Ziemia do pana – dopowiedziała widząc moje chwilowe otępienie.

Zbliżyła się do mnie, pieszczotliwie poprawiając dobrze zawiązany krawat pod moją szyją. Spojrzałem w najpiękniejsze zielone tęczówki i w jednej chwili cały stres wyparował, a w jego miejsce wstąpiło niepohamowane szczęście.

- Powiesz mi w końcu dokąd mnie zabierasz? – spytała posyłając mi jeden z tych uroczych uśmiechów, którymi obdarowywała wyłącznie mnie.

- Jasne, jedziemy grać w piłkę w takich wdziankach – rzuciłem sarkastycznie, na co od razu oberwałem w ramię.

- Bardzo zabawne, no naprawdę – mruknęła kręcąc z uśmiechem głową.

- Wiem, wiem, ale chodźmy już, bo się spóźnimy – oznajmiłem otwierając drzwi i przepuszczając ją w progu.

Im bliżej restauracji byliśmy, tym większy odczuwałem stres. Bałem się tylko, by Gośka tego nie wyczuła, choć ciężko o to nie było, bo przez całą drogę odezwałem się może ze trzy razy.

Ku#wa, chyba nigdy w życiu się tak nie stresowałem.

Postanowiłem, że zaczniemy tę randkę w restauracji, do której pierwszy raz zabrałem Domę. Mowa oczywiście o La Maddalena, z przepięknym widokiem na Odrę i mieszczącym się naprzeciwko idealnie podświetlonym budynkiem poczty.

Wieczorem widok ten robił piorunujące wrażenie...

Dopiero gdy zajęliśmy nasze miejsca dotarło do mnie, że wszystko właśnie się zaczyna.

Jasny chuj!

Nie, nie, nie, człowieku nie będziesz dzisiaj klną jak szewc. Ma być romantycznie, grzecznie i przyzwoicie...

- Czy to nie tu świętowaliśmy pół roku bycia razem? – zagaiła rozmowę.

Byłem jej za to wdzięczny, bo mnie naprawdę zabrakło języka w gębie.

- Z tego co pamiętam nie byłaś skoro do stwierdzenia tego – rzuciłem czując jak pocą mi się ręce.

- Ja!? Coś ty, tylko cię podpuszczałam – rzuciła śmiejąc się cicho. – Choć dokładna data naszego związku przypada na zupełnie inny dzień – dodała.

- Chyba musimy to raz i porządnie ustalić – stwierdziłem opierając łokcie na stoliku.

- Bardzo chętnie cię oświecę – oznajmiła. – Siedemnasty lutego.

- No co ty – prychnąłem.

- Tak, tak, tak. To wtedy walnąłeś swoją gadkę o zaszczycie jaki ci przypadł, by nazywać mnie swoją dziewczyną – dorzuciła w gwoli ścisłości.

Może faktycznie tak było...

- Zaraz, zaraz, wszystko zaczęło się od sali informatycznej – mruknąłem po chwili.

- Zacząć fakt, ale oficjalnie...

- Nie! Czekaj, wiem! – przerwałem jej, za co oberwałem karcącym spojrzeniem. – Mam pomysł – dodałem spokojnie. – Możemy uznać, że jesteśmy razem od dnia, w którym po raz pierwszy powiedziałem ci, że cię kocham? – zaproponowałem patrząc jej w oczy. – Chyba, że nie pamiętasz kiedy to było... – dodałem sarkastycznie.

- Oczywiście, że pamiętam. Zaraz potem uciekłeś do Przemka.

- Oj dobra... To było...

- Wiem, wiem, nie tłumacz się – ucięła z uśmiechem. – Możemy uznać, że wtedy.

- Czyli styczeń – rzuciłem.

- Nie... Wiesz co? Lepiej zostańmy przy lutym – mruknęła.

- Dlaczego?

- Bo tej daty jestem pewna.

- No dobrze, wiesz przecież, że jestem nieuleczalnie chory – westchnąłem kręcąc z uśmiechem głową.

- Oczywiście, przypadłość pod tytułem niemożność w odmówieniu twojej dziewczynie – oznajmiła prostując się jak struna.

Już niedługo narzeczonej, jeżeli się zgodzi...

- Wolę to nazywać chorobą pod tytułem miłość – oznajmiłem.

W odpowiedzi Doma rozchyliła usta, ale żadne słowa z nich nie wybrzmiały.

Chwilę później otrzymaliśmy nasze dania i w ciszy, czasami przerywanej zachwytem nad tą chwilą, zajadaliśmy się tymi pysznościami.

- Trzeba przyznać, że zwiększyli porcje – zauważyła Gosia, kiedy zabrali nam talerze. – Teraz nie musimy jechać pod złote łuki – dodała, na co cicho się zaśmiałem.

Kobieta zmrużyła oczy uważnie mi się przyglądając. Jestem wręcz pewien, że wyczuła mój ogromny stres. Po tej kolacji chyba nawet ślepy, by to zauważył.

- Wszystko w porządku? – spytała kładąc dłoń na mojej.

Zamrugałem gwałtownie i przywdziałem na twarz lekki uśmiech.

- Tak, jasne, dlaczego miałoby nie być w porządku?

- Zazwyczaj gadasz jak najęty nie przepuszczając okazji, by zapodać romantyczny tekst, a teraz ledwo powiedziałeś kilka zdań – wyznała czule przesuwając kciuk po mojej dłoni.

- Czyli jednak doceniasz moje tandetne gadki – rzuciłem szczerząc się jak głupi.

- Oj kochanie, zawsze je doceniam – wyznała, cicho się podśmiechując.

Zapadła chwilowa cisza, a ja zrozumiałem, że powinienem coś powiedzieć, bo za chwilę Doma mnie rozgryzie lub pomyśli, że mam przed nią jakąś tajemnicę.

Na szczęście z opresji uratowało mnie przyjście kelnera, który zapodał nam deser.

Po tym jak już go zjedliśmy i ostatni raz spojrzeliśmy na przepiękny widok rozprzestrzeniający się na piękną Odrę, wyszliśmy z restauracji.

- Podjedziemy po Blankę, dobrze? Nie będziemy fatygować Edyty i Borysa, by ją przywozili – powiedziała Doma, kiedy kierowaliśmy się pozornie w stronę naszego auta.

- Tak, ale jeszcze nie teraz – oznajmiłem łapiąc ją za dłoń.

- A co to ma znaczyć? – spytała zdziwiona jak i uśmiechnięta.

- To, że nasza randka wciąż trwa.

- Aha... To gdzie nas zabierasz?

- Na romantyczny spacer ulicami wieczornego miasta, któremu nastrój nadają uliczne lampy – wyznałem próbując opanować parsknięcie śmiechem.

Niestety oboje przegraliśmy i w jednej chwili głośno parsknęliśmy.

Ruszyliśmy w stronę Mostu Pomorskiego złapani „pod rękę” i szliśmy tak aż do nieopodal znajdującego się Mostu Tumskiego, który powszechnie jest znany pod nazwą mostu zakochanych.

Czy to idealne miejsce na oświadczyny? Nie wiem, naprawdę nie wiem. Myślę, że z pewnością można byłoby znaleźć mnóstwo innych, dużo bardziej romantycznych miejsc, ale ja wybrałem akurat to.

Dlaczego? Odpowiedź w sumie jest dosyć prosta. Jestem najbardziej tandetnym romantykiem, więc oświadczyny na moście, na którym tak wiele par zakotwiczyło swoją miłość, wydają się po prostu idealne.

Cholera, a co jeżeli Gośka pomyśli, że to zbyt banalne? Nawet jak na mnie? Przecież mógłbym zabrać ją do miejsca, w którym w przeszłości coś razem przeżyliśmy. Lub zrobić to w tej restauracji. Albo oświadczyć się na meczu siatkówki, którą tak kocha!? Albo zabrać ją do opery, w której odbyła się nasza pierwsza randka.

Jasny chuj, mogłem wybrać tyle innych miejsc. Każde wydaje się lepsze od tego!

- Skarbie – usłyszałem, po czym zorientowałem się, że przystanęliśmy. – Widzę, że coś nie daje ci spokoju – dodała kładąc mi ręce na policzkach.

Przełknąłem z trudem ślinę i rozejrzałem się wokół siebie. Dopiero teraz dotarło do mnie, że zatrzymaliśmy się idealnie na środku mostu.

Obraz mi się zamazał, a dłonie zaczęły trząść.

Chryste, w życiu się tak nie czułem.

- Kochanie... – szepnęła Gosia, sprawiając, że skupiłem na niej całą swoją uwagę.

Obraz mi się wyostrzył, a dłonie automatycznie spoczęły na jej talii. Kiedy wbiłem wzrok prosto w jej hipnotyzujące oczy poczułem ogromną ulgę. Cały stres odszedł daleko stąd, a w jego miejsce wstąpił spokój.

Upajanie się tą chwilą sprawiło, że wszystko nabrało pięknych, kolorowych barw.

Uśmiechnąłem się lekko, składając pojedynczy pocałunek na ustach mojej Gosi.

- Co się dzieje? – spytała z ciepłem w głosie.

Czułem, że uśmiech mi się poszerza, a chęć zapodania jej ostatniej ckliwej gadki przed tym jak zadam jej najważniejsze pytanie w życiu, sprawiała, że nie mogłem powstrzymać już nadciągającej lawiny słów.

- Dzieje się bardzo dużo – zacząłem.

Uchyliła już usta, by jakoś skwitować moje słowa, ale w porę ułożyłem palec wskazujący na jej wargach, co poskutkowało, bo zamilkła. Zaszła w niej też jakaś zmiana, jej oczy jakby się powiększyły, a oddech przyspieszył.

Nabrałem głęboko tchu i ująłem jej dłonie.

Wpatrywałem się w jej oczy próbując w nich odnaleźć słowa, od których mógłbym zacząć. Jednak coś sprawiało, że nie byłem w stanie dobyć głosu.

Nie mogłem oderwać od niej spojrzenia, chciałem zapamiętać ten widok, tę chwilę na całe życie.

- Nieważne kiedy rozpoczął się nasz związek. Nieważne kiedy padło pierwsze kocham cię. Nieważne kiedy zrozumieliśmy, że miłość do drugiego odmieniła nasze życia – zacząłem i już na wstępie poczułem jak głos mi się łamie. – Jak sobie przypomnę nasze początki, to w życiu nie powiedziałbym, że w przyszłości stworzymy kochającą się rodzinę. Nigdy nie marzyłem nawet o takiej kobiecie jak ty – nabrałem głęboko tchu i lekko się odsunąłem. – W życiu nie kochałem tak bardzo. Nie myślałem, że jestem w stanie oddać wszystko co mam tylko po to, by ta jedyna osoba choć na moment się uśmiechnęła. – przerwałem na chwilę, by otrzeć łzę spływającą po policzku Domy. – Jesteś najlepszym co mnie w życiu spotkało. Jesteś powodem, dla którego chcę wstawać codziennie rano i powodem, przez który moje życie nabrało sensu. Jesteś dla mnie wszystkim. Sprawiłaś, że jestem najlepszą wersją samego siebie – ciągnąłem i sam czułem jak łzy napływają mi do oczu. – Kocham cię na zabój, Gosiu. Jestem w stanie zrobić dla ciebie wszystko i nie wyobrażam sobie przyszłości z nikim innym.

Mówiąc ostatnie słowa wyjąłem z kieszeni pudełeczko i uklęknąłem na jedno kolano.

- Zrobię absolutnie wszystko, byś już zawsze była szczęśliwa – dodałem i otworzyłem pudełeczko. – Zostaniesz moją żoną?

Gosia stała jak rażona piorunem z dłońmi przywierającymi do twarzy. Czas, w którym próbowała dojść do względnej równowagi, wydawał mi się, że trwa całą wieczność.

Nagle naszły mnie czarne myśli, że o wiele za późno wezbrałem się na taki ruch. Że mi odmówi...

Nie, bzdura.

Kocham ją, kocham i wiem, że ona czuje do mnie dokładnie to samo co ja wobec niej.

Kiedy odsunęła dłonie od twarzy była cała zalana łzami, a ręce trzęsły się jej jak jeszcze nigdy w życiu.

Zbliżyła się do mnie o krok i z uśmiechem przez łzy coś wyjąkała. Potem powoli uniosła drżącą dłoń i uchyliła usta.

- Tak... – szepnęła kiwając głową.

Poczułem jak serce ominęło kilka uderzeń, jak momentalnie nogi odmówiły posłuszeństwa, jak obraz znów stracił ostrość. Opamiętałem emocje i z ogromną trudnością, przez równie trzęsące się dłonie, wyjąłem pierścionek z puzderka i powoli włożyłem go na palec idealnie dla niego przeznaczony.

Nie zdążyłem nawet wstać na równe nogi, kiedy dopadła do mnie Gosia rzucając mi się na szyję.

Nigdy w życiu tak mocno jej nie obejmowałem. Nigdy tak wiele łez nie opuściło moich oczu...

Trwaliśmy tak przez bardzo długi czas na przemian mówiąc sobie to co do siebie czujemy.

Ta chwila mogłaby się już nigdy więcej nie kończyć. Patrzyliśmy sobie w oczy mając twarze zalane łzami i uśmiechy większe niż kiedykolwiek.

Ułożyłem dłonie na jej biodrach próbując opanować przyspieszony oddech. Równocześnie nabraliśmy tchu i śmiejąc się wypuściliśmy powietrze w usta drugiej osoby.

Rozchyliłem wargi, by jakoś skomentować tę chwilę, jednak tym razem to Doma przyłożyła palec do moich warg, by przylgnąć do mnie i trwać tak póki świat nas nie rozłączy...

On nas nie rozłączył, ale chęć powiedzenia sobie zbyt wielu rzeczy, już owszem. Oderwaliśmy się od siebie choć wciąż staliśmy na tyle blisko, że postronni obserwatorzy mogliby mieć wrażenie, że niemal stykamy się ustami.

- Nigdy nie byłem tak szczęśliwy – szepnąłem z trudem rozpoznając własny głos i to jak słaby był.

- Idealnie – zdołała wydusić, bo znowu zalała się łzami.

Zetknęliśmy się czołami patrząc sobie w załzawione oczy.

- Kocham cię – wyszeptała po chwili.

W odpowiedzi musiałem ją pocałować. Nic nigdy nie będzie w stanie oddać tego, jak bardzo ją kocham. Jak bardzo wiele zmieniła w moim życiu. I jak wszystko dzięki niej nabrało sensu.

- Alek – szepnęła w końcu.

Ujęła moje dłonie spoczywające na jej policzkach i je z nich zdjęła. Posłała mi urokliwy uśmiech i nabrała głęboko tchu.

- Nawet sobie nie wyobrażasz co zrobiłeś – oznajmiła nieco poważniejąc. – Nie chodzi mi o to – dodała szybko, zataczając naszymi złączonymi dłońmi krąg. – Chodzi o dzień, w którym postanowiłeś wprowadzić się do mojego życia. Tak, masz rację, nieważne kiedy on faktycznie miał miejsce, najważniejsze jest to, że miał, bo gdyby nie ty, już nigdy więcej bym się nie zakochała. Zawsze czułabym, że to nie jest to, bo... Byłam w tobie zakochana już od pierwszego dnia, w którym nasze spojrzenia się ze sobą skrzyżowały. – oznajmiła. – Wiedziałam, że nigdy nam nie wyjdzie, bo to przecież niedorzeczne. Ty i ja? To dwa różne światy, których po prostu nie dało się połączyć. Za każdym razem, gdy widziałam cię na szkolnym korytarzu, czy w sali lekcyjnej nie mogłam wyzbyć się wrażenia, że nie pokocham nikogo tak bardzo jak ciebie. Jak chłopaka, o którym absolutnie nigdy nie powinnam tak myśleć. Nie, nie, nie powinnam, nie mogłam tak myśleć. A tymczasem...? Tymczasem mamy razem dziecko, kochamy się jak nikt inny na tej ziemi i... – pociągnęła nosem i otarła pojedynczą łzę. – I zostaniesz moim mężem, a ja twoją żoną – dopowiedziała, a mnie momentalnie przeszedł dreszcz. – Jak mała szansa istniała na taką historię? A jednak nam się udało... Udało. – znów otarła kolejną łzę. – W snach nie mogłam wymarzyć sobie lepszego faceta – dodała, na co cicho parsknąłem ocierając kilka łez. – Kocham cię bezgranicznie – zakończyła.

Nastała krótka cisza.

Byłem oniemiały. Po prostu ścięło mnie z nóg. Nigdy w życiu nie marzyłem o takim wyznaniu, o takiej kobiecie...

- Doma... – szepnąłem w końcu.

Blondynka spojrzała na mnie pytająco, ewidentnie czując niepokój przez mój alarmujący ton głosu.

- Zostaniesz moją żoną!!! – wydarłem się, jednocześnie łapiąc ją w talii, unosząc i kręcąc się z nią wokół własnej osi, nie mogąc powstrzymać wybuchu radości.

Postawiłem ją dopiero po dłużej chwili, a kiedy tak się stało, uśmiech nie mógł zniknąć mi z twarzy.

- Właśnie usłyszałem najpiękniejszą romantyczną gadkę w moim życiu – odparłem ukazując szereg białych zębów.

- Nie przyzwyczajaj się – odparowała śmiejąc się głośno.

Po tych słowach ruszyliśmy przed siebie, jako pozornie ci sami, a jednak zupełnie inni ludzie. Można powiedzieć, że faktycznie nasza wspólna droga dopiero teraz zaczyna swój bieg, bo w końcu wie gdzie ma swój cel. On jest prosty, choć tak bardzo odległy, bowiem idziemy razem aż do końca naszych dni, aż do śmierci, a jak jest coś po niej, to jeszcze dalej.

Kto by pomyślał, że właśnie tak się to rozpocznie. W zupełnie nowym, nieznanym nam miejscu.

Cóż, tak naprawdę to był dopiero przedsionek tego, co nas czeka. Patrząc wstecz dochodzę do wniosku, że działo się cholernie dużo, dlatego też wiem, że rozpoczynająca się historia będzie jeszcze ciekawsza.

W każdym razie, nieważne co by się działo, ważne, że będziemy tam razem. Bo miłość przetrwa wszystko. Dosłownie wszystko.




***
Koniec




NauczycielkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz