Rozdział 40

235 6 11
                                    

Minęły trzy tygodnie. Przez cały ten czas byłem wrakiem człowieka. Nie dostałem żadnej wiadomości od Małgorzaty, umierałem z przerażenia, że coś jej się stało. Deficyt jej obecności dał się we znaki już po dwóch dniach jej nieobecności. Dyrekcja wytłumaczyła nam, że absencja naszej wychowawczyni spowodowana jest problemami rodzinnymi. Stara śpiewka, na kilometr wykryje ściemę, a ona takową była. Kilkakrotnie chodziłem pod blok Domaniewskiej, jednak bez skutku, nie chciała mi otworzyć. Wysyłałem jej setki wiadomości, dzwoniłem miliony razy, lecz nadal bez odzewu. Dobijało mnie to czekanie. Cały czas przed sobą miałem wydarzenia sprzed kilku tygodni. Ciągle widziałem ją zapłakaną w tym wozie jadąca na złamanie karku jak najdalej się tylko dało.

***

Znów tu byłem. Nowoczesne osiedle i szaro-biały blok przede mną. Poczekałem aż ktoś będzie wchodził do środka i los się do mnie uśmiechnął. Do klatki wchodziło młode małżeństwo, które przytrzymało mi drzwi. Natychmiast wbiegłem po schodach na czwarte piętro i zadzwoniłem dzwonkiem do drzwi. Gdy za drugim i trzecim razem nikt nie odpowiadał zacząłem w nie pukać.

- Wiem, że tam jesteś... Widziałem twój samochód na parkingu – powiedziałem prosto do drzwi. – Powiedz mi, czy to ja zawiniłem? Czy to moja wina? Nie mogę tak dłużej, zachowujesz się egoistycznie. Od ponad trzech tygodni cię na oczy nie widziałem, a one cholernie cierpią. A ja? Ja czuję się jak totalny wrak człowieka. Lekcje bez ciebie to nie to sa... – usłyszałem cichy szmer. – Słyszę cię, wiem, że jesteś, zawsze byłaś. Proszę cię, otwórz – wręcz mówiłem błagalnym głosem.

Gdy po 10 minutach nadal nikt mi nie otworzył stwierdziłem, że pójdę, jednak, gdy już wchodziłem na schody drzwi się poruszyły, a zza nich pojawiła się ona. Małgorzaty, stała przede mną w dresach i luźnej koszulce z czymś co przypominało trupią czachę. Oczy miała opuchnięte, cerę bladą, a ogólnie rzecz biorąc wyglądała po prostu jeszcze gorzej niż ja, a ja czułem się jak śmieć przejechany przez rozpędzony samochód po krajowej 10.

Bez słowa nakazała ruchem ręki wejść do mieszkania. Nie było syfu, spodziewałem się właśnie tego, że zastanę prawdziwe pobojowisko, a moim oczom ukazała się naprawdę czysta przestrzeń.

- Co się z tobą działo? – usiadłem na krześle przy ławie.

- Jestem w ciąży – powiedziała po chwili ciszy.

Zaniemówiłem, ja pierdole, ciąża?! Kurna, mam 19 lat, ona 30 parę, jak... Ale... Kiedy... Co? Nie... To niemożliwe.

- Przecież – zacząłem, lecz od razu zamilkłem opierając łokcie na kolanach i chowając twarz w dłonie. – Ja pierdole, jak to się stało...? – zadałem totalnie głupie pytanie, ale nie myślałem racjonalnie.

- Uprawialiśmy seks Alek, tak się czasami zdarza! – podniosła lekko głos.

- Poczekaj – powiedziałem. – Będę ojcem? – zapytałem lekko się uśmiechając pod nosem.

- Na to wygląda – oklapła na kanapę. – Ja nie dam rady, jak my to ukryjemy? – schowała głowę w dłoniach.

- Hej, damy radę – wstałem i usiadłem obok niej. Złapałem ją za ręce i czekałem na jej reakcje. – Jestem przy tobie i nigdy cię nie opuszczę, rozumiesz? – dodałem, gdy się nie odezwała.

- Co my teraz zrobimy? – lekko głos jej się załamał.

- Hej, spójrz na mnie – delikatnie dotknąłem jej podbródka palcem i uniosłem na wysokości mojej twarzy. – Damy radę – powiedziałem. – Uda nam się, ale nie możesz znikać na kilka tygodni ukrywając przede mną tak ważne fakty.

- Przepraszam – szepnęła.

- Kiedy się dowiedziałaś?

- Niecały miesiąc temu.

- A który to miesiąc?

- Drugi.

O Boże... Co teraz? Sam chciałbym wiedzieć. Nie mam pojęcia co my teraz zrobimy, choć jedno jest pewne – dość z imprezami i chlaniem. Dziecko – przecież to zmieni nie tylko życie Domy, ale przede wszystkim moje. Nie mam ani pracy, ani mieszkania, wciąż się uczę i nadal jestem na utrzymaniu ojca. Niby mam jakieś tam oszczędności, ale cholera, tu chodzi o dziecko, o żyjącą istotę, która będzie taka jak ja, będzie wyglądać jak ja, będzie mówić jak ja, będzie myśleć jak ja, będzie robić to co ja. Cholera, będę musiał być przykładem dla tego zgreda.

- To znaczy, że będziemy rodziną – powoli na mojej twarzy zarysował się uśmiech. – będziemy rodzicami – dodałem z radością.

- Ty się cieszysz? – zapytała zdziwiona.

- A mam płakać? Stało się, tak się zdarza i nic z tym nie zrobimy, więc trzeba się tym cieszyć Margerytka – cicho się zaśmiałem.

- Że kto? – spytała patrząc na mnie ze smutkiem.

- Margerytka – powtórzyłem. – Moja babcia miała na imię Małgorzata i często tak do niej mówiono – wyjaśniłem z uśmiechem. – Nie załamuj się – dotknąłem jej policzków. – Razem nam się uda.

- Alek, ale co z twoją nauką? Co z moją pracą? Co z ludźmi? – pytała.

- Skończę szkołę, zostało kilka miesięcy. Moja poprzednia nauczycielka fizyki poszła na macierzyński, ty też pójdziesz, a ludzie? Nikt się nie dowie.

- Jak to nikt się nie dowie?! – podniosła głos. – Agnieszkę widziałam na tym osiedlu ze trzy razy w przeciągu tego tygodnia!

- Pogadam z nią, a jak będzie trzeba wyjawię o niej prawdę, ale proszę cię, nie denerwuj się. Teraz musisz myśleć o tym zgredzie – spojrzałem na jej brzuch i już chciałem go dotknąć, jednak kobieta trzepnęła mnie w rękę.

- Zabierz tego badyla, albo urąbie przy samej dupie – zagroziła.

- Czy to już są te hormony? – spytałem prześmiewczo.

- Je dopiero poznasz – syknęła. – I czy ja dobrze słyszałam? Zgred?

- Tam – wskazałem na jej brzuch. – Żyje mały zgredek.

- O matko – westchnęła. – Co my teraz zrobimy?! – krzyknęła.

- Nic, będziemy żyć ze świadomością, że za 7 miesięcy będzie nas trójka, a nie dwójka – przytuliłem ją do siebie.

- Nie nadaję się na matkę – wydusiła.

- Ty się nie nadajesz? – odsunąłem ją gwałtownie od siebie. – Ty? Użerasz się z setkami dzieciaków i ty mówisz, że się nie nadajesz?

- Wy macie po 18 lat, a nie o 18 mniej.

- Prawie to samo. I tu i tu musisz wszystko tłumaczyć drukowanymi literami najlepiej 72 czcionką – wyszczerzyłem się.

- Co ja powiem gdy nagle przyjdę z brzuchem do pracy?

- Takie rzeczy się zdarzają. Zresztą to twoje życie prywatne i nikomu nic do tego, a jakby ktoś pytał, to przecież nie musisz mówić prawdy – nastała dłuższa chwila ciszy. – Zresztą nie możesz być tyle na zwolnieniu – powiedziałem. – W końcu i tak to wyjdzie – dodałem.

- No wiem... Za tydzień wracam, już dałam znać temu zacofanemu pierdowi.

- Mam rozumieć, że chodzi o dyrektora?

- A o kogo innego? Przecież ten oszołom wciąż używa papierowego dziennika zamiast jak cywilizowany człowiek – zawahała się. – Zresztą co ja będę ci mówić, przecież sam wiesz.

NauczycielkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz