Rozdział 8

29K 2.3K 320
                                    

8 września Niedziela

-Aaaaaaaaaaaaaaa!- krzyknęłam, gdy nowy uczeń wszedł do klasy. Wszyscy spojrzeli się na mnie.

-Panienko Green, czy coś się stało?

-Yyyyyyyyy... Ja... chyba... zobaczyłam pająka!- Cała klasa wpadła w śmiech, włącznie z nowym "gosciem". Przecież piętnastolatka nie powinna bać się zwykłego pająka!

-Dobrze, panienko Green. No więc, jak już wcześniej mówiłem, przedstawiam wam Michael'a (czyt. Majkela). Będzie to wasz nowy kolega. Usiądź, chłopcze.

To włśnie tego chłopaka widziałam w parku 1 września i dziś przy szafkach! To ON!!! Dlatego tak śmiertelnie się przestraszyłam. Oczywiście, pech chciał, że było tylko jedno wolne miejsce. Obok mnie. Dlaczego chciałam usiąść sama!? Michael wyglądał identycznie, jak ostatnim razem, gdy go widziałam, z tą różnicą, że teraz miał NOGI i nie LATAŁ w powietrzu. Brązowe, można powiedzieć, że kasztanowe włosy opadały mu na kark. Miał niebieskie oczy wpatrzone we mnie jak w obrazek. Od razu było wiadomo, że jest niezwykle umięśniony. Usiadł obok mnie, a wszystkie dziewczyny wciąż się na niego gapiły. Gdy pan Bryan zaczął znowu przynudzać, większość odwróciła wzrok od Michael'a. Ja przysunęłam się na sam kraniec ławki i można powiedzieć, że 'przytuliłam się' do parapetu. A Michael zaśmiał się tylko i... puścił do mnie oczko! Większość klasy, oczywiście, to zauważyła. No pięknie! Teraz cała szkoła, włącznie z Austin'em, będzie myślała, że flirtowałam z NIM. Do końca historii nie zwracałam uwagi na zaczepki Michael'a i dziwny wzrok innych z klasy skierowany na mnie.

Z niemieckiego (oczywiście) urwałam się. Nie chciałam dzisiaj widzieć już tego okropnego Michael'a. Stwierdziłam, że przejdę się do domu, choć to około godzinę drogi. Wyszłam ze szkoły i od razu wyciągnęłam telefon.

-Rox?- powiedziałam.

-Ana? Wszystko w porządku? Masz dziwny głos...

-Rox, idę do domu. Proszę, spotkajmy się u mnie, OK? O 15:30. Dobrze?

-Dobrze, Annabell. Będę. Tylko nie martw się, kochana.

-Mhm. Do zobaczenia.

-Pa. Trzymaj się.

Szłam przez park. Usłyszłam za plecami szelest liści. Odwróciłam się, ale nikogo tam nie było. Zaczęłam szybciej przebierać nogami. Dziwne. W parku nikogo nie było. Pustki. Z daleka zauważyłam tylko bezdomną staruszkę, która zbierała pieniądze zapene na jedzenie.

-To normalne.- powtarzałam w myślach.- To normalne. To normalne. To normalne.

Wreszcie doszłam do staruszki i ominęłam ją. Uffff... Nic się nie stało. Dlaczego tak stresowałam sie przejściem obok niej. Ale... hmmm... zaraz, zaraz... Jej oczy... tak... Jej oczy były... hmmm... Przecież one były CZERWONE!!! I w tym momencie miła "staruszka" zmieniła się w... SMOKA! Miała czerwony grzbiet, łapy, ogon, głowę, a nawet pazury i oczy! Wyglądała naprawdę groźnie! Miałam tylko nadzieję, że nie zemdleję. W pewnym momencie SMOK zionął ogniem w moją stronę. Gdy był on centymetr od mojej głowy, nagle zauważyłam, że jestem w środku RÓŻOWEJ BAŃKI!!! Dosłownie! Kto by pomyślał. Obstawiałabym raczej wielką tarczę albo jakieś tajemnicze zaklęcie, które zniszczy SMOKA, a nie różową bańkę! Obraz z zewnątrz był strasznie zamazany, ale widziałam co nie co. Dokładniej zauważyłam ogromnego, czerwonego smoka, w postaci raczej ogromnej plamy ni strasznej bestii (tak przynajmniej było widać ze środka bańki). Po za tym był tam jeszcze ktoś. Może człowiek, może duch. Napewno chłopak. Ten "ktoś" chyba... hmmm... walczył ze smokiem. Strasznie się bałam i pragnęłam jak najszybciej wrócić do domu. Wreszcie "czerwona plama" chyba odleciała. I właśnie w tym momencie zemdlałam.

Niedziela 16:00

-Annabell... Obudź się... Ana...

-Co... co się stało...?- spytałam.

-Tutaj Rox. Nie martw się. Wszystko będzie dobrze...

-Ale... Rox!- wstałam gwałtownie i zaczęło kręcić mi się w głowie.

-Połóż się Annabell.- położyłam się, ale wciąż męczyło mnie wiele pytań.

-Rox?

-Hm?

-Co się stało?

-Jesteśmy u ciebie w domu, w twoim pokoju, ale nie ma Sunny. Pewnie jest w pracy. Ktoś zadzwonił do mnie z twojego telefonu mówiąc, że zemdlałaś w parku. Spytałam, dlaczego zadzwonił właśnie do mnie, a nie do twoich rodziców, ale on odpowiedział tylko, że ostatnie twoje połączenie było wykonane do mnie. Jak przyjechałam, już go nie było...

-O mój Boże!!! Rox! Wszystko mi się przypomina...!- zaczęłam krzyczeć i płakać.

-Ciii... Cicho... Cichutko... Śpij Annabell. Śpij...

I zasnęłam.

"Jestem na torach. Przywiązana. Ja. Annabell Green. I liny. Ale coś jest z nimi nie tak. Aaaaaaaaaa!!! One się palą! Liny. Zaraz umrę. Czuję to. Ale jest jeszcze coś. One drgają. Tory. Tory, na których leżę. Drgają! Coraz mocniej. I mocniej. I mocniej. Najmocniej... Annabell! Annabell!

-Aaaaaaaaaaa!!!- krzyczałam.

-Annabell! Spokojnie... Wszystko dobrze.

-Rox, musimy pogadać. Naprawdę... Proszę!

-Ana, musisz sie przespać...

-Dobrze wiesz, że już nie zasnę. Muszę z toba porozmawiać. To ważne.

-No dobrze...- powiedziała zrezygnowana.- Słucham.

Westchnęłam. A może lepiej nie mówić jej prawdy? Nie, oczywiście, że powiem. Jak mogłam wogóle tak pomyśleć. Najważniejsze jest to, że muszę sie przed kimś wyżalić, a mogę tylko i wyłącznie przed nią. Pewnie mogłabym jeszcze przed David'em... ale wiecie... Tak się złożyło, że on nie żyje!

No więc... hmmm... Szłam przez park. Było tam pusto. Zdziwiłam się. Przy jednej z ławek siedziała jakaś staruszka. Chyba bezdomna. Przynajmniej wtedy tak myślałam... Poczułam, że ktoś idzie za mną, ale gdy się obejrzałam- nikogo tam nie było, a staruszka nadal siedziała na ławce. W jednej sekundzie znalazła się przede mną i zmieniła się w... SMOKA! Czerwonego! Chciał zionąć ogniem, ale ochroniła mnie różowa bańka!

-Co!?- spytała zafascynowana Roxana.

-Naprawdę! Przez nią widziałam smoka, ale był on zamazany, pewnie przez tą bańkę. Była tam jeszcze jakas postać, która chyba walczyła z czerwonym potworem.

-Człowiek? Duch?

-Nie wiem. Nie zauważyłam, ale wiem, że był to chłopak. W pewnej chwili smok odleciał, a ja... ja po prostu zemdlałam.

Roxana juz chciała coś powiedzieć, ale otworzyła tylko szeroko usta.

-Rox? Roxana? Co się stało? Ducha zobaczyłaś, czy co?

Dziewczyna wskazała tylko na drzwi. W tej samej chwili usłyszałam znajomy mi głos.

-Annabell!? Ty nie możesz być taka, jak David! Smok!? Duch!? Boże, dziecko!!! Co to ma znaczyć!?

Ten głos. To był głos mojej mamy...

~~~~~~~~~~~~~

I jak? Podoba się? NAJDŁUŻSZY ROZDZIAŁ EVER!!! Aż 950 słów! Mam nadzieję, że zostawicie po sobie gwiazdkę albo komentarz!!! Kocham :*

"Opętana"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz