⚠️TW:⚠️ przekleństwa, mowa o używkach, mowa o wrażliwych tematach(np. głodzenie się).
"George, chcesz wracać do domu?" usłyszał głos Punz'a. Przekierował na niego swoje przekrwione oczy, wkuwając w jego osobę swój smętny wzrok.
"Zależy z kim." planował upić już kolejny łyk drinka, lecz Punz stanowczo zablokował mu dalszy ruch kubkiem.
"Ze mną, właśnie będę wracał. Jest pierwsza trzydzieści." brunet tylko pokiwał głową na tak. Luke pomógł mu dojść do drzwi z jego chwiejnym krokiem, po czym zaprowadził go do auta.
Nie powinien pozwolić na taki stan swojego przyjaciela, lecz wystarczyło, by zostawił go na dwadzieścia minut.
Na podwórku było dość ciepło, na niebie masa chmur przykrywała księżyc jak i gwiazdy. Było cicho, bardzo cicho. Nawet wiatr był niewyczuwalny.
Gdy szybkim krokiem doszli do auta, Punz pomógł mu wejść na przednie siedzenie pasażera. Sam usiadł na miejscu kierowcy, wkładając klucze do stacyjki.
"Już nigdy więcej nie zostawię cię na jebany kwadrans na imprezach." zaczął, przerywając krótką ciszę. Odpalił auto, ruszając z miejsca.
"Wmawiaj sobie." prychnął, zakładając swoje ręce na piersi.
"Zachowujesz się jak dziecko."
"Spierdalaj." obrócił wzrok w stronę szyby, oglądając przelotny widok za oknem.
"Co brałeś?" spytał, stanowczo ignorując wypowiedź bruneta.
"Tylko trochę trawki mamusiu." wystrzeżył swoje białe zęby w sztucznym uśmiechu.
"I?"
"Gówno, nie będę ci się spowiadał." mruknął zimno w odpowiedzi.
"George. Dobrze wiemy, że mieszanki mogą powodować problemy."
"Myślisz, że wiem co brałem?" powiedział lżejszym tonem, przewracając oczami, na co Punz pokręcił z niedowierzaniem głową.
Cisza zawitała między nimi, obaj nie mieli pojęcia jak ją przerwać.
"Cholera." mruknął pod nosem Punz. "Muszę wrócić jeszcze po Karl'a, Nick'a, Awesamdude i Alex'a. Alyssa i Clay niby wrócą sami."
"To jeśli chcesz wysadź mnie tutaj, dalej dojdę sam." powiedział, nie chcąc, by jego przyjaciel musiał aż tyle jeździć tu i spowrotem.
"Nie, prędzej ich wysadziłbym w randomowym miejscu na jakimś zadupiałym osiedlu."
"Tylko, że to moje osiedle i za dosłownie dziesięć metrów na prawo ukaże ci się mój dom." rzucił sarkastycznym tonem, na co Punz prychnął śmiechem.
"No dobra, masz rację." stanął pod jednym z białych domów.
"Do zobaczenia i dzięki." powiedział ledwo wychodząc i swym chwiejnym krokiem ruszył do domu.
"Drzwi!" rozległ się po okolicy krzyk blondyna, na co George zawrócił się, zamykając je z hukiem.
Punz odjechał z pod posesji, a George ruszył w stronę swojego domu.
Brunet jak najciszej odkluczył drzwi, cisza i mrok w domu zdawały się być jedyną rzeczą, którą dało się tu dostrzec. Zdjął buty, lekko odkładając je na mroźne kafle, by nie wydały hałasu. Włączył latarkę w telefonie, płynnym krokiem ruszając w stronę swojego pokoju. W drodze na schodach ledwo nie spadł, jego nogi plątały się, a zawroty głowy dryfowały po jego głowie.
Po dość skomplikowanej drodze na piętro, dosłownie na palcach przeszedł do swojego pokoju. Podłoga zwyczajnie paliła, każdy krok wydawał skrzypnięcie powierzchni pod nim, co wywoływało lekkie skrzywienia na jego twarzy. Gdy zamknął za sobą drzwi, finalnie odetchnął opierając się o nie i obserwując uważnie pomieszczenie do okoła niego. Po chwili próby uspokojenia tętna, opadł na swoje łóżko, wpatrując się w tutejszy mrok.
Brak wszelkich dźwięków drażnił się z jego myślami i koncentracją, jego oddech odbijał się o ściany płuc, wywołując echo w głowie bruneta. Przez otwarte okno wlatywało tu zimne powietrze, znacznie zmniejszając temperaturę obecną w pomieszczeniu. Lekkie ciarki okryły jego ciało, lecz nie miał siły, by je zamknąć.
Po chwili stało się coś, czego się na ten moment spodziewał.
I to nie tak, że jakkolwiek się tego spodziewał. On się tego nie spodziewał.
Clay w swojej własnej osobie siedzący na jego parapecie. Jego włosy schludnie opadały na szmaragdowe oczy, a wysoka i szczupła sylwetka wybijała się przy świetle lamp i księżyca.
"Jesteś popierdolony do reszty." złapał się za serce, próbując uspokoić swój przyśpieszony oddech.
"A no widzisz." prychnął, bawiąc się płatkiem rośliny położonej koło niego.
"Weź, powiedz, że to sen." niedowierzając mruknął pod nosem, chowając twarz w dłonie.
"Bardzo mi miło, jeśli o mnie śnisz. Ale to nie mój problem, ani interes."
"Czego chcesz?" powiedział cicho, a jego głos był mroźny. Tak mroźny, że wysuszył by każdą duszę. Nie było w nim uczuć, jedynie jego aura ukazywała złość, namacalną wściekłość.
"Zagrać na twojej psychice."
"Łatwo się wygadałeś." przewrócił swoimi ciemnymi, brązowymi oczami na jego słowa. "Chodzisz po randomowych osobach i je ranisz, po czym zostawiasz zgubionych. Wypierdalaj z mojego pokoju." powiedział bez większego zastanowienia.
"Dobrze to ująłeś, podoba mi się twój styl mówienia." powiedział cichym głosem, który zdawał się nawet móc zbudzić demona.
"No twój jest taki szpetny. Z resztą, możesz już iść? Chcę iść spać."
"Nawet w piżamę się nie przebierzesz albo coś?" obserwował kładącego się już do spania bruneta.
"Nie mam pieprzonej siły, więc proszę cię idź i mnie więcej nie nawiedzaj."
"Czy uważasz mnie za zjawę?" spytał, biorąc sytuację na idealny moment do śmiechu.
George'a klatka piersiowa wciąż niespokojnie się unosiła. Oddechy wywoływały koszmarny ból, miał ochotę skrzywić się z tego odczucia w pół. Każdy oddech był warty skurczu towarzyszącego mu w klatce, tak jakby za każdy musiał płacić bolesną cenę.
"Tak na prawdę, to może i tak. Chociaż bardziej pasowałaby tu nazwa demon." odparł, a brązowe oczy wędrowały po twarzy jego towarzysza.
"Każdy ma swoje cele." powiedział pustym głosem, bez uczuć otwierając okno.
"Zatem czemu twoimi celami są ludzie?" powiedział George, a po tych słowach blondyn wyszedł, lecz brunet miał pewność, że on słyszał te słowa. Jego ostatnie spojrzenie szmaragdowych, neonowych tęczówek utkwiło w jego głowie, zostawiając po sobie parzący ślad. Ten wzrok zostawiał blizny, rany. Nie zależnie, gdzie był kierowany, on zwyczajnie palił. Spalał wszystko, niszczył i przemieniał w proch.
Powieki bruneta same się zapadały, nie miał siły ich podnieść.
I w tedy ponownie nastał mrok.
an: no coz, akcja
CZYTASZ
High enough • Dreamnotfound
PoetrySam nie wiedziałem dokąd tak na prawdę to zmierza. Zwyczajnie podążałem z prądem, popadając w to coraz głębiej. Problematyka tkwiła w tym, że to on jest tym prądem. On skręca, on prowadzi. Jestem jak laleczka, która zawisła na cienkich, plecionych w...