Moja cięższa niż zazwyczaj głowa zdawała obijać się o cząsteczki tlenu. Czułem się już na prawdę źle, a moja kontrola nad ciałem zanikła. Nie chciałem nawet wiedzieć jak dużo pieniędzy przewaliłem na te alkohole, które w większości składały się jedynie z barwnych soków. Tańcząc bez świadomości do nie znanej mi piosenki nawet nie skupiałem się na moim towarzystwie. Po chwili poczułem składany na moim nadgarstku uścisk. Zastopowałem, czując znaną mi, zatłumioną wodę kolońską.
"Musimy iść, jest dwudziesta trzecia." usłyszałem, na co jedynie machnąłem dłonią. Kiwającym się krokiem ruszyłem w stronę baru. "George cholera stop, idziemy." blondyn złapał mnie za ramiona, zaciskając na nich swoje ręce. Odwróciłem się w jego stronę wzdychając.
"Spierdalaj mamo." przewróciłem oczami, na co upewniając się, że ma mój jak i swój telefon w kieszeni opuściliśmy budynek. Robił to z nieznaną mi wcześniej siłą, chociaż tą upartość znałem już o wiele wcześniej. Aura złości tliła się w jego tęczówkach, ale bardzo dobrze ją ukrywał.
Nawet nie umiałem opisać tego, jak koszmarnie się czułem. Wiedziałem, że było to nieodpowiedzialne, ale nie miałem siły nad tym rozmyślać.
"Wypiłeś około sześć drinków, do cholery co z tobą." mruknął podczas opuszczania tego budynku, gdy zimno okryło mój kark. "Jezu mieliśmy uważać, miałeś być na czas." przeczesał swoje gęste włosy, wplątując w ich końcówki swoje opuszki palców.
"Chciałeś się najebać." wruszyłem ramionami, czując jak bardzo porządne jest w tym momencie moje odklejenie od rzeczywistości. Jego dłoń zacisnęła z delikatnością moją, tak jakby upewniał się, że nadal tu jestem.
"Trochę George, trochę."
Milczeliśmy, moje nogi drętwiały, a ból się na nich zaciskał. Nie umiałem nimi neutralnie chodzić, starałem się nadrabiać tępo, ale mój mózg nie umiał zadbać o równowagę. Wiedziałem, że zawiniłem, nie chciałem widzieć załamania mojej mamy.
Tego wieczoru chciałem przedstawić mu jedno z lepszych miejsc w tym mieście, jeden z dachów na którym widziałeś każdy drobny punkcik panoramy krajobrazu tego terenu. Żałowałem, a poczucie winy mnie zżerało.
Napawiam go stresu i zepsułem ten wieczór. Wypaliłem dwanaście papierosów i jednego joint'a. Spóźniłem się do domu i złamałem kolejne obietnice. Łamałem je jak samego siebie, nie umiałem być prawdziwy, czułem przepaść między pojęciem 'prawda', a moją osobowością. - Poczucie winy wypominało mi wszystko w kółko po kolei.
"Nie wracajmy." wydukałem, a blondyn zatrzymał się, spoglądając w moją stronę.
"George." zaczął ostrożnie, a ja nie do końca umiałem skupić się przy jego zielonych tęczówkach skanujących moje oczy w ten wybitny sposób. "Twoja mama pewnie popada w sza-"
"Zadzwoń do niej." wruszyłem ramionami na nowo, czując jak moje nogi z bólu mają ochotę zgiąć się w pół. Przemieniały się w watę cukrową na powierzchni każdego centymetra. Moje kości miękły, krusząc się.
"Przestań, po prostu idziemy." irytacja syciła się w tonie blondyna.
"Nie idę."
"George." powtórzył, rozglądając się po okolicy, gdy ponownie zwrócił się w moim kierunku. "Przestań być uparty." przez to, że wciąż stałem w miejscu jego nerwy powoli wysuwały mu się z wodzy. "Co mam zrobić żebyś poszedł?" mruknął zrezygnowany.
"Zostać." wydukałem, wkuwając swój wzrok w beton pod nami. Pragnąłem przypływu mojej świadomości na nowo, chciałem uwolnić się z tego zamglenia.
CZYTASZ
High enough • Dreamnotfound
PoetrySam nie wiedziałem dokąd tak na prawdę to zmierza. Zwyczajnie podążałem z prądem, popadając w to coraz głębiej. Problematyka tkwiła w tym, że to on jest tym prądem. On skręca, on prowadzi. Jestem jak laleczka, która zawisła na cienkich, plecionych w...