brutal cigarettes

416 45 68
                                    

Szliśmy wzdłuż betonowej powierzchni, będąc co raz bliżej centralnej części Las Vegas. Droga trwała przeważnie dwadzieścia minut, więc nie był to jakiś odrzucający wynik czasu. Po drodze wraz z Clay'em napawialiśmy się aromatem niszczącej nikotyny. Po dwóch sztukach zwolniłem z ich wypalaniem, gdyż nie przepadałem za wyniszczającym mnie nocnym poczuciem winy; mimo to wciąż się do niego uciekałem.

Milczeliśmy, może i nie było to rezonujące z moim komfortem, lecz wciąż tliła się we mnie masakryczna chęć stawienia się tej ciszy. To tak jakbym chciał go usłyszeć, a wszystko związane z tą chęcią zdawało mi się obce i oddalone.

"Clay?" zacząłem pytająco, analizując kolejne słowa swojej wypowiedzi. Wydał delikatny pomruk z siebie, upewniając mnie w tym, że słucha. "Czemu tak dokładnie masz dzisiaj ochotę na alkohol?" uniosłem brew. Zdawało mi się to nie codzienne, rzadko sięgał po użwki. Spojrzałem na już prawie wykończony papieros w jego ręce, co wywołało u mnie jeszcze więcej pytań.

Zastanawiał się, myślał nad odpowiedzią. Zdawało się, że nie wiedział, albo próbował się dowiedzieć.

"Mam wrażenie, że chce po prostu zrobić coś niezgodnego. Coś niepoprawnego. Wywołać u siebie to brutalne poczucie winy." zakończył. Rozumiałem to, byłem w stanie zrozumieć jego słowa i potrzeby. Momentami sam odbierałem sobie ten komfort, zatapiając się w winności. To było jak rodzaj mentalnego okaleczania się.

Zwinnie obracałem w swojej dłoni zapalniczkę, za pomocą wyćwiczonych ruchów. Płynnie obracałem ją pomiędzy palcami, nie dopuszczając do jej upadku.

Za nim się obejrzeliśmy wchodziliśmy w strefę rażących świateł ulicznych, jak i otaczających palem, wierzowców i drapaczy chmur. Ulice były ruchliwe, a pieszych nie dałoby się policzyć. To miasto zdecydowanie przybierało postać jednej z dusz nocnych.

"To jaki bar wybieramy?" zapytałem, napotykając jego szmaragdowe oczy, które zdawały się być ciepłe, jak i na nowo pewne siebie.

"Charlottetown?" zaproponował, wskazując na jeden z budynków, który zdobiony był tęczowymi światłami. Jego barwy atakowane były przez bardziej wybielone i mroczne odcienie. Kiwnąłem głową na zgodę, stopując krok przed pasami podkreślonymi wyraźnie na asfalcie. Czekając przez kolejne dwie minuty na możliwość przejścia, dziękując siłom wyższym finalnie błysk świateł nabrał zieloną barwę. Piesi ruszyli, przepychając się między sobą.

Z każdym krokiem byliśmy coraz bliżej, a ja zastanawiałem się pod jakim względem zechcą nam tam sprzedać alkohol. Jest to coś praktycznie mało logiczne, gdyż brakuje mi pięć lat do brutalnej pełnoletności, może i w jego wypadku było to o rok mniej, lecz wciąż nie zmieniało to aktu jego dziecinności i ograniczeń.

Finalnie doszliśmy na miejsce, spodziewałem się atakującego moje nozdrza zapachu alkoholu, lecz tego nie doczekałem. W barze unosił się aromat owoców i sączących się soków, które nalewane były właśnie do szklanych kieliszków. Czułem również dodatek wina oraz delikatnej nikotyny. Duszność zalała temperaturę mojego ciała, ale pominąłem mentalnie ten fakt.

Nie było tu wielkiego tłoku, gdy przechodziliśmy przez parkiet, który oblewany był przez promienie aluminiowej kuli, dłoń Clay'a wsunęła swoje palce między moje, by nie stracić mnie w śród nadmiaru ludzi. Wyszliśmy tuż przed ladą, obstawioną taboretami. Uwalniając moją dłoń z uścisku, usiadł na jednym z wolnych siedzeń. Zasiadłem tuż koło niego, opierając swój podbródek na ręce.

W szybkim tempie podszedł do nas czarnowłosy barman, posyłając nam uśmiech. "Ile lat?" zapytał, spoglądając w moją stronę, a w dłoni trzymał szklankę. Jego błękitne oczy raziły ciepłem i pewnością siebie. Posiadał oliwkową karnację, którą zdobiły piegi. Na jego ramieniu zwisała materiałowa ścierka, co wydawało się być charakterystyczne u barmanów. Jego ciało okrywała czarna koszula, co idealnie mu pasowało.

High enough • DreamnotfoundOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz