Rozdział czternasty

4.8K 440 37
                                    


Carter

O świcie byłem już w domu. Złapałem najbliższy lot, by nie musieć oglądać twarzy Katherine przez kolejne godziny. Gdy tylko mnie unikała, mogłem to znieść. Ostatnie wydarzenia sprawiły jednak, że patrzyłem na wszystko zupełnie inaczej. Wiele się zmieniło i z trudem musiałem przyznać, że przestałem sobie z tym radzić. Chociaż nie spałem wiele godzin, sen był ostatnim, o czym myślałem. Usiadłem w salonie, napełniłem szklankę whisky i patrzyłem tępo przed siebie. Mój umysł był osłabiony przez odtwarzanie sobie w głowie tego jednego momentu, w którym czułem, że Katherine jest moja. To była sekunda, może dwie, ale wystarczyło, bym nie mógł o tym zapomnieć. Wiedziałem, że niedługo znów ją zobaczę, a to nie poprawiało mojego parszywego nastroju.

Usłyszałem dźwięk otwierających się drzwi. Spojrzałem w stronę sypialni Jacoba, pewien, że to właśnie on z niej wychodzi, ale była to zaspana Avery. Spojrzała na mnie zaskoczona.

– Carter? Co ty to robisz?

– Mieszkam – odburknąłem.

– Co tu robisz o piątej nad ranem?

– Nic. Po prostu jestem.

Mogłem się spodziewać, że tylko wzmogę jej ciekawość. Usiadła naprzeciwko mnie, a na jej twarzy malowała się troska i zwątpienie.

– Co się wydarzyło?

– Nie chcę o tym rozmawiać, Avery.

– Wiesz dobrze, że nie odpuszczę. Masz minę jak zbity pies.

Nie widziałem się w lustrze i po jej słowach wiedziałem, że prędko tego nie zrobię.

– Poddałem się. Myślałem, że te fikcyjne zaręczyny były dla mnie darem z nieba. Ale one są jedynie karą za wszystkie moje grzechy. Już wiem, że Katherine nigdy nie spojrzy na mnie tak, jak patrzę na nią ja. Gdybym jej nie kochał, już teraz skończyłbym ten cyrk.

– Och – jęknęła zmieszana. – Cóż... do przewidzenia było, że wasz wspólny wyjazd może nie pójść dobrze, ale to nie powód, żeby od razu się poddać.

– Nic nie rozumiesz – zaśmiałem się gorzko. – Nie przebiję się przez jej skorupę. Nikt tego nie zrobi.

– Myślę, że Kat boi się zaufać. Nie wiń jej za to, kim się stała. Sam wiesz najlepiej, jak wygląda sytuacja w jej rodzinie.

Westchnąłem i opuściłem głowę. Wiedziałem, co Avery miała na myśli, ale to wciąż niczego nie zmieniało.

– Nie wygram z tym. Może gdyby mnie nie nienawidziła, byłoby lepiej. Powinna wciągnąć w to Victora, z nich przynajmniej potrafi rozmawiać.

Miałem ochotę zabić się za te słowa. Właśnie wtedy dotarło do mnie, że naprawdę się poddałem.

– Victora? – zaśmiała się Avery. – To, że wykorzystała go przeciwko tobie nie oznacza, że byłaby w stanie z nim wytrzymać. A on z nią. Oni do siebie nie pasują.

– A ja do niej pasuję? – zadrwiłem.

– To zaskakujące nawet dla mnie, ale myślę, że tak. Prędzej czy później Katherine zrozumie, że nie może zamykać się na ludzi tak bardzo.

– Obawiam się, że to nastąpi później, tak za około pięćdziesiąt lat.

Kobieta wstała i podeszła do mnie. Położyła dłoń na moim ramieniu, po czym posłała mi wymowne spojrzenie.

– Połóż się spać, a kiedy się obudzisz, przemyśl, czy na pewno chcesz kończyć wszystko, o co tak długo walczyłeś. Od dawna wiesz, jaka jest Katherine i do tej pory ci to nie przeszkadzało.

Nie odpowiedziałem jej. Kiedy wyszła, zacząłem myśleć o jej słowach. Oczywiście, miała racje, ale to i tak mi nie wystarczyło. Ta walka stawała się coraz cięższa.

Przespałem się kilka godzin, a kiedy wyszedłem z sypialni, usłyszałem ożywioną rozmowę w salonie. Od razu doszedł do mnie dźwięk głosu Kat. Zawahałem się nad zejściem na dół, ale przecież nie mogłem chować się jak tchórz. Kiedy tylko dołączyłem do nich, wszyscy spojrzeli na mnie z zainteresowaniem.

– Co jest? – zapytałem, siadając na kanapie.

Katherine siedziała po drugiej stronie salonu. Czułem, że na mnie patrzy, ale robiłem wszystko, co mogłem, by nie spojrzeć w jej kierunku.

– Richie opowiedział nam o nieudanej misji – wyjaśnił Jacob.

– A, tak – rzuciłem beznamiętnie.

– Jest jeszcze coś... – Jacob poczekał, aż na niego spojrzę. – Jesteśmy zaproszeni na obiad do naszego ojca. Ja z Avery, a ty z Katherine.

Jakby mogło być inaczej. Przecież nie mogłem liczyć na to, że zapanuje spokój. Na samą myśl o pieprzonym obiadku u starego Blakemore'a robiło mi się, kurwa, niedobrze.

– Kiedy?

– Jutro.

– Jeśli to wszystko, pójdę już.

Wstałem i ruszyłem prosto do kuchni. Musiałem coś zjeść i wyjść z tego domu. Plan miałem prosty. Wsiąść na motor i spędzić na nim cały dzień, a później udawać, że wszystko jest w porządku. Gdybym tylko wiedział, jak to wszystko się skończy, odmówiłbym Katherine pomocy. Ona dalej by mnie nienawidziła, a ja mógłbym żyć tak, jak żyłem wcześniej. Udając, że wszystko jest w porządku. Wierząc w to...

– Ktoś niedawno udzielił mi wykładu na temat miłości.

Odwróciłem się w stronę wejścia do kuchni. W progu stał Richie, uśmiechając się pod nosem.

– Tak? To pewnie jakiś idiota.

– W to nie wątpię – zaśmiał się. – Nie wiem, co się wydarzyło, ale Katherine także dziwnie się zachowuje.

– A co mogło się wydarzyć? Nic. Jak zawsze... Nic.

– Albo walczysz, ale się poddaj. Nie ciąg czegoś, czego nie jesteś pewien. Takie zabawy zawsze źle się kończą, chyba wiesz coś o tym.

– To nie takie proste.

– To jest proste, bracie. Mówisz, że żadnego ślubu nie będzie, albo ciągniesz to kłamstwo i walczysz. Co w tym trudnego? Jeśli naprawdę ci na niej zależy, wiesz, co powinieneś zrobić.

Otóż nie, nie wiedziałem.

– Tak, wiem – odparłem, by jak najszybciej skończyć ten temat.

Richie wyszedł, zabierając ze sobą cały mój apetyt. Miałem ochotę sięgnąć po alkohol, ale zrezygnowałem z tego. Nigdy nie stroniłem od procentów, ale miałem wrażenie, że od kilku dni nie robię niczego innego. Piłem, bo wtedy było łatwiej to przetrwać. Przyszła pora, by przejść wszystko na trzeźwo.

Blakemore Family. Tom 3. Katherine - ZAKOŃCZONAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz