Katherine
– Jacob dzwonił, wracają do domu – poinformowała mnie Avery.
Siedziałam w salonie, wpatrując się w ciemne niebo za szybą. Chciałam się napić, ale coś mi na to nie pozwalało. To głupie, przecież zamierzałam usunąć ciążę.
– To dobrze. Wiesz coś? – zapytałam beznamiętnie.
– Nie. Mają opowiedzieć nam o wszystkim po powrocie. – Usiadła obok mnie i posłała mi spojrzenie pełne troski i niepokoju. – Jak się czujesz?
– Normalnie. – Wzruszyłam ramionami.
– Wiem, że to co zrobił Killian było...
– Nie mamy o czym mówić, Avery. To, co zrobił, nie ma żadnego znaczenia. Nie stało się nic, czego nie mogłabym naprawić.
– Nie mów tak nawet.
– Jak? Usunę tę ciążę. Zrobię to jutro i nic, ani nikt mnie sprawi, że zmienię zdanie.
Miałam nadzieję, że odpuści. Lubiłam ją, ale w tamtym momencie zbyt mocno działała na moje nerwy. Czułam, że jeszcze chwila, a zrobię coś naprawdę głupiego.
– Pomyślałaś, że możesz później tego żałować?
– Wolności?
– Wiesz, o czym mówię.
– Avery, posłuchaj mnie, bo mówię to ostatni raz. Nie nadaję się na matkę. Nie potrafię zająć się sobą, a co dopiero dzieckiem. Mam urodzić? Jeszcze nie tak dawno temu nienawidziłam Cartera, a ty chcesz, żeby połączyło nas dziecko, którego oboje nie chcemy?
– Pytałaś Cartera, czy go chce? – zapytała cicho. – Zrobi to, co powiesz, ale nie interesuje cię nawet, czy popiera twoje zdanie.
– To nie ma znaczenia.
– Nie musisz od razu zabijać niewinnego dziecka, Kat.
– Kurwa. – Zasłoniłam twarz dłońmi i za wszelką cenę próbowałam się uspokoić. – Nie ma żadnego dziecka.
Avery wstała. Przez jedną krótką sekundę miałam nadzieję, że odpuściła i da mi spokój. Jednak gdy tylko zobaczyłam jej spojrzenie, wiedziałam, że to wcale nie koniec tej popieprzonej rozmowy.
– Moi rodzice mnie nie chcieli, ale przynajmniej pozwolili mi żyć. Nie chcesz tego dziecka? Dobrze. Ale nie odbieraj mu życia. Może masz rację, może nie nadajesz się na matkę, choć nie możesz tego wiedzieć, dopóki nią nie zostaniesz. I tak, wiem, że podchodzę do tego zbyt osobiście, jednak na samą myśl o tym, że chcesz zrobić coś takiego, krwawi mi serce. To dziecko nic ci nie zrobiło.
Poczułam łzy pod powiekami, zacisnęłam zęby i czekałam, aż Avery zostawi mnie samą. Zrobiła to, gdy zrozumiała, że nie usłyszy ode mnie ani słowa więcej. Nie miałam zamiaru tłumaczyć się nikomu z moich decyzji.
Siedziałam sama, wciąż wpatrując się w okno. W pewnym momencie zauważyłam Hudsona, przechodzącego przez plac. Mimowolnie uśmiechnęłam się na jego widok, a chwilę później byłam już na dworze. Mężczyzna zauważył mnie i podszedł bliżej.
– Wiesz, co się stało – powiedziałam cicho.
– Coś słyszałem, ale nie wiedziałem, czy to prawda. Teraz mam pewność.
– Nie mogę przebywać w jednym domu z Avery. Próbuje zmusić mnie do zmiany decyzji.
Usiadłam na schodach. Hudson dołączył do mnie, położył dłoń na moich plecach i posłał mi spojrzenie pełne zrozumienia. Spojrzenie, którego nie widziałam u nikogo innego.
– Avery przeżywa to nie bez powodu. Jednak decyzja należy tylko do ciebie.
– Właśnie to chciałam usłyszeć. – Uśmiechnęłam się smutno.
– Stoisz teraz przed być może najważniejszym wyborem w życiu. Musisz przemyśleć, co jest dla ciebie najlepsze.
– Nie muszę. Wiem to, od początku wiedziałam.
– Czyżby? Wyobraziłaś sobie choć przez jedną sekundę dziewczynkę biegającą po tym trawniku? Może miałaby twoje oczy i uśmiech? Może byłaby twoim małym klonem? Albo chłopca, którego Carter uczy gry w piłkę, a ty przyglądasz się temu z oddali?
– Dlaczego to mówisz? – zapytałam przez łzy.
– Bo wiem, że wcale nie podjęłaś decyzji po przemyśleniu wszystkiego. Wybrałaś jednie łatwiejszą opcję. Nie ma dziecka, nie ma zmian w życiu, wszystko jest takie, jakie było.
– Wyobrażasz mnie sobie w roli matki?
– Oczywiście. Jesteś twarda, ale masz dobre serce. Nie mogłaś liczyć na miłość, gdy byłaś dzieckiem, więc przelejesz ją na własne. To nic złego, Katherine. Boisz się tej myśli.
Dwie łzy spłynęły po moich policzkach.
– Boję się. Boję się wszystkiego, co ma związek z tą ciążą. Nie planowałam tego, nie chciałam. Gdyby nie pieprzony Killian, bawiący się w boga, pewnie nigdy nie doszłoby do tego.
– Może wyświadczył ci przysługę? Dusisz się w tym świecie i masz szansę na spokój.
– Nazywam się Blakemore. Z tym nazwiskiem spokój nie idzie w parze.
– Spokój nie zależy od nazwiska, tylko od ciebie. To ty układasz swoje życie.
– Mam jeden wielki mętlik w głowie.
– A więc wracaj do domu, połóż się i odpocznij. Nie rób niczego, czego nie jesteś pewna. Wyrzuty sumienia są potworne. Wierz mi.
– O czym mówisz?
Spiął się.
– Kiedyś też byłem młody, Katherine. Popełniałem wiele błędów i robiłem rzeczy, o których nie chcę nawet mówić. Teraz ich żałuję, ale to nie przegoni demonów przeszłości. Zastanów się, kim chcesz być za dziesięć lat.
Po tych słowach wstał i odszedł, zostawiając mnie z wieloma pytaniami, na które musiałam odpowiedzieć sama sobie. Niechętnie wróciłam do domu, kierując się prosto na górę, do sypialni Cartera. Na szczęście nie widziałam Avery i to naprawdę mnie cieszyło. Jakaś część mnie ją rozumiała, ale w pewnych kwestiach bardzo się różniłyśmy i właśnie dlatego były tematy, na które nie powinnyśmy rozmawiać.
Wzięłam szybki prysznic, położyłam się do łóżka, a gdy tylko zamknęłam oczy, zobaczyłam siebie w dzieciństwie. Byłam mała, miałam może cztery, może pięć lat i biegałam w ogół domu, szukając braci, którzy nie chcieli się ze mną bawić. Usiadłam na jednym z kamieni i płakałam, próbując w ten sposób zwrócić na siebie uwagę. Ale nikogo to nie obchodziło. Wróciłam do domu, siedziałam zamknięta w swoim pokoju, zastanawiając się, czy ktoś mnie kocha. Hudson miał rację, nie zaznałam zbyt wiele miłości. Moja matka próbowała, ale nie była w stanie mi jej dać. A jeśli byłam taka sama jak ona? Jeśli moje próby miały skończyć się cierpieniem dziecka, które pragnęłoby jedynie miłości? Skąd miałam wiedzieć, kim będę?
CZYTASZ
Blakemore Family. Tom 3. Katherine - ZAKOŃCZONA
RomanceKatherine Blakemore była kobietą twardo stąpającą po ziemi. Wychowana w rodzinie mafijnej nie bała się użyć broni, rzadko kiedy czuła jakikolwiek lęk. Jednak jej ojciec sprawił, że życie kobiety stało się coraz trudniejsze, a jej decyzje nie zawsze...