Rozdział dwudziesty czwarty

4.9K 419 17
                                    


Carter

Następny dzień zaczął się zaskakująco spokojnie. Być może wszystko przez to, że Katherine nie pojawiła się rano w kuchni. Śniadanie zjedliśmy w ciszy, a do południa nie wydarzyło się zupełnie nic. Wiedziałem jednak, że ten stan nie potrwa zbyt długo.

– Wczoraj była nieźle wstawiona – skomentowała Maddy, po czym spojrzała na mnie. – Wydarzyło się coś, co mogłoby ją doprowadzić do takiego stanu? – zapytała pełna podejrzeń.

Patrzyłem w telewizor, ale myślami byłem gdzieś daleko. Na pytanie Mad niemal się zaśmiałem.

– Nawet jeśli, nie ja byłem tego przyczyną. Zaczynam myśleć, że Kat ma serce z lodu – odparłem posępnie.

– Jest rozkapryszoną egoistką, ale ma uczucia. Po prostu ich nie pokazuje. Jak większość z nas – odezwał się poważnie Vincent. – Znasz naszą rodzinę. Katherine nie jest taka bez powodu. Sam pomyśl, przez co musiała przejść.

Oczywiście zdawałem sobie z tego sprawę. Właśnie dlatego nie poddawałem się od lat. To prawda, Kat była taka, bo los nie miał dla niej łaski. Mimo wszystko liczyłem, że jej skorupa w końcu pęknie. W tamtym jednak czasie coraz bardziej w to wątpiłem.

– Wiesz coś na temat ojca? – zmieniłem temat, by choć na chwilę nie myśleć o kobiecie.

– Niewiele. Dochodzimy do wniosku, że niczego się nie dowiemy, dopóki ojciec nie dopnie swego.

– Ślub?

– Dokładnie.

– Katherine zniknęła. Komu tym razem postanowi zniszczyć życie?

– Obawiamy się, że Davina zostanie zmuszona do ślubu z Killianem. Jest jeszcze zbyt młoda, więc gdyby tak się stało, otrzymamy czas, w którym będziemy mogli temu zapobiec.

– Śpieszy mu się. Wątpię, by czekał na Davinę.

– A więc Seth. Może też znaleźć inne wyjście. Nie mam pojęcia, Carter. W Nowym Jorku panuje teraz zupełna cisza.

– Cisza przed burzą – rzuciłem pod nosem. – To nie wróży niczego dobrego.

– Musimy czekać i mieć nadzieję, że uda nam się wygrać z szaleństwem własnego ojca.

– Zastanawia mnie, co ukrywa. Dlaczego tak bardzo chce połączyć was z Danielsami.

– Chyba wiem, jak to w końcu odkryć.

Na dźwięk głosu Katherine odwróciliśmy się w stronę schodów. Dołączyła do nas, usiadła na fotelu i spojrzała na Vincenta.

– Muszę wrócić do Nowego Jorku. I zanim zaczniecie protestować, posłuchajcie najpierw, co mam do powiedzenia.

– Już mi się to nie podoba, ale dobrze, mów.

– Jeśli zgodzę się na ślub z Killianem, dowiemy się wszystkiego. Przecież są rozwody, kiedy już będziemy mieć jasność co do intencji ojca, wszystko wróci do normy.

Nie mogłem tego słuchać. Już prawie krzyknąłem, że się nie zgadzam, ale w ostatniej chwili zacisnąłem zęby i po prostu wyszedłem. Zanim zamknąłem za sobą drzwi, usłyszałem, jak Vin nie zgadza się na ten pomysł. Znałem Kat wystarczająco długo, by wiedzieć, co się dzieje, kiedy ktoś jej odmawia. Nie chciałem na to patrzeć, słuchać tego, ani poznać więcej szczegółów jej pomysłu. Dotarło do mnie, że mimo tego, co wydarzyło się między nami, wciąż byłem dla niej nikim. Przez jedną krótką chwilę łudziłem się, że wszystko się zmieniło, ale prawda w brutalny sposób wyszła na jaw. Zacząłem tęsknić za czasami, w których kazała mi spierdalać, gdy tylko na nią spojrzałem. Nagle zrozumiałem, że tak było po prostu lepiej. Nie łudziłem się, że coś będzie między nami.

Położyłem się na jednym z hamaków wśród kilku wysokich palm. Zamknąłem oczy i rozważałem powrót do Nowego Jorku. Nie musiałem być na wyspie. Zostałem, z nadzieją, że Katherine zrozumie, że oddycham dla niej. To jednak nie miało sensu. Być może po powrocie poznałbym na własnej skórze gniew Jordana Blakemore'a, ale żaden ból nie mógł równać się z tym, który odczuwałem w środku. Byłem gotów na śmierć, jaka mogła przynieść mi ukojnie.

Usłyszałem, że nie jestem sam. Otworzyłem oczy i spojrzałem na lewo. Zaskoczył mnie widok Katherine, układającej się na hamaku obok. Popatrzyła na mnie przez ułamek sekundy, po czym spojrzała w niebo.

– Nie chodzi o mnie, Carter. Chcę, żeby to się już skończyło. Ojciec niszczy życie nam wszystkim. Sam dobrze wiesz, że nie przestanie tego robić, dopóki nie dopnie swego.

To, że w ogóle się do mnie odezwała, było już zaskakujące. Bez pretensji, krzyku... Jej głos był spokojny, kojący. Trzy razy zastanowiłem się nad odpowiedzią, zanim otworzyłem usta.

– Problem w tym, że chcesz teraz zrobić z siebie przynętę. To nie jest dobry pomysł, Kat. Jest jednym z najgłupszych, jakie słyszałem, a przyjaźnię się z Jacobem.

– Nie rozumiesz mnie.

– Nie. Tak samo, jak ty nie rozumiesz mnie.

– Carter, nie chcę tu być. Nie chcę się ukrywać.

– Daj nam chociaż kilka dni. Zawsze możemy wmówić sobie, że jesteśmy na wakacjach, a w domu czeka na nas spokój.

– Jeśli potrafisz wmówić sobie takie rzeczy, nie możesz być człowiekiem.

Zaśmiałem się cicho.

– Siła afirmacji. Zobacz, latami wmawiałem sobie, że w końcu będziesz moja.

Od razu ugryzłem się w język. Spiąłem się, czekając na atak ze strony Katherine, ale ku mojemu zaskoczeniu, ona się uśmiechnęła.

– Przez kilka dni mogę udawać. Ale nie ma mowy o latach.

– Co się stało?

– Co masz na myśli?

– Dokładnie pamiętam, jak rzuciłaś się na mnie z chęcią mordu w oczach. A teraz jesteś zaskakująco spokojna.

– Dostałam reprymendę od starszego brata – zaśmiała się. – Może Vincent ma wiele racji. Nauczyłam się żyć tak, by nikt nie mógł mnie zranić. Nie wierzę, że to mówię, ale Vin i ja jesteśmy do siebie podobni.

– Ty jesteś zdecydowanie ładniejsza.

Lubiłem jej śmiech. Rzadko mogłem go słuchać, więc za każdym razem delektowałem się tym dźwiękiem, jakbym więcej miał go już nie usłyszeć. Z tą kobietą było to niestety możliwe.

– Dowiem się w końcu, co to za wyspa?

– Jeśli dobrze zrozumiałem, należy do Alexa. Kupił ją jakiś czas temu na fałszywe nazwisko, by w razie czego zapaść się pod ziemię.

– I okazało się, że nie przydała się jemu, ale mi i Vincentowi – powiedziała pod nosem.

– Teraz musimy zrobić wszystko, żeby nikt więcej nie musiał się tu ukrywać.

– To brzmi jak coś niemożliwego.

– Twoi bracia stają na rękach, żeby to zmienić.

– Wiem o tym, ale znam mojego ojca. Jeśli postawi sobie jakiś cel, zdobędzie go.

– Tym razem mu się nie uda.

Naprawdę w to wierzyłem. Czułem, że spokój jest na wyciągnięcie ręki. Musieliśmy jedynie zrobić wszystko, by go dosięgnąć. Jordan Blakemore musiał zginąć. Jak najszybciej. Czekałem na ten dzień. Oczyma wyobraźni widziałem, jak kulka wystrzelona z mojego glocka przeszywa mu głowę.

– Muszę coś zjeść – odezwała się kobieta po chwili ciszy.

– Nie wiem czy słyszałaś, ale jestem znakomitym kucharzem.

– Wątpię, jednak zaryzykuję i przekonam się, czy mówisz prawdę.

Zeszliśmy z hamaków, kierując się prosto do domu. Katherine miała rację, kłamałem. Ja i gotowanie nie szło w parze.

Blakemore Family. Tom 3. Katherine - ZAKOŃCZONAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz