1. Daro

3K 148 88
                                    

Załączam głośniej piosenkę w tle, ziewam chamsko i obniżam szybę w aucie w nadziei, że uda mi się dojechać do domu, nie zasypiając. W myślach powtarzam sobie, że życie to wieczny balet. Nie, kurwa, jakieś Jezioro Łabędzie w rajtuzach, tylko muza, alko i chętna panienka do zaliczenia! Oprócz tego liczy się tylko ona – moja rodzina, o której z czasem wam opowiem.

Wciąż krążąca w moich żyłach adrenalina pozwala mi dojechać na Sądową. Jak to zwykle bywa o czwartej nad ranem, jedyne wolne miejsce na parkingu, to to dla inwalidów.

Jebać to, stawiam. Po akcji mam tak przeorany mózg, że mi się należy.

Wyskakuję z auta, jak zawsze oglądam się przez lewe ramię na ukochanego jeepa, by upewnić się, czy stoi prosto, i ruszam w kierunku klatki schodowej.

Drzwi, przedsionek, drzwi, osiem schodów, winda, trzecie piętro.

Ziewam!

Struzik, nie śpij, zostało dwadzieścia metrów!

Klucz w zamku przekręcam, pochrapując, zamykam mieszkanie z przymkniętymi oczami. Do sypialni idę na pamięć i przyłożywszy łeb do poduszki, w opakowaniu zasypiam.

Dosłownie pięć minut później jebane dryndanie niewyłączonej komórki wybudza mnie ze snu. W ostatnim momencie powstrzymuję się, by nie rozpierdolić telefonu o ścianę. Zerkam na wyświetlacz i stękam.

– Co tam? – mówię między ziewnięciami.

– Daruś – odzywa się tak słodko, że już wiem, że coś chce.

– Pomrucz tak trochę, a usnę – próbuję ją rozbawić. – Co jest?

– Pablo wyjechał.

Yhy, zapowiadałoby się ciekawie, gdybym to usłyszał od innej mężatki.

Dawaj Inka, co się stało? – ponaglam ją i zerkam na zegar w telefonie. Już siódma, czyli jednak złapałem trzy godziny snu.

– U Karoli w domu panuje grypa żołądkowa. – Ta jęczy nadal, wspominając o szwagierce.

– Inka... – wzdycham, podirytowany jej monologiem. – Do brzegu, do brzegu... Co chcesz?

– Zostaniesz z bliźniaczkami na godzinkę? – Brzmi, jakbym rozmawiał z dzieckiem, które boi się przyznać, że podpaliło chałupę.

– Tak! – wyrywa mi się, zanim pomyślę.

– Dziękuję! – piszczy, uradowana. – Muszę maluchy zawieźć na wizytę kontrolną, a Lenka ma delikatny stan podgorączkowy. – Zaczyna znowu monolog.

– Dwadzieścia minut w porywach do trzydziestu i jestem – odpowiadam krótko i się rozłączam.

Wujcio Darcio będzie niańką! Siupel! Ja jebię! Powinienem teraz albo iść na siłownię i wystukać nerwy z nocy, bo ta akcja była pojebana, albo zasłonić żaluzje w sypialni i zasnąć, ewentualnie, mając w pobliżu jedną z obecnych w moim życiu koleżanek, pójść się bzyknąć. To nie, dzieci pilnować będę, dzięki, sis.

Tylko że ja nigdy nie umiałem i nie nauczę się odmawiać żadnemu z nich, tak jak wiem, że oni nie odmówiliby mnie.

Pakuję się naprędce, biorę prysznic w przyspieszonym tempie, łapię z lodówki kawałek chabaniny i ruszam, wkurzony sam na siebie, że zajęło mi to aż tyle czasu. Ostatnie metry uliczki dojazdowej na Mistrzejowicach zaczynam przysypiać na nowo. Nie dziwota, skoro nie spałem dwadzieścia osiem godzin, nie licząc tych śmiesznych ostatnich trzech, które okazały się zbawienne.

Parkuję pod domem Łagrodzkich, wyłączam silnik. Pierwszy wybiega syn Inki i jak tylko udaje mi się wysadzić dupsko z auta, witam się z młodym tak, jak to mam w zwyczaju robić z jego ojcem.

1. REGUŁY I UKŁADYOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz