Trzy

1.4K 180 23
                                    


LUIZA 

Wciąż pamiętałam słowa Sebastiana Zielińskiego, który zbierał ostatnie rzeczy ze swojego biurka i zostawiał mi piętnaście różnych karteczek samoprzylepnych na ekranie laptopa – wszystkie rzeczy, których nie zdążył zrobić. Niezmiernie irytował mnie fakt, że ten koleś wszystko zapisywał na papierze. Chyba z miesiąc zajęło mi pozbycie się tych wszystkich papierowych stron i przeniesienie tego na urządzenia elektroniczne. Do czego on, do cholery, używał telefonu służbowego?

I nie zapomnij zadzwonić do pana Andersona – przypomniał, dzierżąc w dłoniach kartonowe pudło i z ogromnym uśmiechem na ustach wychodząc z biura. – Jest Niemcem, ale mówi po angielsku. Trzeba umówić z nim spotkanie. – Znów zatrzymał się na progu, jakby właśnie zapaliła się nad nim żarówka. – Ach, Luizo – odwrócił się po raz ostatni – mam dla ciebie złotą radę: nigdy nie pytaj Maksa, czy dobrze się czuje. Wszystko, tylko nie to pytanie.

Posłuchałam go. Nigdy nie zapytałam. Wtedy pomyślałam, że mój szef musi być naprawdę niezłym ziółkiem tak, jak sądziłam na początku. Od tego czasu minęło już pół roku. Sześć miesięcy mozolnej pracy, wypruwania sobie żył tylko po to, żeby zaimponować. Chyba się udało. 

Przez szklane drzwi nowoczesnego do granic możliwości biura obserwowałam, jak Maksymilian Lewicki wychodzi z windy w towarzystwie dwóch eleganckich biznesmenów. Patrzyłam na ich mowę ciała, na gesty, na nieco zbyt rozbiegany wzrok, i już wiedziałam, że prawdopodobnie nie przyszli tu jako partnerzy biznesowi – potrzebowali adwokata. Maks uśmiechał się do nich, potakiwał, tłumaczył coś bardzo rzeczowo, tak jak zwykle. Nieco chłodny, ale przystępny; profesjonalny do granic możliwości. Wyprostowany, ubrany w idealnie skrojony czarny garnitur i tak samo ciemną koszulę, eleganckie i wypolerowane buty, znów starannie ogolony na twarzy. Zawsze z rezerwą. Lekko tajemniczy. Taki, że znów zaczynałam mrużyć oczy, żeby dostrzec ten jeden grymas na jego twarzy… 

Jest. Gdy podnosił dłoń, by nacisnąć klamkę szklanych drzwi prowadzących do przedsionka, skrzywił się ledwie zauważalnie. Ale ja widziałam. Zawsze widziałam. Oglądałam jego twarz bardzo często, czasami nawet po godzinach, gdy musiałam dostarczyć dokumenty do jego domu albo podejść do biura by podpisać jakiś mniej lub bardziej ważny papier z nowym klientem. W zasadzie byłam na każde skinienie palca. 

To nie tak, że nie potrafiłam odmówić, czy też brakowało mi asertywności. Wręcz przeciwnie. Może i byłam przezroczysta, ale potrafiłam walczyć o swoje i używać słowa nie w odpowiednich momentach. Mój problem wyglądał odwrotnie. Codziennie gdy wracałam do mieszkania miałam nadzieję, że Maksymilian napisze, abym zjawiła się następnego dnia w biurze. Albo że w weekend mamy wyjazd służbowy. Czułam się wtedy taka… potrzebna. Lewicki szybko zdał sobie sprawę na co mnie stać – planowanie to moje drugie imię, tak samo jak obsługa komputera, a także gładka wymiana zdań z każdym człowiekiem, niezależnie od tego, czy wygląda jak największy bandyta na świecie, czy jak wilk rodem z Wall Street. Jeśli tylko chciałam, potrafiłam rozmawiać z każdym. Miło. Sympatycznie. To chyba zasługa mojej przezroczystości. 

Nie uważałam się za nieatrakcyjną. Po prostu… transparentną. Niewyróżniającą się.  W tłumie przemykałam tak, że nikt nie zwracał na mnie uwagi. Rozmawiając z kimkolwiek zawsze miałam pewność, że niedługo potem o mnie zapomną. Nawet teraz towarzysze Maksymiliana zdawali się mnie po prostu nie zauważać. 

Ale Maks zauważał mnie zawsze. W końcu niemal sprawowałam kontrolę nad jego życiem. 

– Przesuń spotkanie z dwunastej na czternastą albo inny dzień – polecił, kładąc na kontuarze teczkę z setką nowych papierów. – Będę zajęty przez najbliższą chwilę. – Dłonią wskazał dżentelmenów pod drzwiami jego gabinetu. 

Acheron (Synowie Chaosu #3) [+18]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz