Dziewięć

1.3K 155 26
                                    

MAKS

Wstawanie rano, które równa się zdobywaniu najwyższego szczytu Himalajów, jest naprawdę zjebane.  

Otworzyłem oczy i po prostu oddychałem głęboko, patrząc w sufit. Uspokoić mięśnie. Powoli. Krok po kroku. Tak jak zawsze. 

Odczekałemm w ten sposób jakieś dwadzieścia minut, oddychając miarowo, ignorując drętwienie w dłoniach, w stopach. Miałem ochotę przeklinać, ale moje gardło było zbyt suche, żeby cokolwiek mogło się z niego wydostać. Średnio pamiętałem poprzedni wieczór. Przed oczami miałem tylko szare blond włosy spięte w ciasny kok, delikatne ciało na skraju mojego łóżka. Luiza. Była tu. Przyniosła jakieś dokumenty. Miałem wrażenie, że wciąż czuję jej zapach. Lekko słodki, trochę mdły, ale przez to mało przytłaczający. Migdały, ledwie wyczuwalna woń hipoalergicznego środka do prania i może… jej własny zapach. Nigdy nie skupiałem się na tym, jak pachną kobiety bez perfum, bez tych wszystkich kosmetyków, upiększaczy, ulepszaczy. Pauli niezbyt podobało się to, że przeze mnie musiała zrezygnować ze swoich ulubionych kolorowych buteleczek za pięćset złotych. 

Ale czego ludzie nie zrobią dla własnej wygody?

Dokumenty

Trzeba wstać, podpisać, wrócić do żywych. 

Potarłem nagą klatkę piersiową, ostrożnie podniosłem się do pozycji siedzącej, a potem przesunąłem ciało na skraj łóżka, postawiłem stopy na podłodze. Zimna. Dobrze. Wyszedłem z sypialni, czując się trochę tak, jakbym na nowo odzyskiwał czucie w kończynach. Jedynie zerknąłem na drzwi łazienki – powinienem wskoczyć pod prysznic, umyć się, ogolić i w ogóle doprowadzić do porządku, ale wcale mi się nie chciało. Spodnie dresowe wisiały nisko na biodrach, nie założyłem koszulki. W mieszkaniu jak zwykle panowała temperatura dziewiętnastu stopni. 

Podszedłem do aneksu kuchennego – papiery z biura. Z westchnieniem rozejrzałem się wokoło… właściwie oprócz tych papierów, wszystko było na swoim miejscu. A raczej… nie było. Wolałem otaczać się względną pustką. Mniej mebli, mniej powierzchni do brudzenia, a potem sprzątania. Takie same zasady tyczą się garderoby. Naturalne i wysokiej jakości materiały, kilka identycznych koszulek, koszul, spodni, większość czarna, żeby nie było problemu z zestawianiem ich ze sobą. Żebym mógł po prostu to na siebie założyć i nie tracić czasu na zbędne czynności. 

Włączyłem wodę w zlewie, nachyliłem się i zacząłem pić prosto z kranu. Znów zimne. Świetnie. 

W tle rozległ się jakiś dźwięk. Gwałtownie się wyprostowałem i wyłączyłem kran. Szum wody był jedynym, co zakłócało ciszę w mieszkaniu… tak mi się przynajmniej wydawało. Rozejrzałem się wokoło – pusto. Cicho. Jak zawsze. Może teraz do problemów fizycznych doszły też psychiczne i będę słyszał dźwięki, które nie istnieją. 

Włączyłem kran ponownie, znów pochyliłem się i wziąłem łyk wody. 

I znów coś zaszeleściło. 

Zamknąłem kran, wyprostowałem się. Co jest grane?

Ciche westchnienie przerwało otaczającą mnie ciszę. I znów. I znów. Ledwie słyszalny szelest materiału otoczył mnie z każdej strony. Na moment się spiąłem na wyobrażenie, że zaraz na kanapie salonowej zobaczę osobę, której wcale nie chciałem widzieć. Paulę. Posapywania zdecydowanie należały do kobiety. Ale taki scenariusz wydawał się nieprawdopodobny – Paula nie chciała nocować w moim mieszkaniu, a poza tym nigdy nie zasnęłaby na kanapie, mając do dyspozycji ogromne łóżko i jedwabną pościel.

Podszedłem w stronę telewizora, okrążyłem sofę… na czarnym zamszowym materiale kłębił się popielaty koc w prążek. Ruszał się. Poprawka. Coś pod nim się ruszało. Ktoś. Boże, to dlatego miałem wrażenie, że wciąż czuję jej zapach. 

Acheron (Synowie Chaosu #3) [+18]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz