Cztery

1.4K 170 33
                                    

MAKS

– Co ty pierdolisz? – Gwałtownie złapałem za kołnierzyk swojej koszuli i pociągnąłem go we wszystkie strony, czując, że znów się duszę. 

– No. Tak wyszło. – Burza wzruszył ramionami. 

Kręciłem głową, bo po raz pierwszy od dawna perspektywa jakiejś sprawy napawała mnie obawą. 

Tak naprawdę praca była moją odskocznią. Owszem, bycie prawą ręką diabła miało swoje minusy – na przykład obrzydzenie, gdy patrzyłem w oczy jakiemuś gwałcicielowi albo podobnemu bandycie. Zawód na twarzach przyjaciół, gdy dowiadywali się, że znów biorę sprawę, nad którą oni pracowali w policji już dłuższy czas. Poczucie winy mnie nie dotyczyło, wyzbyłem się go już dawno i chyba nie potrafiłem go już odkopać.

Najpierw myślałem, że po prostu fajnie będzie zostać prawnikiem. Z moją siłą woli i przebicia, z charyzmą, z umiejętnością szybkiego przyswajania wiedzy i smykałką do biznesu – kancelaria prawnicza wydawała się idealną opcją. Dążyłem do tego niemal jak do spełnienia marzeń. I udało się. Za pieniądze w spadku po rodzicach wraz z dwoma partnerami otworzyłem kancelarię i szybko udało nam się powiększyć biznes o inne miasta – nawet Berlin, czyli banknotami płynące Niemcy. 

Na studiach sprawy trochę się skomplikowały. Dowiedziałem się bowiem, że życie jednak nie jest tak idealne, jak mogłoby się wydawać. Wtedy zdecydowałem też, że pójdę w kierunku prawa karnego. Ludziom wydawało się, że nie mam serca i obojętne mi, kogo bronię, ale nie do końca tak było. Chyba nawet odwrotnie. Spoglądanie w oczy ludziom bez wartości moralnych wypełniało mnie psychicznym bólem od stóp do głów, a ja korzystałem z tego bez limitów. Chciałem, żeby ten psychiczny ból mnie wypełniał i wypchnął wszystko inne, co mogło mnie zniszczyć. 

Tym razem nie patrzyłem w oczy żadnemu bandycie, a po prostu własnemu przyjacielowi. 

Remigiusz Burzyński przyszedł do mnie tego dnia z prośbą o to, bym reprezentował go w sądzie. Kutas.

– Jesteś policjantem – przypomniałem, nerwowo przeglądając papiery na biurku. – Kurwa, Burza, coś ty narobił? – Czytałem i czytałem, kopie sprawy zdawały się nie kończyć. – Przecież ja cię z tego, kurwa, nie wyciągnę. Nie ma szans. Jesteś jedynym podejrzanym.

Przełknął ślinę, ale zdawał się niewzruszony. Duży, silny, w czarnej koszulce i równie ciemnych spodniach, cały wytatuowany i ze zdecydowanie za długim zarostem wyglądał tak, jakby w ogóle mu nie zależało. 

– Nie chcę uniewinnienia. 

– I słusznie. Nie dostaniesz go.

– Wiem. Chcę iść do więzienia. 

Uniosłem brwi.

– Słucham?

– Maks – syknął, nachylając się – jesteś jedyną osobą, która nie będzie mnie w tym wszystkim osądzać. Robię to dla kogoś. Wiem, kto zabił tego typa, ale i tak zamierzam za to odpowiedzieć. 

Burza był szalony. 

Wiedziałem to doskonale. Należał do naszej paczki od zawsze.

Nigdy nie spotkałem człowieka tak honorowego, jak Remigiusz Burzyński. Gdy coś robił, zawsze dawał z siebie sto dwadzieścia procent. Angażował się maksymalnie. W jego wzroku wyczytałem lekką niepewność, ale przede wszystkim cholerną determinację, której nie zmaże nawet najmocniejszy korektor.

– Dlaczego więc do mnie przyszedłeś? – Odchyliłem się na krześle i potarłem twarz. 

– Pomyślałem, że… może uda się zmniejszyć wyrok – wymruczał. 

Acheron (Synowie Chaosu #3) [+18]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz