Dwadzieścia dziewięć

1.2K 136 32
                                    

MAKS

– Panie Lewicki, czy mogę mieć pytanie?

Żanna, pracownica serwisu sprzątającego wyłoniła się z łazienki zaraz po tym, jak wsunąłem drugiego buta na stopę. Kiedyś przychodziła dwa razy w tygodniu, ale odkąd Luiza praktycznie się do mnie wprowadziła, Żanna wpadała tylko od czasu do czasu wcześnie rano.

– Mówił pan, że mam wyrzucić wszystko, co leży poza szafkami. – Kobieta w średnim wieku o ciemnych włosach pytała trochę nieśmiało, ale nie zarumieniła się. – A kosmetyki pani Luizy? 

Zdążyły się już poznać, a Luiza na pewno dała się polubić. Żanna trzymała w jednej ręce różową szczoteczkę do zębów, a w drugiej w połowie pełną butelkę migdałowego żelu pod prysznic. 

Nie tylko to pozostało po Luizie. Miałem wrażenie, że jakimś cudem wżarła się w każdy kąt tego wielkiego mieszkania. Wielkiego, bo bez niej wydawało się trzy razy większe. Zapomniałem już jak to jest, gdy cały czas spędzasz czas w samotności. Mimo, że niektóre jej rzeczy pozostawały na wierzchu, że używała kuchni, więc nie wszystko było sterylnie czyste jak kiedyś, to mi pasowało. Przyzwyczaiłem się do jej obecności, zapachu, do dźwięków. Tęskniłem za tym, jak na mnie leżała, jak głaskała mnie po włosach i tym, jak dobrze było czuć ciało drugiego człowieka obok siebie. 

– Panie Lewicki? – przypominała się Żanna. 

Zapatrzyłem się w ten głupi żel pod prysznic w jej dłoni. 

Minął tydzień, odkąd Luiza wyszła i nie obejrzała się za siebie. Tydzień, odkąd postawiła mi ultimatum: albo powiem jej, że coś do niej czuję, albo ona ode mnie odejdzie. To zrozumiałe. W końcu żądała tego, na co zasługuje i wiedziała, że jest tego warta. Przestała tworzyć wokół siebie bańkę przezroczystości. Dojrzała, wyrosła z tej swojej pierwotnej niepewności. Stała się jeszcze silniejsza dzięki ludziom, którzy zaczęli ją otaczać. Dzięki samej sobie też.

– Co mam z tym wszystkim zrobić? – Żanna machała w powietrzu kosmetykami. 

Ze ściśniętym gardłem wysiliłem się na szybkie: 

– Wyrzuć wszystko do śmieci. 

Jej ramiona opadły. 

– Pani Luiza już tutaj nie wróci? – spytała trochę zawiedziona. 

Musiałem wcisnąć sobie kciuk w oko, żeby zahamować reakcję własnego ciała. 

– Nie. Wywal wszystko i wysprzątaj tak, jakby nigdy jej tu nie było. 

***

Przerobiłem dwa spotkania z klientami w mieście i zmierzałem właśnie do auta ulicą wolną już od śniegu, od pluchy, skąpaną w wiosennym słońcu. Temperatura podskoczyła o ponad dziesięć stopni i zrobiło się naprawdę przyjemnie. Chłodny wiatr przeganiał zanieczyszczenie powietrza i sprawiał, że wszystko wydawało się jasne i czyste. Tej wiosny nie spadł jeszcze nawet pierwszy deszcz. 

Rozmawiałem przez telefon, przechodziłem przez przejście dla pieszych, potem kolejną ulicą w centrum miasta aż do miejsca, gdzie stał zaparkowany mój samochód. Po drodze minąłem zamknięte jeszcze Buenos i kilka innych knajp, a także restauracje tętniące życiem w porze lunchowej. Znów miałem święty spokój, bo byłem już sam. 

Wsiadłem do auta, trochę stałem w korku, chwilę słuchałem wiadomości w radiu. Odpisałem na parę wiadomości, gdy stałem na czerwonym całe trzy minuty. Zajechałem na parking pod budynkiem kancelarii w pół godziny. Wysiadłem z auta, wcisnąłem telefon do kieszeni płaszcza, wziąłem aktówkę z siedzenia pasażera. Codzienne, mechaniczne czynności. 

Acheron (Synowie Chaosu #3) [+18]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz