MAKS
Mógłbym kogoś rozpierdolić.
Nie byłem przyzwyczajony do zaborczości. Do tego uczucia, które rodzi się głęboko we wnętrzu, gdy dowiadujesz się, że ktoś inny zdobył najcenniejszy kryształ przed tobą.
Pieprzony Jonas. Mógłbym mu urwać łeb albo wcisnąć nos w czaszkę. Cokolwiek, żeby tylko poczuł jakiś fizyczny ból. Koniecznie spowodowany przez moje ręce.
Spodziewałem się, że Luiza wcale nie ucieknie ode mnie, gdy dowie się, że choruję na stwardnienie rozsiane. Była szczera, lojalna, po prostu… dobra. Miała w sobie ogromne pokłady cierpliwości i zrozumienia. Nawet, jeśli mieszałem ją w sprawy, które mogły nie być do końca zgodne z jej wartościami moralnymi, wciąż była w stanie wspierać ludzi w swoim otoczeniu i jakoś się zrehabilitować.
W przeciwieństwie do mnie. Wydawało jej się, że odpycha od siebie ludzi, ale… nic bardziej mylnego. Zwyczajnie wcześniej nie spotkała na swojej drodze odpowiednich osób.
Natka, Ada i Emilia ją pokochały. Moi kumple ją szanowali i polubili. Jonas. Cholerny Jonas. Kutas miał czelność sięgnąć po to, co miało być moje.
Nie rościłem sobie do niej żadnego prawa, nigdy bym nie śmiał – w końcu jej oddanie było właśnie najgorszą z cech w naszym przypadku. Byłoby po prostu łatwiej, gdyby jednak uciekła. Gdyby choroba ją przerosła. Gdyby przerażała ją wizja tego, że kiedyś będę niesprawny fizycznie i umysłowo, że to może nastąpić nawet za kilka lat. Jedna wielka niewiadoma. Chaos. Niepewność. Negatyw rzeczywistości. To ja.
I ta mała gwiazdka świecąca najmocniej na ciemnym, pochmurnym niebie – Luiza.
I Jonas, który ośmielił się zgarnąć tę gwiazdkę z nieba przede mną.
– Dziękuję. – Podniosłem kubek z lady. Młoda dziewczyna za barem posłała mi nieśmiały uśmiech. – Proszę zatrzymać resztę. – Podsunąłem w jej stronę banknot.
Niech ma chociaż tyle z tego parszywego pierwszego dnia nowego roku.
Drogę do kawiarni i z powrotem obróciłem w jakieś dwadzieścia minut. Wchodziłem przez drzwi swojego apartamentu i kątem oka od razu dostrzegłem małą jasną postać, która wyróżniała się na tle ciemnego, ponurego pomieszczenia. Znowu miała na sobie koc, który specjalnie dla niej zacząłem zostawiać na wierzchu. Siedziała na kanapie ze skrzyżowanymi na piersi rękami. Wciąż w mojej koszulce i pod spodem w samych majtkach, młoda, świeża, piękna. Włosy gładko zaczesała nad kark, na buzię nie nałożyła jeszcze ani grama makijażu, stopy bose, nogi gołe. Jej policzki płonęły różem, nie była tak blada jak wcześniej.
– Maks. – Gwałtownie się podniosła, gdy zamknąłem drzwi. – Co ty sobie wyobrażasz?
Prawie się uśmiechnąłem. Była zła. W końcu.
– Co masz na myśli? – podpytywałem obojętnie.
Ściągnąłem buty i płaszcz i spokojnie kroczyłem w kierunku kuchni.
– Kazałeś mi tu siedzieć! – fuknęła cicho, podchodząc do wyspy kuchennej. – Tak po prostu wyszedłeś bez słowa i do tego mnie zamknąłeś! – Gromiła mnie wzrokiem. – Zamknąłeś drzwi na klucz. A gdyby wybuchł pożar?
Teraz już nie byłem w stanie powstrzymać uśmiechu.
– Z tego co widzę, nic nie płonie.
– Ale mogłoby! – Zmrużyła oczy. – Gdzie właściwie poszedłeś? Czy ty… czy ty… Jonas…
CZYTASZ
Acheron (Synowie Chaosu #3) [+18]
RomanceAcheron -- jedna z pięciu rzek Hadesu, zwana rzeką smutku. Maksymilian Lewicki to prawa ręka diabła. Przyjaciel piekieł, tak o nim mówią. Jest adwokatem w sprawach karnych, współwłaścicielem dobrze prosperującej kancelarii prawniczej. Jego znajomi...