Prolog

71.6K 2.5K 397
                                    

        Na dworze padał deszcz, a duże krople wody uderzały o szybę, wydając przy tym uspakajające dźwięki, by na końcu spłynąć w dół, zastawiając po sobie ślad tak jak łza spływająca po policzku. Na ziemi tworzyły się kałuże. Jedne małe, drugie duże. Zielone liście uginały się pod naporem lecącego z nieba deszczu. Natomiast ludzie, którzy jeszcze byli na dworze, uciekali w pośpiechu do domów, tak jakby deszcz mógł im zaszkodzić. Jedynie dzieci cieszyły się z tej pogody i radośnie skakały po kałużach, śmiejąc się głośno.

        Siedziałam na parapecie i wpatrywałam się w rozgrywający się za oknem widok. Blond kosmyki wypadały z mojego niechlujnego koczka i opadały luźno na twarz, smyrając mnie po wciąż mokrych policzkach, podczas gdy ja uważnie śledziłam roześmiane buzie dzieci.

        W mojej głowie pojawiły się wspomnienia, jak jeszcze niedawno bawiłam się w ten sam sposób i z chęcią dołączyłabym do nich. Jednak były dwa problemy. Po pierwsze, od dawna nie byłam już dzieckiem. Po drugie, na mojej twarzy już od długiego czasu nie gościł nawet najmniejszy uśmiech.

        Gdy byłam mała, często zastanawiałam się, czy gdy pada to znaczy, że niebo płacze. Uważałam, że skoro ludzie płaczą, to niebo też może to robić. Ale czy ono może płakać? Chyba nie. Teraz to wiem... i przez to czuję się jeszcze bardziej samotna, ponieważ jestem sama w swoim cierpieniu.

        Na policzkach nadal miałam ślady niedawno wylanych łez. A wszystko przez to, że John się dowiedział. Byłam wściekła na siebie z powodu mojej nieuwagi. Przecież tak długo utrzymywałam to wszystko w tajemnicy, nigdy nie miał żadnych podejrzeń. Jedną chwilą nieuwagi zniszczyłam wszystko.

        A teraz, od czasu porannej kłótni w ogóle nie wychodziłam z pokoju. O ile można było nazwać to kłótnią, bo tak właściwie to tylko mój brat krzyczał, a ja milczałam jak zaklęta. W końcu, co mu miałam powiedzieć?

        Nie zamierzałam rozmawiać z nim o własnych problemach. I tak by nie zrozumiał. On nie wie, jak to jest, nie wie, jak ja się czuję. Po prostu nie ma pojęcia. Niektóre sytuacje trzeba przeżyć na własnej skórze, by je zrozumieć.

        Wzdrygnęłam się, gdy drzwi od mojego pokoju nagle się otworzyły, a ja mogłam zobaczyć Johna wraz z Ashley. Więc ona też już wie.

        Mój brat jak zawsze wyglądał wspaniale. Był wysokim i dobrze zbudowanym mężczyzną. Bo przecież w wieku dwudziestu siedmiu lat nie można nazwać go chłopcem, czy nastolatkiem. Krótkie kasztanowe włosy idealnie do niego pasowały. Z pewnością niejedna dziewczyna się za nim oglądała, ale on miał to gdzieś, mając już swoją drugą połówkę. Czarna koszulka opinała jego mięśnie, a dżinsy idealnie leżały na jego długich nogach. Tęczówki miał błękitne, tak jak ja. Po mamie. Na tą myśl boleśnie ścisnęło mi serce. Zawsze tak było, gdy o niej myślałam.

        Zaś Ashley, jego narzeczona, była wzorem ideału. Kasztanowe włosy, których końce zdobiły blond kosmyki i opadały kaskadami na jej ramiona. Natomiast piwne oczy świetnie współgrały z jej opaloną cerą. I oczywiście idealna figura, której zawsze jej zazdrościłam. Jak to mówią, wszystko miała na swoim miejscu. Nie musiała nawet ćwiczyć, a i tak wyglądała cudnie. Też bym chciała wyglądać jak ona...

        Jednym słowem - byli idealną parą. A ja życzyłam im szczęścia.

        Nie chcąc dłużej patrzeć w przepełnione smutkiem oczy brata, odwróciłam wzrok i wbiłam spojrzenie w ścianę zapełnioną zdjęciami. Na nich byłam szczęśliwa, ale to było dawno i już nie powróci, nigdy. Pamiętam dokładnie dzień, gdy zaklejałam ścianę zdjęciami, układając je na wzór drzewa, które miało symbolizować mnie. Silną i stabilną. Wtedy byłam mocna i potrafiłam się uśmiechać. Ale teraz byłam już zupełnie inną Sofii.

Napraw mnie [ZOSTANIE WYDANA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz