Rozdział 4

31.8K 1.6K 151
                                    

Sofii

        Usiadłam na swoim stałym miejscu, czyli w rzędzie przy oknie w ostatniej ławce. Zawsze wchodziłam do klasy chwilę przed dzwonkiem, może w ten sposób chciałam uniknąć zainteresowania innych moją osobą... Za chwilę miałam mieć matematykę. W sumie to nie była nawet taka zła. Może nie byłam geniuszem w tej dziedzinie, ale radziłam sobie.

        Szkoła jak na razie też nie była zła. Z taką różnicą, że to ja sama nie dałam sobie szansy poznać tego miejsca z dobrej strony. Zbyt mocno się bałam, co się stanie, jeśli komukolwiek zaufam. Dlatego już na samym początku skutecznie wszystkich od siebie odepchnęłam...

        Do klasy zaczęli wchodzić pozostali uczniowie. Mój wzrok dłużej zatrzymał się na czarnowłosej dziewczynie. Pamiętałam ją. Jane, tak chyba miała na imię.

        Gdy pierwszego dnia pojawiłam się w nowej szkole, to ona jako pierwsza do mnie podeszła. Pamiętam ten jej przerażający optymizm i ciągły uśmiech. Chciała mnie wszystkim przedstawić, zapoznać ze szkołą, a nawet zostać moją przyjaciółką. Uwierzcie, w tych czasach takich osób jest przerażająco mało.

        I oczywiście na początku nawet się cieszyłam, ale potem uświadomiłam sobie jedną rzecz. Jedną, ale bardzo ważną.

        Bałam się jej zaufać. Z drugiej strony, po co jej do towarzystwa ktoś taki jak ja? Ona jest piękna, zgrabna i z tego co się później, przekonałam ma wielu przyjaciół. Gdybym miała ją do czegoś porównać, byłyby to promienie słońca. Bo tak jak ono, gdziekolwiek ona się pojawi, wszyscy się uśmiechają. I wtedy zdałam sobie sprawę, że przyjaźń ze mną mogłaby ją zniszczyć. A tego bym nie przeżyła.

        Dlatego wybrałam najłatwiejsze rozwiązanie. Po prostu odeszłam i ją zignorowałam. Ale nie myślcie, że dziewczyna tak po prostu zrezygnowała. Jeszcze przez jakiś czas próbowała nawiązać ze mną jakikolwiek kontakt, ale ja się przed tym broniłam jak tylko mogłam. Dlatego w końcu sobie odpuściła. Nie mam jej tego za złe. Rozumiem. Sama też bym tak pewnie postąpiła...

        Teraz gdy ją zobaczyłam, spojrzała na mnie i szeroko się uśmiechnęła. Zamiast odwzajemnić uśmiech jak każda normalna osoba, odwróciłam głowę i spojrzałam w okno.

        Dobrze robię. Przecież i tak prędzej czy później by o mnie zapomniała, prawda? Każdy zapomina...

~~

        Otworzyłam drzwi i weszłam do domu. W środku panowała zupełna cisza. Co oznaczało, że nikogo nie ma w środku. Może weźmiecie mnie za kompletną sukę, ale cieszyłam się, bo wiedziałam, że John nie będzie kazał mi jeść. Weszłam do kuchni i nalałam sobie wody do szklanki. Tak, wodę jeszcze piłam.

        Gdy przełykałam chłodną ciecz zobaczyłam na stole białą kartkę. Podeszłam i wzięłam ją do dłonie, a następnie zaczęłam czytać.

        „Przepraszam, ale musiałem pilnie jechać do pracy, a Ashley jest u rodziny. Postaram się wrócić jak najprędzej. Wiem, że miałem być przy tobie jak najczęściej, ale to naprawdę ważne. Obiad masz w lodówce, mam nadzieje, że zjesz chociaż troszkę.Kocham Cię. John."

        Na moich ustach pojawił się leciutki uśmiech, który niestety znikł po kilku sekundach. To miłe, że się o mnie martwił. No ale jest moim bratem, więc gdyby nie był, to może miałby to gdzieś. Nie, na pewno nie...

        Potrząsnęłam głową, żeby odrzucić te myśli.

        Otworzyłam lodówkę, z której wyjęłam talerz z pieczonym kurczakiem, kiedyś uwielbiałam kurczaka.

Napraw mnie [ZOSTANIE WYDANA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz