50. pomarańczowa walizka.

2.1K 133 75
                                    

Minęły dwa miesiące, odkąd na lotnisku Heathrow pożegnałam Nicolę, Matty'ego, Victorię i Finneasa. Dwa miesiące, od kiedy pierwszy raz w życiu postawiłam stopę w stanie Nowy Jork, dwa miesiące, odkąd zamieszkałam w dzielnicy Harlem. I dwa miesiące, odkąd zostawiłam za sobą ponury Londyn, do którego z dnia na dzień coraz bardziej chciałam wrócić, chociaż jeszcze pół roku temu marzyłam, by się z niego wyrwać. 

Czy byłam szczęśliwa? Cholera, do końca sama nie potrafiłam tego określić. Polubiłam życie w ogromnym mieście, w pracy szło mi dobrze, a do tego poznałam parę osób, dzięki którym nie nudziłam się wieczorami. Lea, Sandra i Dominic przyjaźnili się już od dawna, ale przygarnęli mnie do swojej paczki już mojego pierwszego dnia, gdy spotkaliśmy się w kuchni na ósmym piętrze. Stwierdzili, że na pewno się dogadamy i tak faktycznie się stało. Nie mogli zastąpić mi Finneasa i Victorii, ale dzięki nim nie czułam się aż tak samotna wśród tych wszystkich sztywniaków, ubranych w garnitury i kobiet, popylających między piętrami w wysokich szpilkach z ulizanymi w ciasny kok włosami. Ja i moje ukochane trampki nie wpisywaliśmy się za bardzo w firmowy dress code, ale idąc za radą pieprzonego Noaha Sullivana postanowiłam robić w życiu to, co mam ochotę. 

Dlatego częściej wychodziłam z mieszkania, uśmiechałam się do przypadkowych ludzi i dzięki temu pokochałam samą siebie. Śpiewałam do utraty oddechu w podłych barach na West Harlem, tańczyłam do upadłego w brooklyńskich klubach i z papierosem w ręce spacerowałam alejkami Central Parku. Miałam wrażenie, że w lustrzanym odbiciu widzę Taylor sprzed kilku lat. Tę, która wstawała z łóżka z uniesionymi kącikami ust, dobry humor nie opuszczał jej ani na krótką chwilę i żyła pełnią życia.

Tyle, że czasami przyłapywałam się na wręcz rozpaczliwej tęsknocie za Londynem. Za wąskimi uliczkami, którymi uwielbiałam spacerować, za deszczem, angielskim piwem, moim małym mieszkaniem w dzielnicy Camberwell. Tęskniłam nawet za tą starą raszplą Glendą, zatruwającą mi życie przez prawie trzy lata. Jednak najbardziej brakowało mi moich przyjaciół i Nicoli. Dzieliło nas prawie trzy i pół tysiąca mil, osiem godzin samolotem w jedną stronę i Ocean Atlantycki. Rozmawialiśmy codziennie, wymienialiśmy między sobą tysiące wiadomości, ale oni wszyscy byli razem, w Londynie. Natomiast ja byłam sama tutaj, w Nowym Jorku. 

Żegnając się z nimi na lotnisku wierzyłam, że za niedługo ponownie ich zobaczę, lecz nie wszystko szło po naszej myśli. Każdy z nas miał własne obowiązki, pracę i karierę, więc gdy przychodziło co do czego, ja musiałam zrezygnować z lotu do Anglii, a reszta z odwiedzin w Ameryce. I na tym upłynęły te cholernie długie dwa miesiące. Na rozczarowaniach, smutku, wylewaniu gorzkich łez w poduszkę przed snem i na niekończących się rozmowach telefonicznych. Dwudzieste piąte urodziny spędziłam z moimi nowymi znajomymi, łudząc się że angielska ekipa wpadnie do mojego mieszkania z niespodzianką, ale tak się nie stało. Cash przywlókł z treningu okropnego wirusa grypy i cała czwórka wisiała ze mną na facetime, na zmianę kaszląc i kichając. 

Naszą rozłąkę najbardziej przeżywał właśnie Nicola. Różnica czasu pozwalała nam zdzwonić się jedynie po mojej pracy, czyli późnym wieczorem Zalewskiego. W pierwsze dni po moim przylocie do Nowego Jorku udawałam, że wszystko jest okej, ale za każdym razem, kiedy słyszałam w słuchawce głos Nico, rozpadałam się na kawałki raz za razem, będąc o krok od kupna biletów do Anglii, by zobaczyć się z nim na chociażby kilka dni. 

Musiałam zagryźć zęby i po raz pierwszy w życiu skonfrontować się wreszcie z własnymi wyborami. Inaczej kolejny raz zapakowałabym się w samolot i spierdoliła do innego kraju z wizją słodko-pierdzącej i świetlanej przyszłości. I o ile Nowy Jork faktycznie okazał się miejscem, w którym powoli zaczynałam się zakochiwać, to Londyn przywodził mi na myśl srebrną trzynastkę, przytwierdzoną do drzwi mieszkania Nicoli, jego uśmiech, oczy, pocałunki o smaku kawy i wiecznie roztrzepane włosy. Chciałam znów móc spleść swoje palce z jego, tak jak robiliśmy to setki razy wcześniej, gdy dzieliły nas jedynie dwie pary drzwi i wąski korytarz. I nie mogłam uwierzyć w to, że dwa miesiące temu tak desperacko pragnęłam wyrwać się z Londynu, tak teraz wróciłabym do niego bez chwili zastanowienia. 

cup of sugar • nicola zalewskiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz