37. cotton candy kisses.

2.9K 144 52
                                    

Uwielbiałam naprawdę wiele rzeczy.

Wschody i zachody słońca, jazdę samochodem w nocy, żółty ser, kwaśne żelki, wiśniowe piwo, zapach odżywki do włosów i świeżo skoszonej trawy, Słodkie Kłamstewka, lody pistacjowe, książki, zakupy spożywcze, hokeja i koszykówkę, maseczki w płachcie, frytki, półwytrawne wino z Poli, burzę, wełniane swetry i kolorowanki. I orzeszki w karmelu. I nagłe zastrzyki adrenaliny.

Uwielbiałam też coroczny festyn, urządzany przez władze miasta w centrum Phoenix. Teren zamieniał się w jeden wielki park rozrywki i gromadził ludzi w każdym wieku, przyciągając ich przeróżnymi atrakcjami, food trackami i pokazami. Od dziecka byłam stałą bywalczynią tego wydarzenia, a w liceum niemal tam cały dzień spędzałam ze znajomymi, kończąc wieczór chlaniem w pobliskich krzakach.

Przypominało mi to czasach mojej beztroskiej młodości, kiedy przejmowałam się tylko nauką i weekendową pracą w sklepie zoologicznym. Nie miałam wielu obowiązków, pranie robiła za mnie mama, a tata odbierał mnie ze szkoły i zabierał na obiad do In-N-Out. Chętnie wracałam wspomnieniami do tamtego okresu, a teraz moje wewnętrzne dziecko skakało i sikało pod siebie na widok rozciągający się przed nami.

Jednak Nicola wpatrujący się w powątpiewaniem i przygryzioną wargą w ogromny baner z wymalowanym na nim niekoniecznie przyjaznym klaunem trochę ostudził mój entuzjazm. Wiedziałam, że nie był przekonany do mojego pomysłu już od momentu, gdy po drodze powiedziałam, gdzie zmierzamy i o ile przez czterdzieści minut spaceru nie pisnął słówka, to kilkaset metrów od celu próbował skutecznie mnie od tego odwieść, ale nie dałam za wygraną.

— To cholernie głupi pomysł, Taylor.

— Nie przesadzaj, będzie fajnie!

— Nie wydaje mi się. Poza tym mam pierdolony lęk wysokości — oparł dłonie na biodrach, wlepiając oczy w faceta przebranego za klauna, przechodzącego obok nas. — Mam nadzieję, że w razie czego mamy reklamówkę, bo nie gwarantuję ci, że się nie porzygam.

Przewróciłam oczami z irytacją, zaplatając ręce na piersiach. Pogoda w Phoenix dopisywała, jak chyba nigdy, dlatego moje oczy przysłaniały drogie i designerskie okulary Zalewskiego, które podkradłam mu z plecaka, gdy pakowaliśmy się na całodniowe zwiedzanie miasta. Wyglądałam w nich o wiele lepiej, niż on, co oczywiście skwitował tylko prychnięciem, a później jęknął za sprawą mojego mocnego szturchnięcia w ramię.

— Nie denerwuj mnie, wchodzimy — zarządziłam tonem nieznoszącym sprzeciwu i pociągnęłam go za rękę w stronę kasy biletowej. — No co tak stoisz, jak widły w gnoju? Rusz się! — syknęłam, ale Nicola ani myślał oderwać stóp od chodnika. — Och, Nico! — jęknęłam przeciągle i wydęłam usta. Jego brązowe oczy patrzyły na mnie sceptycznie. — Nie po to tyle tu szliśmy, żebyś pękał już na samym początku. Chcę przejechać się raz na kolejce, a po tym pójdziemy tam, gdzie ty będziesz chciał.

— Obiecujesz?

Od razu pokiwałam głową, a także zatrzepotałam rzęsami, jak jakaś pieprzona lolitka. Mogłabym nawet pokazać mu cycki, byleby się zgodził. Marzyłam o przejażdżce kolejką górską. I o tłustym corndogu.

— Obiecuję na wszystko — wystawiłam w jego stronę dłoń z wyciągniętym małym palcem. — Pinky promise, mi amor.

Nicola jeszcze raz rzucił okiem na baner, aż w końcu westchnął ciężko i poszedł za mną ślamazarnym krokiem, jakbym prowadziła go na skazanie. Nie odezwał się już ani słowem, kiedy kupowałam bilety, pozwalające na wejście na każdą atrakcję.

Przekraczając bramę prawie oszalałam, od razu ciągnąc Zalewskiego do food tracków.

— Nie macie czegoś takiego w Poli? — rzuciłam przez ramię. Szukałam wzrokiem stoiska z napojami.

cup of sugar • nicola zalewskiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz