43. zielone włoskie orzechy.

3.1K 135 68
                                    

Dwudziesty trzeci stycznia nastał zanim zdążyłam chociażby mrugnąć okiem. Przez prawie półtora tygodnia biegałam po mieście z trajkoczącą do mojego telefonu na zmianę po polsku, angielsku i włosku Jessicą, załatwiając każdy punkt z ustalonej przez nas wspólnie listy, a była ona dłuższa, niż spis byłych dziewczyn Harry'ego Stylesa.

Wciągnęłam w organizację Matty'ego, Victorię i Finneasa, a także prawie całą reprezentację, z której więcej było szkody, niż pożytku, ale wszyscy zobowiązali się do przylotu do Londynu. Siostra Zalewskiego stwierdziła, że impreza musi być idealna i niezapomniana, dlatego oprócz niej, mamy i babci miało zjawić się kilku gorących (słowa Jess) kumpli Nicoli, dlatego zabawa zapowiadała się przednio.

Matty przebąkiwał coś o ogórkach kiszonych na zagrychę i wiejskim stole z kiełbasą i nóżkami w galarecie, dlatego jego zadaniem stało się dodanie całemu wydarzeniu polskiego akcentu, co wziął sobie za punkt honoru i wraz z mamą przygotował ogromy gar bigosu, spoczywający w mojej lodówce. Nie byłam pewna, czy kiedykolwiek pozbędę się smrodu kapusty z mieszkania, ale jeśli bigos miał uszczęśliwić Nicolę, byłam w stanie to wytrzymać.

— Cicho — syknęłam zaraz po otwarciu drzwi mieszkania Zalewskiego. — Jeśli któryś z was ma zamiar kontynuować swój samochodowy koncert piosenek Katy Perry, to fora ze dwora — ostrzegłam, wymijając rozrzucone po podłodze buty Zalewskiego. — Nie zniosę dłużej tego wrzasku.

— Zaśpiewaliśmy zaledwie trzy piosenki, a ty robisz aferę na pół miasta — rozbawiony Robert wyminął mnie, ledwo mieszcząc się w drzwiach z powodu kilku balonów z helem. — Wieczorem dokończymy, prawda Łukasz? — zanucił pod nosem wers Firework, a ja szturchnęłam go w ramię.

Skorup kiwnął głową i puścił mi oczko, trzymając w dłoniach pudełko z prezentem dla Nicoli i duży bezprzewodowy głośnik. Zaraz po nim do mieszkania wpakował się Krychowiak, któremu z rąk wypadały papierowe zwijane gwizdki, Moder wraz z Jankiem taszczyli torby ze śniadaniem, Matty, Grosicki i Wojtek targali kartony z polską wódką z piwnicy, a Zielu i drugi Kamil dodmuchiwali ostatnie balony, a na końcu tego pochodu znajdowałam się wkurwiona ja i truskawkowy tort.

— Na paluszkach — mruknęłam, a Glik parsknął śmiechem na widok mojej gniewnej miny i w tym samym momencie potknął się o parasolnik. — Kurwa, ty wiesz, co to znaczy na paluszkach?

Nicola na szczęście miał tak mocny sen, że nie obudziłby go nawet sufit walący mu się na głowę. Nie zliczę, ile razy przeżywałam zawał, gdy nie odbierał i nie odpisywał przez pół dnia, a ja byłam o krok od wyważenia drzwi, by na koniec dowiedzieć się, że przyciął komara z szumem deszczu w tle. Mimo wszystko nie chciałam ryzykować, że zaraz wstanie i nasza planowana od tygodnia niespodzianka pójdzie się jebać.

— O której odbierasz delegację z Włoch z hotelu? — zwróciłam się do Matty'ego, który ogarniał blaty w kuchni, by móc porozstawiać na nich kieliszki, wódkę i popitę.

— O siódmej. Sala jest gotowa?

— Tak, pojadę tam po południu i upewnię się, że wszystko jest idealnie.

Ja, Finneas i Victoria przystrajaliśmy dzień wcześniej salę w restauracji, którą zarezerwowałam wraz z Jessicą, a do mieszkania wróciłam grubo po północy obsypana brokatem, który znalazłam nawet w skarpetkach.

Finalnie nad drzwiami zawieszony został wielki transparent z niebieską błyszczącą dwudziestką jedynką, a Harrison zamontował pod sufitem kolorowe girlandy, natomiast Vic zajęła się ścianką do zdjęć i dekoracją stołów. Wyszło w cholerę kiczowato, ale Matty'emu zaświeciły się oczy na ten widok i poklepał mnie po ramieniu mówiąc, że spisałam się na medal.

cup of sugar • nicola zalewskiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz