48. kocham cię.

2.4K 133 42
                                    

Sobotni poranek w domu Zalewskich nosił miano katastrofy i to do pieprzonego kwadratu. Naprawdę, chciałabym żartować, jednak około siódmej rano obudził mnie krzyk Nicoli, a gdy otworzyłam oczy zdążyłam dostrzec tylko jego roztrzepane włosy, kiedy wychodził w piżamie z pokoju w towarzystwie wrzasków wkurwionej babci.

— Zaspaliśmy! Taylor, idź pod prysznic! — rzucił przez ramię. — Schodzę, babciu!

Słyszałam z dołu nawoływania Jessiki, soczyste przekleństwa Zalewskiego, bo wyrżnął stopą w stopień schodów i głośny krzyk Ewy, a także trzask talerzy i non stop otwierane i zamykane drzwi wejściowe. Czułam się, jakby przejechał po mnie czołg, nie prezentowałam się pewnie lepiej, a do tego cholernie bolała mnie głowa. 

Skutki picia wódki, jak to mówią.

— Nicola, gdzie jest twoja koszula?! Muszę ją wyprasować! — głos Teresy słyszały chyba całe Włochy, o ile nie kontynent, bo chociaż wyglądała na niepozorną, słodką babcię, potrafiła ustawić do pionu nawet mnie.

— Mamo, widziałaś moją spinkę, tę z perełkami?!

— Jest w salonie, Jessica! Fryzjerka przyjechała!

Przez chwilę leżałam w rozgrzebanej pościeli, wpatrując się w sufit i myślałam nad tym, co tak właściwie dzieje się wokół mnie, ale wtedy do sypialni z powrotem wpadł Zalewski z kubkiem kawy, który wcisnął mi w dłoń i równie szybko ponownie wybiegł.

— Prysznic, Taylor!

— Tobie też dzień dobry, Nico — wymruczałam pod nosem i upiłam łyk napoju, parząc sobie język. — Czas zacząć tą cholerną włoską Mamma Mię...

Po chwili ja także latałam po całym domu, jak ze sraczką, nie wyrabiając się na zakrętach, a jedzona w biegu szakszuka wylądowała na moich kremowych dresach, na co tylko machnęłam ręką, przyczepiając kwiecisty wieniec dekoracyjny do drzwi wejściowych. Na pomoc przyszły nam dwie sąsiadki i niemal od razu zaczęły dmuchać balony, podczas gdy fryzjerka doprowadzała moje włosy do ładu i składu. Zapomniany wujek z Chicago przybył na czas, żeby pomóc wynieść z domu kartony z wódką, a ja wsiadłam w samochód Ewy i pognałam po świadkową Jessiki, którą okazała się starsza siostra Valentiny, dlatego załadowałyśmy szybki strzał w płuco przed domem, po czym dziewczyna usiadła na wysokim krzesełku, a makijażystka zajęła się robieniem jej na bóstwo.

— Nicola, mógłbyś skoczyć po mój bukiet?! — krzyknęła Jess podczas, gdy fryzjerka czyniła cuda na jej głowie. 

— Lecę!

Pomagałam Ewie w prasowaniu sukienek, gdy Jessica wcisnęła w mi w ręce biały, satynowy szlafrok, mając w oczach istne szaleństwo, udzielające się prawdopodobnie każdemu, kto przebywał w tamtym czasie w domu.

— Teraz twoja kolej, później mama, na końcu ja — trajkotała zdenerwowana, więc bez gadania założyłam na ramiona śliski materiał i niczym torpeda wyleciałam za nią z sypialni, niemal łamiąc sobie nogi na krętych schodach. — Boże, zaraz padnę na zawał!

Myślałam podobnie, bo na krętych i stromych schodach prowadzących na piętro potknęłam się dobre kilkanaście razy, prawie wybijając sobie zęby i łamiąc nogi. Wczorajszego wieczora nic nie zapowiadało armagedonu, jaki nastąpił przed południem. 

— To da się jeszcze uratować — mamrotałam do Nicoli, który najwidoczniej zapomniał do czego służy mózg i ubrany w śnieżnobiałą koszulę od Dolce&Gabbana stwierdził, że zabawa z ich tłustym maltańczykiem w ogrodzie jest doskonałym pomysłem i upierdolił ziemią rękaw. — Nie mogłeś wpaść na głupszy pomysł, Nico — westchnęłam tylko, przepierając delikatnie materiał. Zalewski stał obok mnie, wpatrując się w moje poczynania i podrygiwał nerwowo, bo plama za nic nie chciała zniknąć. — Nie masz innej koszuli? 

cup of sugar • nicola zalewskiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz