Rozdział 28

205 16 3
                                    

~Anna~

Po kilku godzinach dolecieliśmy do Polski od razu pojechałam pod dom w którym mieszkałam przed wyjazdem do Stanów. Dzień przed przyjazdem poprosiłam przyjaciółkę żeby ogarnęła trochę dom ze względu na mojego synka. Gdy dojechaliśmy razem z chłopcem weszliśmy do środka na miejscu jeszcze była Martyna.

-Cześć Martyna-uśmiechnęłam się lekko na jej widok.

-Cześć Anka!-odrazu mnie mocno przytuliła a ja ją. -to Wojtek twój syn?-spojrzała na chłopca.

-tak to Wojtuś -pogłaskałam delikatnie chłopca po głowie.

-Śliczny chłopiec bardzo podobny do Wiktora- faktycznie bardzo przypominał Wiktora przez to nigdy nie mogłam zapomnieć o mężczyźnie.

-Zajmiesz się nim chwilkę? Pojadę na bazę i potem chciałabym porozmawiać z Wiktorem...-popatrzyłam na nią błagalnie.

-jasne leć tylko nie długo zaczynam dyżur więc jak chcesz mogę go potem na bazę przywieźć bo na dłużej nie dam rady

-jasne dzięki!- pobiegłam do auta i pojechałam na bazę. Droga zajęła mi 15 minut gdy dojechałam wbiegłam na bazę gdzie odrazy zauważyłam Wiktora całując wysoką brunetkę zabolało mnie to trochę ale wiedziałam że to wszystko moja wina. Podeszłam do biura Artura i zapukałam do drzwi gdy usłyszałam charakterystyczne „proszę" weszłam do środka i usiadłam przed nim.

-Dzień dobry ja przyszłam z pytaniem czy jest miejsce na stanowisko lekarki?..-powiedziałam cicho ze skuloną głową do dołu.

-Dzień dobry Aniu! spadłaś mi z nieba! W końcu wróciłaś nawet nie wiesz jak się ciesze! dałabyś radę zacząć od dzisiaj?..

-właściwie to tak nawet mogę wziąć kilka dyżurów od razu naprawdę potrzebuje pracy

-jasne to leć się przebrać zaraz zaczynasz-Artur podał mi mój strój a ja odrazy poszłam na baze.

-A Pani co? może za nim się Pani gdzie kolwiek pokaże to niech się Pani ogarnie zobacz jak ty wyglądasz. nie wstyd Pani?-powiedziała brunetka siedząca na kolanach Wiktora on nawet nie zareagował jedynie się zaśmiał faktycznie wyglądałam koszmarnie ale nie miałam wystarczająco pieniędzy żeby kupić sobie nowe ubrania bo wszystko wydawałam na leczenie Wojtka i jedzenie. Po za tym już nie miałam siły na nic.

-Dzień dobry komentarze niech sobie Pani zostawi dla siebie- poszłam do szatni i się przebrałam. Po chwili wróciłam na bazę i usiadłam na krześle. -Wiktor możemy porozmawiać?-spojrzałam na niego.-na osobności-dodałam po chwili.

-chyba nie mamy o czym-powiedział wyraźnie zdenerwowany.

-mamy do cholery a jeśli tego nie widzisz to ja nie wiem-powoli podnosiłam głos.

-znacie sie?-wtrąciła się brunetka

-Nie wie Pani jak bardzo się znamy-popatrzyłam surowo na Wiktora. -moze nas przedstawisz?-burknęłam pod nosem.

-Emilka to jest moja była żona Anna ale naprawdę nic już mnie z nią nie łączy. A to moja narzeczona Emilka-usłyszałam w odpowiedzi

-ja sądzę że coś jednak nas łączy a raczej ktoś-uśmiechnełam się sztucznie

-ty z taką brzydulą byłeś?! Boże! co ty w niej widziałeś??

-sam nie wiem. żałuję wszystkiego co między mną a Anką zaszło-cholernie zabolały mnie słowa Wiktora wyszłam pośpiesznie z bazy siadając na schodkach. Po chwili dosiadł się do mnie mężczyzna. -Czego ode mnie chciałaś?

-Chciałabym Ci powiedzieć co wiesz ale to wypierasz masz 5 letniego synka Wojtka- zaczęłam pokazywać zdjęcia chłopca za nim zachorował

-Powiedz to lepiej swojemu Olgierdowi to jego syn nie mój coś jeszcze?

-cholera jasna! to twój syn! dobra nie ważne rok temu zachorował na białaczke próbowałam wszystkiego nic nie daje skutków błagam cię musisz nam pomóc tu chodzi o życie dziecka...-powiedziałam rozpaczliwie.

-i co pieniądze ci mam dać? o nie nie jeszcze żebyś to wszystko na alkohol przepiła? nie ma opcji żegnam

-jaki alkohol?! nie pije! zresztą tu nie chodzi o pieniądze tylko o transplantację szpiku kostnego to jedyny ratunek o ile się uda.. próbowałam wszystkiego naprawdę nic mi dawało skutku zaczynając od chemioterapii.. błagam cię miej serce dla tego chłopca..

-odwal się ode mnie proś o pomoc Olgierda cześć-poszedł na bazę a ja się rozpłakałam. Po 20 minutach przyjechała Martyna z Wojtkiem i podeszła z nim do mnie.

-Cześć Wojtuś -ucałowałam go w czoło a potem w łysinę chłopiec wyłysiał po chemioterapii -dziekuje Martynka. Chodź Wojtuś idziemy na bazę - wzięłam go za rękę i weszłam z nim do budynku stanęłam przy szafkach widziałam jak Wiktor się gapi zaczęłam zdejmować mu kurteczke.

-mamo głowa mnie boli...-usłyszałam z ust chłopca a jego twarz znowu zbladła

-zaraz ci dam leki słoneczko...-odwiesiłam jego kurtkę na wieszak.

-mamo...

-tak maluchu?-ukucnęłam przy nim i patrzyłam się w jego oczka.

-ja umrę..? mamo nie chcę umierać...-powiedział rozpaczliwym głosem.

-Wojtuś...-głos zaczął mi się łamać - skąd to pytanie? oczywiście że nie umrzesz jesteś silnym chłopakiem.. mama nie pozwoli żeby stała ci się krzywda zrobię dla ciebie wszystko i wyzdrowiejesz obiecuje..-po moich policzkach spłynęły dwie łzy.

-ale dlaczego ja?...

-bo jesteś silny i choroba wiedziała, że ty to wytrwasz a inne dzieciaki nie koniecznie...

~Wiktor~

Przysłuchiwałem się rozmowie po chwili do kobiety przyszło wezwanie.

-Ja chcesz mogę się nim zająć zaraz kończę dyżur wezmę go do siebie- mimo wszystko że w taki sposób przynajmniej mogę pomóc.

-nie dzięki poradzę sobie przed chwilą swojego syna nie chciałeś widzieć na oczy-wytarła spływające łzy z polika.

-Anka i co masz zamiar zostawiać go na bazie samego? a co jeśli mu się coś stanie a akurat nikogo nie będzie? zastanów się ja idę się przebrać -ominąłem kobietę i sięgnąłem swoje ubrania z szafki po czym poszłam do szatni gdzie pośpiesznie zacząłem się ubierać następnie wróciłem na bazę i odłożyłem strój lekarza patrząc na kobiete.-jaka decyzja?-spytałem po chwili.

-niech ci będzie tylko spróbuj mu nagadać jakiś bzdur to naprawdę nie wiem co z tobą zrobie- usłyszałem w odpowiedzi

-spokojnie nie jestem aż tak mściwy-powiedziałem spokojnie wziąłem kurtkę chłopca i ostrożnie mu założyłem zapinając zamek.

-Wojtuś pójdziesz z Panem Wiktorem dobrze?-usłyszałem głos Anny podeszła do mnie Emilka

-weźmiesz skarbie Wojtka do auta chce zamienić kilka słów z Anną na osobności - dałem Emilce buziaka w usta a ona z uśmiechem wzięła chłopca do auta.-Anka skoro rzekomo jestem tym ojcem to cholera dlaczego mu mówisz że jestem Pan?-powiedziałem nie co zły.

-a gdzie kurwa byłeś przez te 5 lat?! nie tknąłeś się ani palcem do opieki nad Wojtusiem! nie chciałeś go nawet zobaczyć!- krzyknęła miała rację wycofałem się i poszłem do auta. Po 20 minutach z chłopcem byliśmy już w domu weszliśmy do mieszkania zdjąłem chłopcu kurtkę i wskazałem pokój do którego ma iść. Następnie podeszłem do kobiety i czule pocałowałem jej usta.

-po co jej pomagasz? Żeby ona jeszcze ładna była -burknęła pod nosem

-ponieważ rzekomo to mój syn i sumienie nie pozwala mi zostawić tak chłopca sama widziałaś jak sobie "radzi" Anka jeśli to mój syn będę walczył żeby przejąć opiekę nad nim on nie ma dobrze z Anną-stwierdziłem po chwili.

-dobrze ale zrób test na ojcostwo i obiecaj mi że jeśli to nie będzie twój syn przestaniesz im pomagać - oplotła swoje dłonie na mojej szyji.

-oczywiście-pocałowałem jej czerwone usta łapiąc ją dłońmi w talii.

-----------------------------------------
hejka🙈
jest i kolejny rozdział🥹
Jak myślicie Anka i Wiktor wrócą do siebie? a może Wiktor zrujnuje życie Anki?😱
miłego dnia💗

na zawsze?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz