Poświęcenia w imię wolności

154 11 19
                                    

Zawsze lubiłem tworzyć własne scenariusze przed snem. Czasem były one lekkimi historiami, które usypiały mnie niczym najlepsze kołysanki z dawnych lat dzieciństwa, a czasem ciężkimi koncepcjami podpadającymi pod najgorsze koszmary. Niemniej jednak wymyślanie swojego  wyimaginowanego świata było na swój sposób czymś uzależniającym.

Pomagało oderwać się od ponurej i niezbyt ciekawej codzienności. Po trafieniu na drugą stronę zaprzestałem swojej ulubionej czynności bojąc się, że sam ściągnąłem na siebie kłopoty... z własnej woli. Przeobraziłem wyobraźnie w rzeczywistość i dostałem nauczkę. Dopiero w Californii odważyłem się powrócić do swojego nieoficjalnego hobby. Ale wtedy myślałem już tylko o Mike'u i o wszystkich naszych najlepszych zakończeniach.

Pomagało mi to. Podwijałem kołdrę udając, że go przytulam i szeptałem ciche dobranoc tak jakby był tuż obok. Rano zalewałem się rumieńcem i było mi niesamowicie wstyd. Bałem się, że ktoś mógł to słyszeć, albo, co gorsza przekazać chłopakowi, co oczywiście byłoby niemożliwe.

Jednak moje lęki zawsze były nieokiełznane.

Zawsze starałem się trzymać szczęśliwych chwil. Wyobrażałem sobie nierealne sytuację, które finalnie prowadziły do tego, że Mike otwierał oczy, a potem sam wyznawał mi miłość...kładłem się wtedy z delikatnym uśmiechem i wielką nadzieją, że może, chociaż w jednym procencie okaże się to prawdą.

I tylko raz pomyślałem o czymś złym.

To była noc przed pierwszym dniem szkoły. Miałem ogromnie podły nastrój i atak paniki na samą myśl o tłumie obcych ludzi. Zasypiając wyobraziłem sobie śmierć Mike'a. Dobiłem się tym tak bardzo, że rozpłakałem się jak dziecko i naprawdę byłem bliski by wstać i zadzwonić do chłopaka, ale się powstrzymałem. Nie chciałem, żeby pomyślał, że zwariowałem. A potem przyśnił mi się ten sam ponury obraz jego martwego ciała, i mojej pochylonej postury, która krzyczała i płakała bez opamiętania, na zmianę. Z koszmaru wybudziłem się dopiero o czwartej nad ranem. Tej nocy już nie zmrużyłem oka. Rano wyglądałem jak zombie i nawet nie zapamiętałem twarzy wychowawczyni, ani swojej nowej klasy. O wszystko musiałem pytać się Nastki.

Na drugi dzień obiecałem sobie, że to nigdy się nie powtórzy, że znowu wrócę do bajkowych myśli i nie pozwolę by ta straszna wizja się spełniła.

Jednak obraz jego śmierci trwale ugrzązł z tył mojej głowy.

Dlaczego właśnie to najgorsze wspomnienia kodują się w naszych umysłach?

Nie mam pojęcia. Wiem jednak, że właśnie spełnia się moja największa tortura. A ja, jakimś cudem nie jestem wstanie już nawet płakać.

-Will!

Poczułem szarpnięcie, a po nim kolejne i następne.

-Will wstań proszę! Musimy...musisz wstać...musisz dać radę, dobrze? Daj mi rękę! Muszę wrócić pomóc Kali. Słyszysz? Nic już nie zrobimy...nic.

El łkała, a długie przerwy w wypowiedzi świadczyły o jej ogromnym wyczerpaniu. Poczułem na sobie ciężar, z którego z trudem wyswobodziłem swoje ręce. Moje dłonie pokrywała krew, choć nigdzie nie widziałem ran. Mój największy ból wydobywał się gdzieś ze środka, ale przez chwilę nie potrafiłem go nawet zlokalizować.

-Słyszysz mnie w ogóle?! Musimy pomóc Kali. Inaczej wszyscy umrzemy!

Obróciłem głowę w jej stronę. Bardzo powoli. Była zła, zmęczona i zrozpaczona. A ja patrzyłem na nią w nieporozumieniu.

-Czemu pozwoliłaś mu umrzeć? -odpowiadam po dłuższej chwili ciszy.

Mój głos brzmi kompletnie obco. Moje gardło jest zdrapane i ściśnięte.

Zaufaj mi - BylerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz