Rozdział 7

749 48 4
                                    


POV Damien 

 Puszczenie Rii do samotnej podróży do Santa Maria było dla mnie piekielnie trudne. Mając na uwadze okoliczności i ludzi czających się na nasze życia, wyszczególniając jej życie, wyjazd z San Francisco było jak podanie się na tacy Perezowi. Jechała sama. Pozbawiona gromady ludzi dbających o jej bezpieczeństwo. W San Francisco i okolicach nie było mowy by coś się jej stało. Nie było mowy żeby spadł jej włos z głowy kiedy była u mego boku. Byłem gotów postawić całe pierdolone miasto żeby nic się jej nie stało. Żeby nie uległa presji związanej z ciągłym oczekiwaniem na atak Nevady.

 I owszem, w mieście nic jej nie groziło. Żaden z ludzi działających na moim terenie nie przyczyniłby się do jej krzywdy, wiedząc jakie niosło to za sobą konsekwencję. Mój gniew.

 Niekiedy zapominałem, że żaden ze mnie Bóg i nie miałem kontroli nad całym światem. Nie posiadałem kontroli nad ludźmi mieszkającymi poza granicami Californii. Nie mogłem przewidzieć nieproszonych gości robiących rozpierdol na moim terenie.

 Obserwując ją wyjeżdżającą z posesji coś ścisnęło mnie w trzewiach. Jakiś cichutki głos szeptał o zagrożeniu. Uśpiłem go nie chcąc pod impulsem zrobić czegoś, co byłoby wbrew woli blondynki. Jasno przedstawiła swoje stanowisko. Chciała podjechać do miejsca, w którym spędziła większość swojego życia i postawić w nim ostatnią kropkę. Zakończyć etap ściśle związany z jej rodzicami.

 Dostała zaproszenie na pogrzeb i wykorzystała tę okoliczność do własnego celu. Rodzina Creed i Kenneth nie domyślała się, że jej obecność nie była związana z pożegnaniem swojego ex, a ostatecznym pożegnaniem się z rodzicami i firmą.

 Przez ostatnie kilka dni przygotowywała się do tego wydarzenia. Sporo ją to kosztowało. Zapoznawanie się z prawnymi aspektami do sprawy. Z odpowiedzialnością cywilną. Z notariuszem z mojego polecenia spisywała zrzeczenie się praw. Przygotowywali cały stek dokumentów wypisujących Rię z historii CreeKenn Company. Podeszła do tego z chłodną głową, chcąc zwyczajnie to zakończyć.

 Gdyby była bardziej mściwa to przejęłaby zapisane jej dziedzictwo doprowadzając je na skraj bankructwa. Utarłaby nosa ludziom, którym miała coś za złe. Jednak ona nie zamierzała się mścić, tylko porządnie to skończyć.

 Z każdym dniem udowadniała mi jak bardzo odpowiednią osobą była by móc stać przy moim boku. Nie mogłem wymarzyć sobie innej partnerki. Ria była moją królową i swoim postępowaniem wzmacniała swoją pozycję.

 Żeby nie zaprzątać sobie głowy nadmiernym zamartwianiem się o tyłek Rii, pojechałem z psem do Nokautu. Musiałem zająć się pracą by nie zwariować.

— Chodź, gówniarzu. — powiedziałem do psa otwierając dwuskrzydłowe drzwi klubu sportowego.

— Widzę, że twoje relację z Zionem są coraz lepsze. — zakpił Castiel. Wziął kudłacza na ręce. — Co mu zrobiłeś? Jest jakiś przygaszony.

 Uniósł go na wysokości twarzy. Zaczął oglądać mu oczy szukając odpowiedzi na pytanie.

 Nie rozumiałem dlaczego wszyscy tak negatywnie do mnie podchodzili w kontekście Ziona. Z początku nie wyobrażałem sobie mieć psa i przez długi czas odmawiałem Rii adopcji. Sytuacja uległa zmianie. Sam po niego pojechałem. Wybrałem i zaakceptowałem. A oni dalej myśleli, że go nienawidziłem. Prawda była taka, że Zion stał się członkiem rodziny. Nie przeszkadzał mi tak jak myśleli. Małymi kroczkami przyzwyczajałem się do niego, a gdy nikt nie patrzył poświęcałem mu część atencji. Szkoliłem go kiedy nie słuchał Rii. Dzięki mnie nauczył się podstawowych komend i nie lał po kątach zaznaczając teren. Nie chciałem wiedzieć, co bym zrobił, gdyby obszczał mi kanapę albo fotele. Ale w tym wszystkim był niewinnym, szczenięcym przyjacielem. I Ria go pokochała od pierwszego kontaktu, więc nie mogłem dopuścić do myśli, że coś mogłoby mu się stać. Złamałoby to jej kruche serce, które niejednokrotnie było narażone na cierpienie.

Imperium Tom 3 Serii Czerwone BramyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz