Rozdział 32

709 40 12
                                    


POV Damien 

 Powrót do San Francisco był potwornie niezręczny. Zwłaszcza siedząc na podkładzie samolotu z dwoma osobami, które łypały na mnie wzrokiem. Z Ryanem, który obrał stronę kobiety mając do mnie oschłe podejście. I Rią, która cały lot spędziła w prywatnej kajucie. Płakała. Miała do mnie żal i się z tym nie ukrywała. Byli do mnie wrogo nastawieni. I skłamałbym mówiąc, że nie zasłużyłem. Mieli prawo mieć do mnie żal. Mieli prawo na mnie kurwić i życzyć wszystkiego co najgorsze. Chcieli przylecieć do Nowego Jorku i to zrobili. Zaryzykowali i to ryzyko im się nie opłaciło. Bo zastali rozczarowanie. Liczyli, że magicznie stanę się sobą. Sam tak uważałem. Że wrócę do swojego miasta pogodzony z rzeczywistością. Że minie mi stan zupełnej obojętności. Prawda była inna. Dalej czułem pustkę. Dalej nie przejmowałem się stanem właścicielki kocich oczu. Nie potrafiłem zareagować na jej łzy, choć do niedawna ten widok wywierał na mnie jakiekolwiek emocję.

 Najwidoczniej pustka zbyt dokładnie mną zawładnęła. Nie potrafiłem wyrwać się z jej szponów. Starałem się, ale polegałem. Przegrywałem.

 Po wylądowaniu na płycie lotniska czekał na nas Rafael gotowy do zabrania nas do posiadłości. Swój samochód zostawiłem po drugiej stronie wybrzeża i w przeciągu najbliższych dni musiałem kogoś po niego wysłać. W samochodzie również panowała cisza. Siedziałem na tylnej kanapie z kobietą, która nie chciała na mnie patrzeć. Wzrok miała utkwiony w szybie i nawet na sekundę się od niej nie oderwała. Nie to co ja. Bo przez większość drogi zamglonym spojrzeniem patrzyłem na nią.

 Powinna ode mnie odejść. Zbyt bardzo była narażona na moje bezwzględne oblicze, które zapominało do kogo się zwraca. Niejednokrotnie czułem jak prawdziwy ja próbuję wydostać się z fasady walcząc z murami obojętności. Rwał się do walki by wrócić do swojego koszmara. By pochwycić ją w ramiona i przeprosić za nieobecność i sprawiane przykrości. Ale tamten ja był za słaby. Nie potrafił przeskoczyć tego kilometrowego muru.

 Stając przed domem większość odetchnęła z ulgą. Prócz mnie. Niezidentyfikowany ból zacisnął się wokół serca. Stalowe dłonie miażdżyły płuca. Ledwo łapałem oddech. Wejście do niego było znaczące. Powrót do domu. Z niewyjaśnionej przyczyny nie mogłem postawić w nim kroku. Zaś poczułem niewyobrażalną chęć odwiedzenia cmentarzu. Może był on kluczem do powrotu? Zakończenie żałoby wraz z pożegnaniem matki. Wyspowiadaniem się jej z rzeczy, do których się dopuściłem. Może ostateczne pogodzenie się z prawdą rozluźniłoby więzy? Musiałem się o tym przekonać.

 Nie poszedłem za resztą obierając za punkt docelowy garaż. Prócz mercedesa Rii stał dawno nieużywany chevrolet. Odpalił za trzecim razem pozwalając mi opuścić garaż. Nie odjechałem za daleko. Sylwetka Ryana stanęła mi na drodze. Pozostawiłem odpalony samochód i wyszedłem do mężczyzny.

— Gdzie ty znowu jedziesz, do cholery?! — warknął, wytykając ostrzegawczo palec. — Nie mało ci tych podróży?! Nie za mało ci nieobecności? Nie widzisz jak Ria cierpi?

— Jadę na cmentarz. — odparłem niewzruszony atakiem.

 Jego mina diametralnie się zmieniła. Z kolosalnego wkurwienia na zrozumienie przeplatane ogromem nadziei. Wierzył, że to pomoże.

— Dasz mi jakąś gwarancję, że to ci pomoże? Porzucisz ten zakłamany pancerz?

— Nie mogę ci dać na to gwarancji, kiedy sam nie jestem tego pewny.

 Westchnął zrezygnowany. Pokręcił głową i odwrócił się w stronę budynku. Odszedł. Zostawił mnie tracąc ten sekundowy zalążek nadziei. Porzucił wiarę. Wzruszyłem niedbale ramieniem i wznowiłem drogę na cmentarz.

Imperium Tom 3 Serii Czerwone BramyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz