Rozdział 21

701 39 5
                                    


POV Damien 

 Ulga jaką poczułem po przyjebaniu królowi Los Angeles była niczym w porównaniu co czułem kiedy wznosił rękę na Rię. Palec drgał mi na spuście i gdyby nie głos Aslana wcisnąłbym w niego cały magazynek. Nie czułem większej satysfakcji kiedy Carrington naznaczał go znakiem banity. Skurwiel dostał minimum tego co powinien. Kiedy staliśmy na zewnątrz zaczynało do nas docierać co się wydarzyło. Ludzie Aslana, których na miejsce przybyło w licznych grupach zaczęli robić porządek wewnątrz lokalu. Wyprowadzali poszkodowane kobiety, zajmowali się nimi prywatni medycy. Jeden z lekarzy przyglądał się stanie Mony, co nadzorował Ryan. Ria chwilę stała przy moim boku. Kątem oka obserwowałem jej zachowanie. Wewnątrz, podczas starcia odgrywała swoją rolę. Wcieliła się w Red bezwzględnie traktując ex króla aniołów. Ale stojąc pośród tego chaosu wróciła do siebie. Do Rii, która odczuwała emocję dwa razy mocniej.

 Nie zaskoczyło mnie kiedy zerwała się do najbliższych krzaków. Kiedy podpierając się drzewa wyrzucała z siebie zawartość żołądka. Słuchając pierdolenia tego pojeba jej skóra przybierała zielonego odcieniu. Najwidoczniej zapach krwi niesiony przez wiatr spowodował u niej mdłości. Z westchnięciem ruszyłem się z miejsca kierując się w jej stronę.

 Nie zaszedłem daleko wstrzymany przez przyjaciela. Patrzył na mnie z pewnym wyrzutem.

— Masz konsekwencję kolejnych zabójstw. — mruknął, wskazując wymiotującą Rię.

— To nie przez zabójstwa. — wtrącił pewnie Carrington. — Może to kwestia odrażających słów tego kutasa? Może zapachu krwi? Może przez stres, że zbyt wcześnie pozwoliła sobie na rozpierdol? Kto wie?

 Ria w większości starciach polegała na instynktach. Dwóch rosłych facetów chciało ją unieruchomić, a ona się broniła. Ostrza w obcasach były dla mnie zagadką. Rzadko sięgała po obcasy, a fakt, że w jednych ze swoich nie licznych par posiadała noże wydawał się niepokojący. Kiedy Aslan wręczał jej broń, jak ona parsknąłem śmiechem. Bo coraz częściej nosiła swoją, a ostrza utwierdziły nas, że była najlepiej przygotowana jak mogła. Bo jej największą bronią były umiejętności MMA. Zwłaszcza wysokie i frontowe kopnięcia. Z czymś ostrym w podeszwach była nie do pokonania. W pierwszej sekundzie kiedy z Ryanem otworzyliśmy ogień do ludzi, którzy ruszyli na nią z atakiem, byłem na nią wkurwiony. Wszczęła początek rzezi. Złość na nią minęła kiedy słuchaliśmy bluźnierczego wywodu tego skończonego chuja. Te wszystkie naboje należały się jemu.

 Zostawiłem ich podchodząc do swojej kobiety. Tego dnia miałem dość obecności Carringtona. Zaszedł mi mocno za skórę mówiąc Rii, że jej nie doceniałem. Tym, że ją prowokował by wyszło z niej głęboko ukryte obliczę. Dążył do tego żeby wyszła z niej ta płatna zabójczyni, którą nie była. I nie chciała być.

— W porządku, koszmarze?

 Wyprostowała się opierając plecy o drzewo. Oddychała głęboko patrząc na mnie załzawionymi oczami. Podałem jej chusteczkę, którą przetarła twarz i wydmuchała nos.

— Już lepiej. — przyznała. Ściągnęła z siebie kurtkę, która musiała jej ciążyć. — To przez zapach tej krwi. Jeszcze się do niej nie przyzwyczaiłam.

— I obyś nie musiała. — dodałem, przyciągając ją do siebie. — Martwię się o ciebie.

 Niepokoiły mnie jej te mdłości osłabiające organizm. Miewała je po każdej akcji, podczas której ginęli ludzie. Kiedy korzystała z broni pociągając za spust. Kiedy cierpiał ktoś z jej otoczenia. Podniesiony kortyzol powodował wymioty. Wykańczała się i nie zapowiadało się żeby uległo to zmianie.

Imperium Tom 3 Serii Czerwone BramyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz