Rozdział 30

679 38 9
                                    


POV Damien 

 Zaraz po spaleniu domu rodzinnego noc przespałem w jakimś tanim motelu byleby jakoś wytrzeźwieć. Wstając nad ranem postanowiłem wyruszyć w nieznana podróż. I jak postanowiłem tak zrobiłem. Zebrałem wszystkie rzeczy jakie ze sobą miałem i wyruszyłem na pierwszą autostradę nie patrząc dokąd prowadziła. Towarzyszyła mi pustka i radio, z którego leciały tandetne piosenki. W niektórych momentach dziękowałem, że zostawało zagłuszane przez połączenia. Od Ryana, Doggiego i Graysona, prokuratora współpracującego z skurwiałym półświatkiem. Każdy z nich starał się do mnie dobić chcąc poznać prawdę.

 A prawda była taka, że pozbywałem się swoich demonów i nikt, ani nic nie stanęłoby mi na drodze. Drodze ku powrotowi do normalności. O ile takowa istniała.

 Pierwszy przystanek odbył się już w Oregonie. Stanie, w który z nieznanego powodu był jednym z ulubionych miejsc mojej matki. Kiedy byłem młodym szczylem wierzącym we wszystkie kłamstwa jakie mi sprzedawali niejednokrotnie mówiła o tej części USA. Może urzekały ją górskie szlaki? Góry same w sobie? Nie miałem pojęcia i nigdy nie pytałem.

 Spędziłem w małej mieścinie jedną noc by się wyspać i spędzić większość następnej doby na dotarcie do Nowego Jorku, w którym zamierzałem zatrzymać się na dłużej.

 Po czterech dniach niekończącej się jazdy nudnymi, amerykańskimi autostradami dotarłem do jednego z popularniejszych miast na ziemi. Do miasta odwiedzanego przez miliony turystów. Zawsze intrygował mnie fenomen miasta. Było speluną dla bezdomnych, a szczury wysypywały się z kanałów. Zero sterylności. Mimo to ci ludzie zjeżdżali się na Manhattan, czy inną popularną dzielnice by moc zrobić zdjęcie i pochwalić się nim na Instagramie, czy innym gównie. Chwalili się udając, że ich życie było idealne, choć do ideału było im daleko.

 Wstałem jak co dzień rano i poszedłem na siłownie znajdującą się w budynku. Odkąd zawitałem w Nowym Jorku, któryś raz z kolei pozwoliłem sobie wytworzyć nową rutynę. Ta, która obecnie mi towarzyszyła miała za zadanie przygotować mnie do wieczoru nielegalnych walk. W tym mieście prestiż był tak chujowy, że nawet podziemie nie było nazwane na czyjąś cześć, czy zwyczajnie nie posiadało nazewnictwa. I kiedy myślałem, że mieliby mierzyć się z Czerwonymi Bramami to chciało mi się śmiać. Jedyny ludzki odruch. Śmiech. Nie ważne czy pełny kpiny i drwin, czy ten fałszywy. Bo szczerość nie istniała w moim życiu.

 Myśl o Czerwonych Bramach powinna napawać mnie niepokojem. Powinienem się martwić, czy wracając do San Francisco miałem do czego wracać. Głęboko w podświadomości wiedziałem, że Ria i Ryan nie pozwoliliby na ich upadek. A jeśli się myliłem? To trudno.

 Wyruszyłem w drogę przez Stany czegoś poszukując i sam nie byłem pewny czego. Kiedy wyrwałem się z domu rodzinnego przez wiele dni tułałem się po San Francisco szukając siebie. Szukając czegoś w czym byłem dobry. Słyszałem od ludzi plotki o podziemiu. Ich fascynacje nad nielegalnymi przedsiębiorstwami. Zainspirowali mnie. Wyjechałem z miasta w poszukiwaniu podobnych biznesów. Trafiłem do Santa Maria Underground, zawitałem też do podziemia w Los Angeles. Do jeszcze mniejszego poza granicami Kalifornii. Każde z nich miało coś, co mi nie odpowiadało. Godziła mi organizacja, czy sam wystrój głównej sali.

 Tak zrodził się pomysł na Czerwone Bramy. Postanowiłem stworzyć coś swojego. Na swoich zasadach. Powstał Neon by pod jego stopami otworzyć rynsztok. Pierwsze wieczory nie przynosiły wielkich zysków, ale ich nie oczekiwałem. Moja fascynacja brała się z mroku. A mrok brał się ze świadomości, że mogłem robić coś nielegalnego i nikt nie mógł mnie za to ukarać. Brała się ze świadomości, że mojego ojca krew zalewała kiedy robiłem coś samodzielnie i odnosiłem sukcesy.

Imperium Tom 3 Serii Czerwone BramyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz