Rozdział 19

646 37 2
                                    


POV Damien 

 Odkąd odwiedzałem matkę co drugi, trzeci dzień zrozumiałem jakim byłem idiotą ograniczając nasze spotkania do jednego na miesiąc. Zrozumiałem jak brakowało mi jej obecności. Starałem się to nadrobić, aż wydawałoby się, że na koniec dnia miała mnie serdecznie dość. Ale ja nie miałem dość. Z każdym zasranym dniem uświadamiałem sobie, że jej czas się kończył. Widząc ją zacząłem dostrzegać jak słabła. Jak zrobiła się krucha, a choroba odbierała jej całe życie. Te myśli nawiedzały mnie przed snem. W trakcie snu i zaraz po przebudzeniu. Przychodziły momenty, w których żałowałem, że tak bardzo spierdoliłem tak ważną kwestię. Plułem sobie w mordę, że przez strach ograniczałem kontakt. Bałem się przyjeżdżając do jednej z ważniejszych kobiet w moim życiu. Bałem się tego, że gdy pewnego dnia do niej przyjadę zastanę ją martwą. Przyjadę i usłyszę te pierdolone słowa, którymi lekarze katowali najbliższą rodzinę. „Przykro mi." Nie byłem gotowy by to usłyszeć.

 Zaczynało do mnie docierać ile straciłem. Ile straciłem nie widując się z nią. Nienawidziłem się za to. Kurewsko sobą gardziłem. Bo moja matka zasługiwała na znacznie więcej niż to co jej zapewniłem.

 Wstąpiłem do jej prywatnej sali. Jakby przygotowana na moje przybycie zamknęła książkę, którą odłożyła sobie na klatkę piersiową. Kilka dni temu jej nogi odmówiły posłuszeństwa. Nie mogła się poruszać. Sparaliżowany kręgosłup przez przerzuty na kręgi. Była coraz słabsza i już tylko zależna od kogoś. Posłałem jej lekki uśmiech. Nie było mnie stać na więcej, a nie chciałem karmić jej fałszem. Nie, kiedy zasługiwała na prawdziwe emocję. Kiedy zasługiwała na prawdziwego syna, a nie tego sięgającego dna. Pastwiącego się w mroku.

 Usiadłem po jej prawej stronie. Skorzystałem z dotykowego panelu wciskając jeden guzik. Oparcie rehabilitacyjnego łóżka uniosło się wraz ze zniszczoną kobietą.

— Cały czas czekam, aż przyprowadzisz moją ulubienice. Ale chyba się nie doczekam.

 Spojrzała na mnie z wyrzutem. Cały czas liczyła, że przyjdę z właścicielką zielonych oczu. Tylko że nie miałem zamiaru jej ze sobą przyprowadzać. Ostatnim czego bym chciał to żeby zobaczyła mnie w tym opłakanym stanie. Zobaczyła mnie słabego. Dostrzegła wszystkie luki w zbroi stanowiące moje słabości. Nie chciałem żeby przez to traktowała mnie inaczej. Ze współczuciem. Nie potrzebowałem tego. Chciałem żeby chociaż ona była moim równoległym światem. Żeby zaraz po spotkaniach z rodzicielką jechałbym do domu i starał się zachowywać, jakby wszystko było w porządku. Zamknąć mój świat w ramionach i cieszyć się, że przynajmniej z nią było dobrze. Że między nami było dobrze.

— Mówiłem ci, że Ria potrzebuje odpoczynku. Ostatnie wydarzenia nie wpłynęły na nią dobrze. Tydzień żegnała Ziona zmagając się z wymiotami i koszmarami. Do tej pory potrafi je mieć. Nie chcę jej męczyć podróżami. — skontrowałem, nie korzystając z drogi kłamstwa.

— Ale to trzeba być skurwysynem, żeby psa zabić. — fuknęła, co przyczyniło się do ataku kaszlu. — Powinna odwdzięczyć się Perezowi ścięciem jąder.

 Moja matka wiedziała o Perezie i jego spokrewnieniem z Ernestem. Jak się spodziewałem nie miała pojęcie, że jej mąż miał brata. Przez całe swoje życie z nim u boku żyła wiedzą, że był jedynakiem. A tu taka niespodzianka.

— Możesz być pewna, że Perez nie wyjdzie żywy w naszym starciu. Ukończę jego żywot i oddam nam spokój.

— Oj wierze. Jak nie ty, to Ria pośle go w diabły. W końcu to od niej się wszystko zaczęło.

— I na mnie się skończy. — rzekłem pewnie. — Ja zabiję Pereza i uwolnię Rię od jego obecności w naszym życiu.

 Gdyby nie ta przeklęta blondyneczka nie wiedziałbym, że posiadałem wujka w sąsiednim Stanie. Ria niejednokrotnie obwiniała się za całe zło, czego do końca nie rozumiałem. Szczególnie kiedy z jej ust padały sentencję „Ode mnie się zaczęło." „To moja wina." Broniła się przed chorym pojebem. Walczyła o życie bo zastępca głowy Nevady chciał wyrządzić jej krzywdę. Zabiła go w obronie własnej. I za to na każdym kroku obrywała po tyłku. A ona jeszcze brała na siebie całą winę. Było to niedorzeczne. Nigdy jej za to nie obwiniałem. Nie potępiałem za przeszłość i nie dawałem powodów żeby mogła myśleć inaczej.

Imperium Tom 3 Serii Czerwone BramyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz