Rozdział 24

616 39 4
                                    


POV Damien 

 Kiedy przebudziłem się rano zbudzony przez nawiedzającą mnie w snach matkę wiedziałem, że byłem skończonym kutasem. Jej karcący wzrok we snach był oznaką potępiania mojego zachowania. Tylko że się tym nie przejmowałem. Jej już nie było i w tym tkwił cały problem. Kiedy się rozbudziłem sięgnąłem po butelkę piwa i zszedłem do ogródka. Było całe w wodzie po nocnych ulewach. Nie przejmując się swoim zdrowiem położyłem się na trawie w miejscu gdzie za dzieciaka spędzałem czas z matką. Przyjechałem do swojego domu rodzinnego zaraz po pożegnaniu jej w hospicjum. Nie potrafiłem inaczej funkcjonować. Ucieczka od San Francisco i wyłączenie emocji było najlepszą alternatywą. I oznaką tchórzostwa. Poszedłem na skróty. Zamiast zmierzyć się z demonami wolałem je zamknąć między kratami. Nie potrafiłem pogodzić się z rzeczywistością, a takie rozwiązanie pomogło mi przetrwać.

 Popijałem zimne piwo alkoholem minimalizując ból. Mrużyłem powieki chroniąc oczy przed deszczem. Pozwalałem sobie na to żałosne zachowanie niewiele różniące się od mojego stanu. Wolną dłonią sprawdziłem czy miałem ze sobą telefon. Od trzech dni nieustannie dzwonił. Ria na zmianę z Ryanem próbowali się ze mną skontaktować. Blondynka szybko się poddała, nie to co przyjaciel wyzywający mnie od wszystkiego co najgorsze. Cóż, należało mi się i nie udawałem, że było inaczej. Kiedy nie odbierałem, to pokusił się o wysyłanie wiadomości. Informujące o postępach organizacji pogrzebu i tych z wyzwiskami. Albo opisywał mi samopoczucie Rii. Widząc przejawiające się imię kobiety przechodziłem do następnych.

 Byłem wyprany ze wszystkich chęci i gdyby nie fakt, że dziś odbywał się pogrzeb, wciąż leżałbym na trawie i pozwalał deszczowi nie zostawić na mnie suchej nitki. Ale musiałem zebrać się w sobie i pożegnać rodzicielkę tak jak należało. Dlatego przebrałem się w suchy dres, który znalazłem w swoim nastoletnim pokoju i pojechałem do sklepu z garniturami. Zamówiłem nowy specjalnie na tę okazję. Kruczy z białymi wstawkami lilii. Mącąc go pomiędzy palcami zbierało mi się na wymioty.

 Nie czułem się gotowy jechać na cmentarz. Moje ciało było oddzielnym bytem od myśli. Jedno chciałem, robiłem drugie. I tak właśnie znalazłem się w posiadłości. Na wejściu natknąłem się na Ninę przygotowującą jadalnie i salon do stypy. Nie odezwała się, nie skomentowała mojej obecności. Posłała tylko rozczarowane spojrzenie mieszane ze współczuciem. Może kiedyś zacząłbym się zastanawiać co zrobiłem nie tak, ale to już przeszłość. Jej wroga postawa po mnie spłynęła.

 Bez słowa udałem się do sypialni. Stanąłem w progu obserwując kręcącą się po materacu istotę. Zamknąłem za sobą drzwi i po cichu podszedłem do łóżka. Spała po mojej stronie. W mojej koszuli. Mąciła ją w palcach mamrotając we śnie moje imię. Ukłucie w sercu było sygnałem, że zaczynałem burzyć własne mury.

 Bijąc się z myślami. Przegrywając walkę ze sobą położyłem się obok niej i zamknąłem ją w ramionach. Nie obudziła się, co traktowałem jako sukces. Zaś przestała się wiercić i wróciła do spokojniejszego snu.

— Musisz mnie nienawidzić, koszmarze. Musisz to zrobić. — szepnąłem. — To jest ostatni moment, bo po pogrzebie pochłonę się w mroku. Kocham cię, ale to silniejsze ode mnie.

 Musnąłem skroń kobiety. Poleżałem z nią przez chwile, po czym ją zostawiłem. Ponownie wzniosłem mury obronne stając się draniem.

 Spotykając się w kuchni obserwowałem jak się wahała z tym co słuszne, a tym co miała zrobić. W końcowym etapie postąpiła słusznie. Ta sama niezręczność panowała w samochodzie, przez co zrobiłem coś, za co bardziej się nienawidziłem.

Imperium Tom 3 Serii Czerwone BramyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz