Rozdział 23

615 41 6
                                    


POV Ria 

 Kiedy pani Williams wydała ostatnie tchnienie i odeszła zamykając swoje oczy czas stanął w miejscu. Staliśmy z Ryanem obserwując jak mężczyzna, na którym nam zależało zatracił się w destrukcji. Nigdy nie sądziłam, że człowiek był zdolny do wyłączenia emocji. Powszechnie była to praktyka stosowana w fikcji literackiej, ale nie w rzeczywistości. Do schowania ich głęboko w sobie, nie pozwalając im ujrzeć światła dziennego. Ale Damien to zrobił. Wyłączył się niosąc za sobą zniszczenie. Wraz ze śmiercią rodzicielki umarł on. Nie podobało mi się to. Nie podobało mi się to jak zamknął się w lodowej skale. Grubej na kilometry i zimnej będącej nie do zdarcia.

 Bazowałam na powiedzeniu dającym mi jakąś nadzieję, że mój mężczyzna wróci do siebie. Przejdzie żałobę i wróci.

 Bo wszystko co zamarzło musiało się rozpuścić. Tylko to wymagało czasu.

 Wraz z Ryanem zostaliśmy w hospicjum załatwiając formalności. Damien pojechał nie dając nam żadnych wskazówek. Uszanowaliśmy jego potrzebę samotności skupiając się na dalszym funkcjonowaniu. Jeśli on nie mógł to ktoś inny musiał. Załatwiliśmy karawan, który zabrał martwe ciało do kostnicy w zakładzie pogrzebowym. Zajęliśmy się przygotowaniami do pogrzebu. Tego dnia. Dnia śmierci nie wrócił do domu. Noc spędził poza domem, wprowadzając mnie w nieznany stan. Nie mogłam spać czekając aż wróci. Aż pokazałby, że żyję. Bym miała tę pewność, że sobie nic nie zrobił. Że był pozornie bezpieczny.

 To samo wydarzyło się następnego dnia. Nie było z nim kontaktu. Nie wrócił do domu spędzając drugą noc poza domem. Snułam się jak cień po posiadłości nie wiedząc co ze sobą zrobić. Dzwoniłam do niego, ale nie odbierał. Dzwoniłam do Ryana, ale on też nie miał z nim kontaktu. To samo tyczyło się Maxa. Nikt nie wiedział co się z nim działo. A ja zaczynałam tracić siły. Weszłam w ten etap ciąży, który faktycznie był etapem mdłości spowodowanych ciążą, a nie stresem. Choć on tylko wzmagał nudności. Byłam potwornie wyczerpana, a podświadomość szeptała mi, że był to dopiero początek.

 Trzeciej doby udało mi się przespać pół nocy. Z przerwami oczywiście. Kręciłam się po wielkim łóżku, które bez Damiena było puste. Brakowało mi jego obecności. Ciepła jego ciała. Poczucia bezpieczeństwa. Zbudziłam się nad ranem goniona przez koszmary. Wsparłam się o wezgłowie, dłonią dotykając części mężczyzny. Była zimna, co utwierdziło mnie, że sny nie były tylko snami.

 Wstałam z łóżka dostrzegając szóstą rano na zegarze. Otuliwszy się satynowym szlafrokiem opuściłam sypialnie. Machinalnie zajrzałam do biura, gdzie go nie było. Powstrzymałam uczucie zawiedzenia. Z westchnięciem udałam się do kuchni. Nina od rana pracowała na wysokich obrotach przygotowując dom i posiłki na małe przyjęcie upamiętniające pamięć zmarłej. Byliśmy temu przeciwni, wiedząc, że Damien nie byłby chętny na zamieszanie w posiadłości. Ale ona się uparła biorąc całą odpowiedzialność na siebie.

— Cześć, Nino. — przywitałam się pokonując drogę do kranu.

 Na blatach było pełno niedokończonych posiłków czekających na dodanie składniku albo wymieszanie potrawy. Brudne miski walały się po drugiej części blatu, czekając aż zwolni się zmywarka. Sięgnęłam po czyste naczynie nalewając do niego wody. Z szuflady z witaminami wytknęłam wszystkie, które brałam po wizycie u lekarza.

— Wyspałaś się? — zapytała, sięgając ponad mnie po karafkę. Zalała ją sokiem pomarańczowym.

 Opróżniłam szklankę wody i przejęłam od niej pysznie wyglądający sok. Dorzuciłam do niego kostek lodu i zaczęłam się nim delektować. Kwaśność przyjemnie szczypała w język.

Imperium Tom 3 Serii Czerwone BramyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz