Rozdział 21

78 7 3
                                    

Pov: *Luz*

- Masz te palizmany? - spytałam Huntera.

- Wszystkich co są, musimy je tylko schować

- Belos może nas obserwować w każdej chwili... Nie może wiedzieć - Panikowałam.

- Wiem przecież - schował stworzenia i usiadł.
- Czyli czekali na nas i... Szukali nas...

- Nie może ich zniszczyć

- Ale jak się przemienisz-!

- Wiem... Dam moc Belosowi... Bym musiała walczyć z nim a... Stałam się słabsza - bawiłam się palcami.

- Myślisz, z nas nienawidzą?

- Nie wiem Hunter... Uwolnimy ich nawet jak będzie nas to kosztować - złapał mnie za dłoń.

- Ledwo przeżyliśmy jak byliśmy opętani Luz... Ja nie chcę stracić kolejnego przyjaciela

- Aww

- Miałem na myśli Waffles - ale dziad.

- Aha

- Nie no ciebie też - zaśmiał się.

- Znają prawdę... My do tego doprowadziliśmy

- Luz - Belos przejął Huntera.

- Tak?

- Mieliście mi pomóc z torturami naszych więźniów... Wiem, że macie przerwę ale cóż

- Oczywiście zaraz będziemy - założyłam maskę.

- Nie nie... Zdejmij ją. Chce by widzieli, że wy odpłacacie się za to co wam zrobili - odłożyłam maskę.

- Tak jest

- To idziemy - odparł Hunter trzymając stary kostur, który kiedyś dał mu Belos.
- Dobrze, że nasze palizmany są bezpieczne - i poszliśmy.

Szliśmy obok klatek, więc wszyscy nas widzieli. Ukrywałam to, że mnie to nie bierze ale tak mi było przykro.

- Kto na pierwszy ogień?

- A możemy się rozdzielić? - zaproponował Hunter.

- Hm... No dobrze

- Lilith - pokazał chłopak na wiedźmę.

- To wezmę Hootiego... On nie ma cierpliwości do sowiego potwora - wzięliśmy ją a ja wyrwałam "chatkę" Hootiego.

- Lilith!

- Eda! - krzyczały do siebie.

- Niech was popamietają - i byliśmy w oddzielnych pomieszczeniach.

- Niech żyje anarchia! - zaczął krzyczeć.
- Nic ci nie zdradzę! - i także zaczął atakować.

- Hootie! Spokojnie!

- Nie pozwolę skrzywdzić Lu Lu! - złapałam go.

- Nie zamierzam - spojrzał na mnie i się uspokoił.
- Hootie... Nie zamierzamy z Hunterem was skrzywdzić

- Nie wieże oszustom! - dałam mu się uderzyć i walnąć o ścianę.

- Hootie... On nas niszczy... - przestał.
- Jesteśmy bezbronni... Mam z nim moce Belosa ale on... Ma ode mnie moce tytana... - podnosiłam się ledwo.
- Stał się silny... Ah... Walnji się o ścianę!

- Hoot?

- Już! - i tak zrobił.

- Widzę, że przesłuchania idą dobrze... Nie zawiedź mnie - i wróciłam do siebie.

- Był to cesarz?

- Może tak tylko-! - i wyplułam krew.

- Luz?

- Nas kontroluje... Hootie... Pomożemy wam uciec... Ale wy nam nie pomagajcie - wytarłam krew z ust.

- Ale Luz - wzięłam go i przytuliłam.

- Proszę... Nie chce was skrzywdzić.

- Nie obiecuję - wyszłam z nim.

- Dowiedziałaś się czegoś? - rzuciłam go do klatki.

- Niestety... Ma bardziej wypatrzony dziób do głupot niż czegoś normalnego

- Weź następnego - spojrzałam na nich.

Ciężki miałam wybór... Każdy kto tu był znał mnie i Huntera i napewno by nic nie powiedzieli. Po chwili wyszedł chłopak z siostrą mojej mentorki... Jeśli mogę tak ją nazywać.

- Nic?

- Tylko, że siedzieli ciągle w drzewie... A w mieście są sprzęty abominacji - spojrzałam kątem oka na Aladora.
- Możemy wykorzystać to przeciwko nim

- Ich nie będziemy o to prosić - zaczął się rozglądać.

- Znam budowę sprzętu, nad którym pracuje Alador i Amity Blight - tak formalnie to powiedziałam.

- Ty i kilku skałtów tam pójdziecie i dokończysz pracę - kiwnęłam głową.

- Tak jest - i poszłam po maskę i kilku skałtów.

Idąc lasem czułam się coraz gorzej. Moce niszczą mnie od środka. Mam tylko nadzieję, że będzie coś czym mogę się wyleczyć. Na miejscu skałci tam czegoś szukali a ja poszłam do pracowni Aladora. I bym tam sprzęt, nad którym pracowali. Udało mi się go dokończyć ale zrobiłam tak by abomaton słuchał Aladora i Amity. Było tych robotów więcej, więc zabrałam się do pracy.

- Dobra są gotowe

- Pamiętaj, że one są dla cesarza Belosa - spuściłam głowę.

- Wiem... Zmieniam niektórym czujniki by-! AGH! - użyła wobec mnie swojej magii i to samo robił Belos.

- Oh Luz... Przynieś mi te abominacje to powiem by przestała - zgięłam się z bólu.

- Przyniosę... - i puściła.

Wstałam powoli... Skałci wzięli, niektóre abomatony a jeden pomagał mi wrócić do Belosa. Stawało się to coraz trudniejsze. Na miejscu utykając podeszłam do niego.

- To są abomatony... Dokończyłam je i są do twojej dyspozycji cesarzu

- Doskonale... Możesz już iść... A nie - i nagle swoją pięścią walną mnie tak że przenikam kamień na pół.
- Sprzeciw mi się jeszcze raz a nie będę już taki delikatny - i odszedł.

Chwilę leżałam. Miałam mroczki przed oczami... Muszę wytrzymać. Wstałam ledwo i poszłam tam gdzie siedzę z Hunterem. Próbowałam się uspokoić i uspokoić oddech. Bolało mnie wszystko.

- Coś mówiłem! - usłyszałam Belosa.
- Jak się sprzeciwiasz to będzie źle! - drze się na Huntera.
- Won! - Hunter też ledwo przyszedł.

- Musimy ich wypuścić...

- Ale musimy tak by Belosa nie było... Eh...

- A Odalia?

- W dupie ją mam... Musimy ich uwolnić

- To co robimy?

- Czekamy... Nic innego nie zrobimy

What Now Luz?... |The Owl HouseOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz