Rozdział 5 - Spotkanie

123 11 4
                                    

W końcu zegar na szkolnym korytarzu pokazał godzinę czwartą. Wyszłam z Deanem na parking, tak jak było już wcześniej ustalone.
Na ławce siedziała drobna, niska dziewczyna z sięgającymi do pasa intensywnie rudymi włosami. To one jako pierwsze przyciągały uwagę. Ubrana była raczej zwyczajnie. Krótka, ciemnozielona sukienka w kratę z długimi rękawami, czarne rajstopy i czarne trampki. Szczerze, dokładnie tak ją sobie wyobrażałam.

– Hej, Dani! – zawołał Dean, na co ona uniosła głowę i przywitała ich przyjaznym uśmiechem.

Miała duże, brązowe oczy, identyczne jak u jej brata. Całkiem podobne wydawały się też ich brwi, grube i gęste. Przez chwilę zastanawiałam się czy przez ten mój wyostrzony wzrok wychwytywałam nagle tak wiele różnic i podobieństw w ludziach dookoła, czy to po prostu kwestia spostrzegawczości. Nie przyglądałam się przecież jakoś szczególnie. Nie można było jednak tego samego powiedzieć o Danielle, która dokładnie przeskanowała mnie wzrokiem, od razu gdy tylko mnie zobaczyła.

– To jest właśnie Rosalia – zaczął Dean – Podobno macie między sobą jakieś sprawy do obgadania to może nie powinienem się mieszać.

– Miło mi cię w końcu poznać – uśmiechnęła się przyjaźnie.

– Mi ciebie też – odparłam, po czym obydwie podałyśmy sobie ręce jak biznesmeni dopinający interes.

Oddaliłyśmy się od Deana na jakieś pięć metrów. Nie wiedziałam co prawda o co chodziło, co właściwie miałam zaraz usłyszeć, ale nie mogłam się pozbyć wrażenia, że moja nowa znajoma owijała tę „chorobę” tylko w kolkejne niepotrzebne warstwy tajemnicy.

– Już teraz mi chyba możesz powiedzieć.

Starałam się nie okazywać zbytnio irytacji.

– Mogę – stwierdziła – Tylko że ja kompletnie nie mam pojęcia od czego w ogóle zacząć.

– Może od tego dlaczego robisz z tego aż taki sekret?

– No bo to właściwie jest sekret. W dodatku taki, w który bardzo ciężko uwierzyć jeśli nie siedzi się w tym odpowiednio długo.

– I znowu nie mówisz mi nic konkternego – westchnęłam.

– W konkrety mi nie uwierzysz – odparła stanowczo.

– Spróbuję uwierzyć. Tylko mi powiedz o co chodzi.

Danielle zawiesiła się na chwilę, jakby porządkowała rozbiegane myśli.

– No dobra. Słyszałaś może ostatnio o tym co działo się w Roundmeadow?

– Nie.

– Grupa trzech zakapturzonych typów zaatakowała dziewczynę w parku miejskim. Trafiła nieprzytomna do szpitala. Miała na ciele ślady zębów, a po kilku dniach zmarła.

– Ale co to ma wspólnego ze mną? – dopytywałam zniecierpliwiona.

– Słuchaj dalej. Kilka dni później w wiadomościach mówili o tym, że w Oldwill jakaś agresywna staruszka rzuciła się na swoją opiekunkę. Na szczęście dziewczynie nic się nie stało, a u tej staruszki znaleźli na ręce ugryzienie jakiegoś niezidentyfikowanego stwora.

– No i co w związku z tym?

– To znaczy, że w okolicy grasuje ktoś, kto gryzie i zaraża ludzi – powiedziała.

Parsknęłam śmiechem. Na początku myślałm, że to musiał być głupi żart. Przecież nikt normalny nie powiązałby ze sobą jakichś losowych wydarzeń, które w dodatku miały miejsce w dwóch różnych miastach. Samo założenie, że to był „ktoś” a nie „coś” już wydawało mi się wyjątkowo absurdalne.

Istoty Zmiennokształtne || gdy ćma trafi na płomieńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz