Rozdział 11 - Pułapka

65 10 4
                                    

D: "Ktoś się czaił w krzakach przed moim domem."

Przetarłam oczy, po czym ponownie przeczytałam otrzymaną wiadomość.

R: "Skąd wiesz? Jesteś pewny?"

D: "Wracałem sobie spokojnie do domu i nagle zobaczyłem, że ktoś zagląda przez okno do salonu. Niestety zdążył zwiać. Nie widziałem twarzy. Ale okazało się, że coś po sobie zostawił".

Dean wysłał mi zdjęcie swojej dłoni, na której leżał czarny pierścień.

D: "Ten świr coś takiego nosił, dobrze pamiętam?"

Przybliżyłam zdjęcie, przyglądając mu się dokładnie.

Mniej więcej pamiętałam jak wyglądał sygnet, który Elliot miał na sobie pierwszego dnia. Często zwracałam uwagę na tak zwane "durnowate szczegóły".

R: "Myślisz, że to Wings?"

D: "A kto inny? Tylko ten psychol mógłby wpaść na taki chory pomysł i jeszcze idiota nie potrafi trzymać swoich rzeczy przy sobie."

Zmarszczyłam brwi. Obiecałam sobie już więcej nie bronić Elliota w swoich myślach, ale tym razem naprawdę nie wydawało mi się, żeby to był on. Chyba że już nawet moja pamięć zbuntowała się na tyle, żeby zakrzywiać rzeczywistość na jego korzyść.
Inaczej zapamiętałam to, co miał wtedy na palcu.

R: "Co miałby robić pod twoim domem?"

Moje pytanie wydawało się głupie i naiwne, ale sama dla siebie potrzebowałam kubła zimnej wody, żeby przywrócić mi chociaż na chwilę umiejętność obiektywnej oceny sytuacji.

D: "Szpiegować? Szukać potwierdzenia dla swojej teorii o tym, że nie jesteśmy ludźmi? Rosie, on wyskrobał ten dziwny symbol z nadzieją, że nas w jakiś sposób odstraszy. Jak widać nie grzeszy rozumem i wygląda jakby był zdolny do wszystkiego."

Czy ja wiem? Elliot wygląda jakby był zdolny do wszystkiego?
Przekręciłam się na plecy i wbiłam wzrok w sufit.

Znowu to zrobiłam. Dean miał rację. Jakbym była na jego miejscu, mi też nie przychodziłby do głowy nikt inny.

Miałam już serdecznie dość. Dlaczego nic nie mogło się tak po prostu wyjaśnić?
Odłożyłam telefon. Tamtego wieczoru nie miałam siły zajmować się niczym, co jakkolwiek odbiegało od mojej definicji "zwykłej, szarej codzienności".

Wzięłam prysznic, po czym najzwyczajniej w świecie położyłam się spać. Chciałam być spokojna, przynajmniej przez te kilka godzin.

Zaczęłam zauważać jak bardzo odwróciły się w mojej głowie pojęcia jawy i snu. To zazwyczaj sny pozwalały innym oderwać się od rzeczywistości i poczuć coś nierealnego, na co nie byłoby miejsca w prawdziwym świecie. Dla mnie po ostatnich wydarzeniach stały się one portalem do tego, co wcześniej wydawało mi się niezaprzeczalne. W swoich snach byłam po prostu zwyczajnym człowiekiem. Kimś, kto ma swoją własną energię życiową i nie musi podbierać jej innym organizmom. Kimś, kto nie jest uwikłany w mroczną tajemnicę, której ewentualne wyjawienie byłoby sprawą życia i śmierci. Nie żadnym "demonem", przed którym trzeba się chronić rysując coś na drzwiach.

Nie kimś, komu patrzył na ręce Elliot Wings.

Zabawne.

Realny świat zmienił się dla mnie w popieprzony, gorączkowy sen, od którego jedyną ucieczką było właśnie śnienie.

(...)

Spakowałam do torby pożyczony parasol, z nadzieją, że uda mi się szybko oddać go właścicielowi. Niestety, lub na szczęście, tamtego dnia postanowił się nie zjawić.

Istoty Zmiennokształtne || gdy ćma trafi na płomieńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz