Rozdział 22 - Postać w czarnym płaszczu (pt. 3)

55 6 0
                                    

Nie zapytał o powód. O nic nie zapytał. Wysłał mi po prostu ciąg cyfr.

Podeszłam do domofonu, mając nogi jak z waty. Trzymałam się za ramiona, jakby miało to powstrzymać moje ciało przed rozpadnięciem się na kawałki.

Wpisałam kod. Usłyszałam charakterystyczne brzęczenie odblokowanych drzwi. Weszłam do środka, ciągnąć za sobą klamkę. Kliknięcie blokady trochę mnie uspokoiło. Byłam... względnie bezpieczna.

A przynajmniej tak mi się wydawało.

Nie miałam pojęcia czy to, co widziałam mnie goniło. Potrafiło się przemieszczać w mgnieniu oka. Gdyby chciało mnie dopaść, zrobiłoby to bez problemu. Może i nie byłam jego głównym celem, ale i tak zmroziło mi krew w żyłach. W pośpiechu nie zwróciłam uwagi na numer mieszkania, do którego kod właśnie wpisałam. Oparłam plecy o ścianę i spróbowałam uspokoić oddech, zanim podejmę jakikolwiek następny krok.

Wings zbiegł po mnie na dół. Poczułam ogromną ulgę, gdy zobaczyłam jego twarz, a jednocześnie było mi tak cholernie głupio, że znowu wpakowałam się w kłopoty, z których mnie wyciągał. To nie on był magnesem na problemy. To od początku byłam ja.

Patrzył na mnie pytająco. Byłam mu winna wyjaśnienia. Solidne wyjaśnienia. A jednocześnie nie potrafiłam wydusić z siebie słowa.

– Widziałam... to samo co Danielle – wyjąkałam ledwo.

Nie wydawał się wcale ani zdziwiony ani zmieszany. Był taki jak zazwyczaj. Spokojny.
W tamtym momencie potrzebowałam tego spokoju bardziej niż powietrza.

– Chodź, nie będziemy rozmawiać na klatce – wyciągnął do mnie rękę.

Byłam zbyt roztrzęsiona żeby orientować się ile pięter pokonałam. Myślałam tylko o tym jak bardzo nie chciałabym znaleźć się znowu na zewnątrz i jak dobrze, że tak szybko mi odpisał. Powracały do mnie rozmyte obrazy, dźwięk kości uderzających o mur i to piekielne światło.

Czy to było... morderstwo?

Przypomniałam sobie oczy tego dresa, które wyglądały, jakby stopniowo uchodziło z nich życie. To, co go dusiło, nie było człowiekiem. Tego byłam pewna. Ale czy w takim razie było Zmiennokształtnym? Oni w ten sposób działali, tylko... nigdy nie wyglądało to aż tak drastycznie.

Z drugiej strony, gdyby nocna zjawa się nie pojawiła, kto wie, co mógłby mi zrobić. Może to coś wcale nie miało złych intencji. Tylko... czemu w ten sposób?

– Tutaj – otworzył mi drzwi – Tylko nie zapalaj światła żeby nikogo nie obudzić.

Weszłam do salonu, w którym panowała prawie absolutna ciemność. Jedynym, co ją zakłócało, była poświata ulicznych lamp, wpadająca do pomieszczenia przez uchylone drzwi balkonowe.

Salon wyglądał zwyczajnie. Połączony był z niewielką kuchnią, którą zobaczyłam dopiero po przejściu głębiej.

Nagle poczułam, że coś futrzanego otarło się o moją nogę. Podskoczyłam gwałtownie, chwytając się komody.

– Nic ci nie zrobi – odparł Elliot.

Zobaczyłam czarnego labradora, który tak dobrze wtapiał się w tło, że nawet mi trudno było go zauważyć.

– Obsydian, gdzie jest Glenn? Idź szukać Glenn – machnął ręką w stronę korytarza.

Pies podążył we wskazanym kierunku, stukając łapkami o panele.

– Przestraszył cię?

– Tylko trochę – wypuściłam z uścisku brzeg mebla.

Na pewno został mi po tym ślad, który znając życie, znikie szybciej niż trwałoby to u człowieka.

Istoty Zmiennokształtne || gdy ćma trafi na płomieńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz