Rozdział 7 - Opowieść

125 12 1
                                    

Promienie słońca wpadły przez salonowe okno, rażąc mnie prosto w oczy. Obudziłam się wcześnie, ale nie tak wcześnie jak Danielle. Od szóstej rano krzątała się po domu, przepakowywała torby, suszyła włosy. Ze trzy razy zmieniała ubrania.

Okazało się, że Fairy'owie mieszkali bardzo blisko jedynki. Gdyby któregoś dnia zmieniła zdanie i postawiła, że jednak chce się przepisać, nie musiałaby co rano wstawać półtorej godziny wcześniej żeby zdążyć na swój autobus. Dean wielokrotnie przekonywał ją, że tak by było lepiej, ale ona wolała swoje rozwiązanie. Nuciła coś pod nosem rysując sobie ostre kreski na powiekach. Miała bardzo dobry humor jak na tak wczesną godzinę.

Tego samego nie można było powiedzieć o Deanie. Gdy tylko jego siostra opuściła dom, zadzwonił do kogoś i przeprowadził z tą osobą wyjątkowo nieprzyjemną rozmowę. Nie podnosił głosu, ale ewidentnie poszło o coś poważnego.

Znowu znalazłam się w niezręcznej sytuacji, w której bardzo, ale to bardzo nie chciałam podsłuchiwać, a mimo tego wszystko słyszałam. Starałam się znaleźć sobie jakieś na tyle absorbujące zajęcie, żeby przestać skupiać uwagę na kłótni za ścianą. Padło na wycieranie torby z błota wilgotnymi chusteczkami. Niewiele pomogło.

– Uwierz mi w końcu. Nie chcesz żyć tak jak ja. Nie pakuj się w to, bo możesz mieć tylko jeszcze większe kłopoty – rozbrzmiało, odbijając się echem od jasnych ścian.

Przełknęłam ślinę, szorując torbę jeszcze mocniej. Była czystsza niż przed upadkiem w kałużę. Zastanawiałam się, czy nie powinnam zrobić tego samego z ubraniami. Wtedy nie musiałabym pożyczać tych, które naszykowała dla mnie Danielle. Niby udało jej się znaleźć coś, co względnie pasowało, ale wciąż różnica wzrostu między nami była spora.

Nagle usłyszałam za sobą donośne kłapnięcie drzwiami. Podskoczyłam tak, że aż wypuściłam z rąk jedną z chusteczek.
Był wściekły i bardzo nieudolnie wychodziło mu maskowanie tego. Na mój widok próbował się uśmiechnąć, ale wygiął tylko usta w niezręczny łuk.

– Jak tam, Rosie? Wszystko dobrze po wczorajszym?

– T-tak – odpowiedziałam niepewnie.
– Niedługo wychodzimy? – starał się brzmieć normalnie, ale wyczuwałam w jego głosie irytację.

– Tak, już za chwilę. Tylko się przebiorę.

Odpowiedział kiwnięciem głowy i wrócił do swojego pokoju. Ktokolwiek to był, musiał mu nieźle zagrać na nerwach. Zastanawiałam się, czy wypadało mi spytać czy coś się stało. Właściwie to poznaliśmy się wczoraj. Byliśmy dla siebie praktycznie nieznajomymi ludźmi, a to, że przez swoją własną głupotę znalazłam się w jego domu, nic tak naprawdę nie znaczyło.

Zamknęłam się w łazience i zdjęłam strój na wf, który tamtej nocy pełnił funkcję piżamy. Danielle proponowała mi pożyczenie którejś ze swoich, ale było mi już wystarczająco głupio przez to, że wzięłam od niej ubrania. Nie chciałam sprawiać Fairy'om kłopotu. Jednocześnie też obawiałam się trochę powrotu do Amber. Wiedziałam, że nie mogę jej opowiedzieć o tym, co mnie spotkało. Po pierwsze dlatego, że by w to nie uwierzyła. Pomyślałaby, że jej młodsza siostra ześwirowała, albo coś wzięła. Na pewno poleciałby wtedy telefon do rodziców, a tego też wolałam uniknąć.

Był jeszcze jeden powód. O wiele poważniejszy. Fairy'owie żyli w ukryciu. Danielle aż cała drżała, jak opowiadała o tym, że wspomnieli w mediach o tych dwóch przypadkach. Dean też mówił, że lepiej na ten temat milczeć i przed nikim się nie ujawniać. Ratowanie mnie było dla nich o tyle korzystne, że nie przyczynię się przypadkiem do kolejnych zarażeń, ale kosztowało ich to sporą dawkę zaufania. Nie chciałam ich zawieźć.

Istoty Zmiennokształtne || gdy ćma trafi na płomieńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz