– Szlag mnie trafi z tym śniegiem – warknął Dean, zrzucając na schody swój niedomknięty plecak – Niby dorośli ludzie, a zachowują się gorzej niż dzieci.
– Znowu rzucają śnieżkami? – spytałam, wyciągając słuchawki z uszu.
Przesunęłam swoją torbę, żeby miał gdzie usiąść.
– Szkoda gadać. W dodatku schody są tak oblodzone, że trzeba się mocno trzymać żeby nie wywinąć orła, więc uważaj jak będziesz wychodzić.
Była dopiero połowa października, a ulice Oldwill już zdążyły pokryć się bielą. Padało przez całą noc. Żaden z autobusów nie przyjechał na czas. Chyba nikt nie był przygotowany na taki scenariusz. Rano wygrzebałam z dna szafy zimową kurtkę. Liczyłam na to, że założę ją dopiero pod koniec listopada.
– Do świąt zdąży stopnieć – rzuciłam, uzupełniając jednocześnie swoje notatki na literaturę.
– Chcesz dzisiaj wpaść? Danielle o ciebie pytała. Mówiła, że koniecznie musi z tobą o czymś porozmawiać w cztery oczy.
– To coś poważnego? – zaniepokoiłam się.
– Nie sądzę. Ona często robi takie dramatyczne wstępy. Kiedyś wbiła mi do pokoju o pierwszej w nocy twierdząc, że ma do mnie sprawę życia i śmierci, która nie może czekać ani chwili dłużej.
– I o co chodziło?
– O rozwieszenie prania.
Parsknęłam śmiechem.
– No słuchaj. Zależy jak na to patrzeć – mówiłam.
– I tak bym to zrobił, tylko po prostu kilka godzin później. Myślę, że nic strasznego by się przez ten czas nie stało.
– Robicie pranie w nocy?
– A co w tym dziwnego?
– Ja bym nie mogła zasnąć przy dźwiękach pralki – odpowiedziałam.
– Ja mogłem. Gdyby nie Danielle.
Rozłożył się na schodach jakby były wygodnym fotelem. Położył sobie zeszyt na twarzy, osłaniając się przed agresywnym światłem migającej lampy sufitowej.
– A dzisiaj ile spałeś?
– Mało. Może z pięć godzin – mruknął.
– Dean... mam ci kupić melisę? Musisz w końcu zacząć normalnie spać bo się wykończysz – westchnęłam.
Blondyn podniósł na chwilę zeszyt, żebym zobaczyła jak wywraca na mnie oczami.
Wyciągnęłam z kieszeni wymiętą kartkę z pokreślonym i pomazanym konspektem wypracowania. Wyglądał jak spisany na kolanie przez kogoś, kto zmieniał zdanie co trzy minuty. Niestety tym kimś byłam ja. Mimo tego, że wiedziałam co autor miał na myśli, skrzywiłam się wiedząc, że czeka mnie jeszcze przepisanie tego bałaganu na czysto.
Chciałabym umieć się nie przejmować kaprysami Robertsona. Po zeszłorocznym maratonie pisania dwóch esejów tygodniowo powinnam się przyzwyczaić, że choćbym wypruwała sobie żyły, on i tak stwierdzi, że jest co najwyżej średnio.
Uniosłam głowę i przymróżyłam oczy, zupełnie jakbym wypatrywała szczęścia na drugim końcu korytarza.
Zobaczyłam Khloe, która pomachała mi z daleka. Zmierzała w naszym kierunku uśmiechnęta jakby miała do przekazania najlepsze wieści, jakie mieliśmy w tym tygodniu usłyszeć. Pochyliła się nade mną i przywitała mnie słabym uściskiem.
– Nareszcie cię znalazłam. Słuchaj, szykuje się coś grubego w ten weekend i musisz tam być. Nie przyjmuję odmowy – oznajmiła, energicznie gestykulując.
CZYTASZ
Istoty Zmiennokształtne || gdy ćma trafi na płomień
Teen FictionRosalia Evans, zwykła 17-latka mieszkająca w ponurym mieście Oldwill. Pewnego wieczoru na osiemnastych urodzinach swojej koleżanki, po nieprzyjemnej wymianie zdań z barmanem oddala się od reszty i zostaje ugryziona przez nietypowego owada. Po tej sy...